Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Użytkownik

Na narty przez cały rok. Stok w Międzyrzecu Podlaskim już otwarty (zdjęcia)

Utworzony przez Jurek, 30 września 2012 r. o 21:36
Ela napisał:
Ciekawi mnie jak przedstawia się wykrzystanie stoku narciarskiego,jest tłok/bo podobno jest bezpłatny/czy może tylko wiatr skacze?.Napiszcie coś na ten temat bo ja jestem poza Międzyrzecem i dopiero na B.N.zjadę ale bardzo mnie to ciekawi czy nie powtórzy się sytuacja portów kajakowych? [/quote] [quote name='Ela' timestamp='1349520549' post='681187'] Ciekawi mnie jak przedstawia się wykrzystanie stoku narciarskiego,jest tłok/bo podobno jest bezpłatny/czy może tylko wiatr skacze?.Napiszcie coś na ten temat bo ja jestem poza Międzyrzecem i dopiero na B.N.zjadę ale bardzo mnie to ciekawi czy nie powtórzy się sytuacja portów kajakowych?
Czy ktoś może napisać jak z tą frekwencją ??? bo piszecie o "bzdetach" jakichś tępych działaczy.A może jest tak "wielka" że liczba korzystających nie zmieści się na forum????
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Trochę ludzi jeździ, ale tłoku nie ma.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
gość napisał:
Trochę ludzi jeździ, ale tłoku nie ma. [/quote] [quote name='gość' timestamp='1349867313' post='682612'] Trochę ludzi jeździ, ale tłoku nie ma.
Dzięki "GOSCIU" !!!!
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
samorządowiec napisał:
OLO ! samorząd gminny mamy od 1990 roku i zawsze rada była organem stanowiącym, a wójt organem wykonawczym, Jak ktoś tego nie rozumie to nie powinien pchać się do samorządu,
O tak rada stanowi ale nic pożytecznego. Już zaoszczędzli na szkole w Maniach. Budynek nadal utrzymują a za dojazdy dzieci gmina płaci.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
[quote name='Gość' timestamp='1349127734' post='679569'] Agent Oleksy (foto. arch. IPN) Kiedy w 1995 r. szef MSW Andrzej Milczanowski oskarżył urzędującego premiera z SLD o współpracę z rosyjskim wywiadem, ten z sejmowej trybuny zapewniał: „nigdy i niczyim agentem nie byłem – mówię to, Józef Oleksy, w Sejmie Rzeczypospolitej”. Oleksy kłamał, o czym wiedziałby każdy obywatel, gdyby wcześniej przeprowadzono w Polsce rzetelną lustrację. W końcu lat 60. Józef Oleksy był studentem ostatniego roku Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. To była jedna z dwóch – obok Uniwersytetu Warszawskiego – najważniejszych warszawskich uczelni cieszących się zainteresowaniem Zarządu II Sztabu Generalnego ludowego WP. Funkcjonariusze komunistycznego wywiadu wojskowego działali perspektywicznie: było prawdopodobne, że studenci takich kierunków jak prawo, stosunki międzynarodowe czy ekonomia znajdą zatrudnienie w rozmaitych ministerstwach i centralach handlu zagranicznego PRL. A praca w tych instytucjach stwarzała dobre warunki do rozbudowy tzw. krajowego aparatu wywiadowczego, który w przyszłości można było przerzucić na Zachód. Naturalną okolicznością, która dawała możność selekcji kandydatów i ewentualne nawiązanie kontaktów, była zasadnicza służba wojskowa, obowiązująca wszystkich obywateli PRL. Oficerów wywiadu umieszczano więc w Wojskowych Komendach Uzupełnień, którym podlegał SGPiS i UW. Tam mogli swobodnie przeglądać akta poborowych i wybierać tych, których uznali za przydatnych dla wywiadu. Poszukiwano prezentujących przyzwoity poziom intelektualny, a przede wszystkim znających języki i lojalnych wobec ideologii i władz PRL. Jednym z oficerów prowadzących działalność typowniczo-werbunkową wśród studentów był płk Zbigniew Żółtaniecki. To właśnie on w czasie przeglądania akt poborowych zwrócił uwagę na Józefa Oleksego. Ówczesny student V roku handlu zagranicznego miał dobrą opinię, był człowiekiem inteligentnym i znającym języki. Był też zdeklarowanym komunistą, kandydatem na członka PZPR i aktywnym działaczem Zrzeszenia Studentów Polskich. Lojalność wobec socjalizmu ceniono w Zarządzie II równie wysoko jak predyspozycje i umiejętności niezbędne do prowadzenia działalności wywiadowczej. Jeszcze w maju 1969 r. płk Żółtaniecki przeprowadził wstępną rozmowę z Oleksym, która potwierdziła trafność typowania. Kandydat był inteligentny, rzutki, pryncypialnie ustosunkowany do Polski Ludowej. Poskarżył się nawet na grupę studentów, z którymi niedawno był w Finlandii. Jego zdaniem, nie zostali oni politycznie przygotowani do wyjazdów za granicę i w rozmowach z gospodarzami nie bronili należycie polityki i ustroju PRL. Jego twardy marksistowski światopogląd korespondował z głęboką traumą, jaką było dla niego wspomnienie o trzyletnim pobycie w seminarium duchownym. Oleksy traktował to jako poważną plamę na swoim marksistowskim życiorysie. Na wszelki wypadek ostrzegł przedstawicieli wojska, że możliwe są uwagi pod jego adresem o rzekomych powiązaniach z kołami klerykalnymi. Żółtaniecki zaproponował rozmówcy, że zamiast do „zwykłego” wojska zostanie przekwalifikowany do „wojsk rozpoznawczych” i tam odbędzie stosowne szkolenie. Oleksy wyraził zgodę, twierdząc, że chętnie znajdzie się w służbie, w której jego wiedza umiejętności i zdolności byłyby najbardziej przydatne i najpełniej wykorzystane. Miał tylko wątpliwość, czy szkolenie i współpraca z wywiadem nie będzie mu przeszkadzać w karierze. Sprawa kariery stanie się potem jednym z ważniejszych, obok problemów finansowych i mieszkaniowych, tematów rozmów przyszłego lidera SLD z wywiadem. 30 grudnia 1969 r. zastępca szefa Zarządu II płk Kazimierz Michalski zaakceptował wniosek o zawerbowanie Oleksego do współpracy. Miał on trafić do jednej z najtajniejszych komórek wywiadu wojskowego, w innych jego strukturach znanego głównie z rzymskiego numeru „XIII” oraz tajemniczego skrótu „AWO”. AWO Agenturalny Wywiad Operacyjny (AWO) zaczęto tworzyć w ludowym WP dwa lata przed opisywanymi wydarzeniami, w 1967 r., zgodnie z najnowszymi sowieckimi trendami. Warto pamiętać, że podstawowe dokumenty dotyczące funkcjonowania tej jednostki i programy szkolenia były sporządzone po rosyjsku. I praktycznie, i logicznie w chwili wybuchu wojny cały wojskowy wywiad PRL automatycznie przestawał być samodzielną jednostką i przekształcał się w część składową sowieckiego wywiadu wojskowego – GRU. Zadania AWO dzieliły się na dwa zasadnicze bloki: czas „P” (pokoju) i czas „W” (wojny). Kluczowy oczywiście był ten drugi, na który cały czas przygotowywano agentów tej jednostki. Tuż przed uderzeniem wojsk Układu Warszawskiego na Zachód z rozmaitych peerelowskich placówek na Zachodzie mieli „urwać się” wywiadowcy AWO i stworzyć kilkuosobowe mobilne grupy wywiadowcze pozostające w łączności z krajem. Inni ich członkowie mieli zostać przerzuceni z kraju. Ponieważ część z nich była naukowcami, pracownikami central handlowych i przedsiębiorstw na stałe utrzymującymi kontakty z Zachodem (placówki naukowe, „Orbis” czy PLL LOT), liczono, że ich kolejny przyjazd nie wzbudzi zainteresowania. Agentów AWO szkolono analogicznie jak w sowieckim GRU. W skład programu zajęć wchodziły podstawy funkcjonowania rezydentury w terenie zurbanizowanym (zbieranie informacji wywiadowczych, pisanie meldunków, obsługa „martwych” skrzynek, itp.). Absolwenci kursu przechodzili też szkolenie w wykrywaniu obserwacji, posługiwaniu się bronią i obsługi radiostacji. Grupy Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego miały działać na obszarze, na który planowano atak ludowego WP w ramach podziału zadań obowiązujących w siłach zbrojnych Układu Warszawskiego (północne Niemcy, Dania i Benelux). W ich skład miał wchodzić szef siatki – rezydent, kilku wywiadowców i radiotelegrafista utrzymujący łączność z centralą. Ich głównym zadaniem miało być obserwowanie ruchów sztabów dużych jednostek wojskowych oraz jednostek dysponujących bronią masowego rażenia, szczególnie taktyczną bronią nuklearną. To za pomocą jej siły NATO zamierzały powstrzymać drugi rzut wojsk Armii Sowieckiej (kilkadziesiąt tysięcy pojazdów mechanicznych i kilka milionów żołnierzy) podążający z głębi ZSRS. Warunkiem zwycięskiej kampanii wojsk UW zmierzającej do opanowania Europy było właśnie unieszkodliwienie NATO-wskiego systemu dowodzenia i broni masowego rażenia. Zamierzano tego dokonać głównie za pomocą uderzeń lotnictwa i oddziałów specnazu. W chwili wybuchu wojny informacje wywiadowcze na temat dyslokacji wybranych obiektów miały dostarczać grupy wywiadowcze, w tym także AWO. W czasie pokoju głównym zadaniem Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego było szkolenie i utr
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
[quote name='Gość' timestamp='1349127734' post='679569'] Agent Oleksy (foto. arch. IPN) Kiedy w 1995 r. szef MSW Andrzej Milczanowski oskarżył urzędującego premiera z SLD o współpracę z rosyjskim wywiadem, ten z sejmowej trybuny zapewniał: „nigdy i niczyim agentem nie byłem – mówię to, Józef Oleksy, w Sejmie Rzeczypospolitej”. Oleksy kłamał, o czym wiedziałby każdy obywatel, gdyby wcześniej przeprowadzono w Polsce rzetelną lustrację. W końcu lat 60. Józef Oleksy był studentem ostatniego roku Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. To była jedna z dwóch – obok Uniwersytetu Warszawskiego – najważniejszych warszawskich uczelni cieszących się zainteresowaniem Zarządu II Sztabu Generalnego ludowego WP. Funkcjonariusze komunistycznego wywiadu wojskowego działali perspektywicznie: było prawdopodobne, że studenci takich kierunków jak prawo, stosunki międzynarodowe czy ekonomia znajdą zatrudnienie w rozmaitych ministerstwach i centralach handlu zagranicznego PRL. A praca w tych instytucjach stwarzała dobre warunki do rozbudowy tzw. krajowego aparatu wywiadowczego, który w przyszłości można było przerzucić na Zachód. Naturalną okolicznością, która dawała możność selekcji kandydatów i ewentualne nawiązanie kontaktów, była zasadnicza służba wojskowa, obowiązująca wszystkich obywateli PRL. Oficerów wywiadu umieszczano więc w Wojskowych Komendach Uzupełnień, którym podlegał SGPiS i UW. Tam mogli swobodnie przeglądać akta poborowych i wybierać tych, których uznali za przydatnych dla wywiadu. Poszukiwano prezentujących przyzwoity poziom intelektualny, a przede wszystkim znających języki i lojalnych wobec ideologii i władz PRL. Jednym z oficerów prowadzących działalność typowniczo-werbunkową wśród studentów był płk Zbigniew Żółtaniecki. To właśnie on w czasie przeglądania akt poborowych zwrócił uwagę na Józefa Oleksego. Ówczesny student V roku handlu zagranicznego miał dobrą opinię, był człowiekiem inteligentnym i znającym języki. Był też zdeklarowanym komunistą, kandydatem na członka PZPR i aktywnym działaczem Zrzeszenia Studentów Polskich. Lojalność wobec socjalizmu ceniono w Zarządzie II równie wysoko jak predyspozycje i umiejętności niezbędne do prowadzenia działalności wywiadowczej. Jeszcze w maju 1969 r. płk Żółtaniecki przeprowadził wstępną rozmowę z Oleksym, która potwierdziła trafność typowania. Kandydat był inteligentny, rzutki, pryncypialnie ustosunkowany do Polski Ludowej. Poskarżył się nawet na grupę studentów, z którymi niedawno był w Finlandii. Jego zdaniem, nie zostali oni politycznie przygotowani do wyjazdów za granicę i w rozmowach z gospodarzami nie bronili należycie polityki i ustroju PRL. Jego twardy marksistowski światopogląd korespondował z głęboką traumą, jaką było dla niego wspomnienie o trzyletnim pobycie w seminarium duchownym. Oleksy traktował to jako poważną plamę na swoim marksistowskim życiorysie. Na wszelki wypadek ostrzegł przedstawicieli wojska, że możliwe są uwagi pod jego adresem o rzekomych powiązaniach z kołami klerykalnymi. Żółtaniecki zaproponował rozmówcy, że zamiast do „zwykłego” wojska zostanie przekwalifikowany do „wojsk rozpoznawczych” i tam odbędzie stosowne szkolenie. Oleksy wyraził zgodę, twierdząc, że chętnie znajdzie się w służbie, w której jego wiedza umiejętności i zdolności byłyby najbardziej przydatne i najpełniej wykorzystane. Miał tylko wątpliwość, czy szkolenie i współpraca z wywiadem nie będzie mu przeszkadzać w karierze. Sprawa kariery stanie się potem jednym z ważniejszych, obok problemów finansowych i mieszkaniowych, tematów rozmów przyszłego lidera SLD z wywiadem. 30 grudnia 1969 r. zastępca szefa Zarządu II płk Kazimierz Michalski zaakceptował wniosek o zawerbowanie Oleksego do współpracy. Miał on trafić do jednej z najtajniejszych komórek wywiadu wojskowego, w innych jego strukturach znanego głównie z rzymskiego numeru „XIII” oraz tajemniczego skrótu „AWO”. AWO Agenturalny Wywiad Operacyjny (AWO) zaczęto tworzyć w ludowym WP dwa lata przed opisywanymi wydarzeniami, w 1967 r., zgodnie z najnowszymi sowieckimi trendami. Warto pamiętać, że podstawowe dokumenty dotyczące funkcjonowania tej jednostki i programy szkolenia były sporządzone po rosyjsku. I praktycznie, i logicznie w chwili wybuchu wojny cały wojskowy wywiad PRL automatycznie przestawał być samodzielną jednostką i przekształcał się w część składową sowieckiego wywiadu wojskowego – GRU. Zadania AWO dzieliły się na dwa zasadnicze bloki: czas „P” (pokoju) i czas „W” (wojny). Kluczowy oczywiście był ten drugi, na który cały czas przygotowywano agentów tej jednostki. Tuż przed uderzeniem wojsk Układu Warszawskiego na Zachód z rozmaitych peerelowskich placówek na Zachodzie mieli „urwać się” wywiadowcy AWO i stworzyć kilkuosobowe mobilne grupy wywiadowcze pozostające w łączności z krajem. Inni ich członkowie mieli zostać przerzuceni z kraju. Ponieważ część z nich była naukowcami, pracownikami central handlowych i przedsiębiorstw na stałe utrzymującymi kontakty z Zachodem (placówki naukowe, „Orbis” czy PLL LOT), liczono, że ich kolejny przyjazd nie wzbudzi zainteresowania. Agentów AWO szkolono analogicznie jak w sowieckim GRU. W skład programu zajęć wchodziły podstawy funkcjonowania rezydentury w terenie zurbanizowanym (zbieranie informacji wywiadowczych, pisanie meldunków, obsługa „martwych” skrzynek, itp.). Absolwenci kursu przechodzili też szkolenie w wykrywaniu obserwacji, posługiwaniu się bronią i obsługi radiostacji. Grupy Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego miały działać na obszarze, na który planowano atak ludowego WP w ramach podziału zadań obowiązujących w siłach zbrojnych Układu Warszawskiego (północne Niemcy, Dania i Benelux). W ich skład miał wchodzić szef siatki – rezydent, kilku wywiadowców i radiotelegrafista utrzymujący łączność z centralą. Ich głównym zadaniem miało być obserwowanie ruchów sztabów dużych jednostek wojskowych oraz jednostek dysponujących bronią masowego rażenia, szczególnie taktyczną bronią nuklearną. To za pomocą jej siły NATO zamierzały powstrzymać drugi rzut wojsk Armii Sowieckiej (kilkadziesiąt tysięcy pojazdów mechanicznych i kilka milionów żołnierzy) podążający z głębi ZSRS. Warunkiem zwycięskiej kampanii wojsk UW zmierzającej do opanowania Europy było właśnie unieszkodliwienie NATO-wskiego systemu dowodzenia i broni masowego rażenia. Zamierzano tego dokonać głównie za pomocą uderzeń lotnictwa i oddziałów specnazu. W chwili wybuchu wojny informacje wywiadowcze na temat dyslokacji wybranych obiektów miały dostarczać grupy wywiadowcze, w tym także AWO. W czasie pokoju głównym zadaniem Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego było szkolenie i utr
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
gość napisał:
To nie miejsce na pracę magisterką.
To jakiś nawiedzony Talib-On to na inne fora też wkleja
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Świetnie się jeździ.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Gratulacje dla gospodarzy. Piękna inicjatywa, dobre wykonanie i wspaniała obsługa. Tego właśnie trzeba dla dobrej zabawy i tego doświadczyłem. Wszystko to dodatkowo za frico. Jeszcze raz dzięki, będę Was chwalił na wielu odpustach , dowoził znajomych i sam śmigał często. Powodzenia.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
samorządowiec napisał:
OLO ! samorząd gminny mamy od 1990 roku i zawsze rada była organem stanowiącym, a wójt organem wykonawczym, Jak ktoś tego nie rozumie to nie powinien pchać się do samorządu,
Goście a kto waszym zdaniem przygotowuje projekty uchwał, kóre poddaje się pod głosowanie?
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
OLO napisał:
Goście a kto waszym zdaniem przygotowuje projekty uchwał, kóre poddaje się pod głosowanie?
Wójt?
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
12.10.2012 w piątek jeździliśmy najpierw we trzech a bliżej wieczora w 5 do 7 osób. Warunki dobre ale tam gdzie nie sięga nawilżanie jet trochę tępo pewnie też z powodu nie przesmarowanych nart. Dostaliśmy dobrą podpowiedź a by do tego użyć środków używanych wewnętrznie przez nasze dziewczyny do .... Niebawem sprawdzę i podzielę się opinią. Uwaga! Zdecydowanie odradzam stok jeszcze upadającym. Kontakt z podłożem jest przykry tym bardziej że wytracenie szybkości narciarza jest na bardzo krótkim dystansie- nie ma uślizgu jak na śniegu. Ubranie powinno go zapewniać maksymalnie i jeszcze spodnie powinny chronić przed- niewieloma- kroplami wody z podłoża.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Roman napisał:
12.10.2012 w piątek jeździliśmy najpierw we trzech a bliżej wieczora w 5 do 7 osób. Warunki dobre ale tam gdzie nie sięga nawilżanie jet trochę tępo pewnie też z powodu nie przesmarowanych nart. Dostaliśmy dobrą podpowiedź a by do tego użyć środków używanych wewnętrznie przez nasze dziewczyny do .... Niebawem sprawdzę i podzielę się opinią. Uwaga! Zdecydowanie odradzam stok jeszcze upadającym. Kontakt z podłożem jest przykry tym bardziej że wytracenie szybkości narciarza jest na bardzo krótkim dystansie- nie ma uślizgu jak na śniegu. Ubranie powinno go zapewniać maksymalnie i jeszcze spodnie powinny chronić przed- niewieloma- kroplami wody z podłoża. [/quote] [quote name='Roman' timestamp='1350396633' post='684385'] 12.10.2012 w piątek jeździliśmy najpierw we trzech a bliżej wieczora w 5 do 7 osób. Warunki dobre ale tam gdzie nie sięga nawilżanie jet trochę tępo pewnie też z powodu nie przesmarowanych nart. Dostaliśmy dobrą podpowiedź a by do tego użyć środków używanych wewnętrznie przez nasze dziewczyny do .... Niebawem sprawdzę i podzielę się opinią. Uwaga! Zdecydowanie odradzam stok jeszcze upadającym. Kontakt z podłożem jest przykry tym bardziej że wytracenie szybkości narciarza jest na bardzo krótkim dystansie- nie ma uślizgu jak na śniegu. Ubranie powinno go zapewniać maksymalnie i jeszcze spodnie powinny chronić przed- niewieloma- kroplami wody z podłoża.
Jeżdżę Zahajkowską codziennie w różnych godzinach i mimo "darmochy"tłumów nie widać a ilu będzie jak przyjdą opłaty? ???????????????????
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Wkrótce wyjdzie rozporządzenie że każdy w niedzielę po sumie ma przynajmniej raz zjechać z grzybiarki bo inaczej zapłaci podatek do kasy urzędu miasta .
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
tłumów nie będzie bo mało jest sprzetu
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
tłumów nie ma, trzy tygodnie i kilka poważnych wypadków "turystów"
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Gość napisał:
tłumów nie ma, trzy tygodnie i kilka poważnych wypadków "turystów" [/quote] [quote name='Gość' timestamp='1351353148' post='687665'] tłumów nie ma, trzy tygodnie i kilka poważnych wypadków "turystów"
A tak mówiąc " z przymróżeniem"oka trzeba stwierdzić ,że to zwykłe draństwo ze strony meteorologów Miasto wydaje ostatnie grosze z miejskiej kasy,zadłuża się na dziesięciolecia żeby położyć igelit dla narciarzy a tu w pożdzierniku zawieje snieżne i jeszcze /nie daj Panie/ bedzie można jeżdzić z byle górczyny i to na naturalnym nośniku.Złośliwi twierdzą,że to drugi zjeżdżający na otwarciu ma łe notowania u swojej wierchuszki ale to pewnie tylko plotki?
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Chodzi CI o alter Chrystusa buchacha!!! Nie ważne czy ma tam chody ważne ze tu na ziemi go odznaczają.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
W nocy z Soboty na Niedzielę zginął chorąży Remigiusz Muś, bardzo ważny świadek śledztwa smoleńskiego, technik pokładowy, Jaka-40, który wylądował na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. z dziennikarzami, krótko przed katastrofą smoleńską. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, nomen omen Dariusz Ślepakura poinformował, jakoby na ciele zmarłego, nie znaleziono, śladów wskazujących na działanie osób trzecich. Ale nie znaleziono też listu pożegnalnego, który mógłby sugerować, że chorąży popełnił samobójstwo. Muś, to kolejny bardzo ważny świadek smoleńskiego śledztwa, który zginął w tajemniczych okolicznościach. Jak wiemy, w okolicach lotniska Siewiernyj, 10 kwietnia 2010 roku rano, śmierć poniosło 96 osób, z polskiej delegacji, w tym prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Lech Kaczyński, z Małżonką, lecących polskim, rządowym samolotem, Tu-154MLux (101), na coroczne uroczystości katyńskie. Okoliczności w jakich zginęli – nie zostały do dziś, ostatecznie i bezsprzecznie ustalone, mimo że minęło już ponad 2,5 roku. Osobne śledztwa, prowadzone w Federacji Rosyjskiej i w Polsce, jeszcze trwają. Oficjalne przekazy sugerują, że Remigiusz Muś powiesił się w piwnicy swojego domu. Podano to bez śledztwa i sekcji zwłok. Widać wyraźnie podobieństwo do oficjalnych komunikatów z pierwszych minut po katastrofie smoleńskiej, gdy rosyjskie służby, a po nich służby państwowe polskie i urzędnicy podlegli Donaldowi Tuskowi, mówili o rzekomej winie, polskich pilotów, którą potwierdził jak dotąd jedynie raport ruskiej Komisji MAK z jej szefową, gen. Anodiną. Wg relacji chor. R.Musia, 10 kwietnia 2010 r., komenda z wieży lotniska, dla jego Jaka-40, ruskiego iła-76 i polskiego, rządowego tupolewa-154 MLux (101) brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow) . Tak mówił Remigiusz Muś, który słowa te usłyszał w radiostacji pokładowej. Komenda była powtarza trzykrotnie – przypomina jedna z gazet. Świadczy to o tym, że nawigator z wieży lotniska, po prostu kierował polską maszynę wprost do zderzenia z ziemią. Problem w tym, że żaden ze śledczych nie zadbał do dziś, aby nagranie z czarnej skrzynki samolotu, w którym na godzinę przed planowanym lądowaniem Tu-154MLux (101) odsłuchał i zarejestrował technik pokładowy, Remigiusz Muś – zostało ujawnione, albo wzięte pod uwagę podczas przygotowywania raportów po katastrofie. Chorąży Remigiusz Muś prowadził nasłuch korespondencji i jeszcze na kilka minut przed katastrofą ostrzegał załogę Tu-154M o pogorszeniu widoczności do 200 metrów. Należy pamiętać, że jeszcze przed katastrofą, 23 grudnia 2009 roku, a więc po tym, jak została ustalona wizyta w Smoleńsku polskiego premiera i spotkanie z premierem Władimirem Putinem) popełnił samobójstwo Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny Kancelarii Premiera Donalda Tuska. Nikt z otoczenia nie wskazywał na jego zły nastrój albo rozstrój nerwowy, jakieś kłopoty, czy niepewność. 18 kwietnia 2010 roku, osiem dni po katastrofie smoleńskiej - w wypadku samochodowym zginął ewangelicki biskup Mieczysław Cieślar. Miał być następcą ks. Adama Pilcha, pełniącego obowiązki naczelnego kapelana ewangelickiego w Wojsku Polskim, który poniósł śmierć 10 kwietnia. W Moskwie - 2 czerwca 2010 roku – zgodnie z oficjalną wersją na sepsę zmarł Krzysztof Knyż. Był operatorem kamery „Faktów” TVN. Miał sfilmować podchodzenie do lądowania polskiego samolotu prezydenckiego na lotnisku w Smoleńsku. 6 czerwca w wypadku samochodowym, z niewyjaśnionych dokładnie przyczyn zginął prof. Marek Dulinicz, szef grupy archeologicznej, która miała wyjechać do Smoleńska i rozpocząć prace badawcze w miejscu, gdzie spadł polski, rządowy TU-154MLux (101). W tym samym miesiącu, ale już w USA, zginął Siergiej Tretjakov, uciekinier z Rosji - były agent KGB, a potem Służby Wywiadu Zagranicznego, który, w 2000 roku podjął współpracę z Amerykanami. Z dokumentów opublikowanych przez WikiLeaks wynika, że agent Tretjakow korespondował z szefem Stratforu, jednej z agend CIA. W korespondencji dokonał rekonstrukcji wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. 22 kwietnia napisał m.in.: „Rosjanie mają takie plany, aby zabić innych zachodnich przywódców, które mogą być wykonane”. Chorąży Remigiusz Muś jest kolejnym „przypadkiem” z wielu, śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach ... Ile czasu minie, zanim ktokolwiek to rzetelnie wyjaśni? i czydo takiego wyjaśnienia kiedyś dojdzie ? Ilu jeszcze ważnych świadków smoleńskiego śledztwa zginie czy zostanie zlikwidowanych w tajemniczych okolicznościach zanim śledztwa zostaną zakończone ?!!
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Nie żyje chorąży Remigiusz Muś, technik Jaka-40 (foto. Mariusz Troliński) Policja potwierdziła Niezależnej.pl śmierć chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował na smoleńskim lotnisku, godzinę przed katastrofą TU 154 M. Muś był bardzo ważnym świadkiem w śledztwie smoleńskim, a fakty przez niego podawane przeczyły oficjalnym ustaleniom. Rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek potwierdził portalowi Niezależna.pl, że Remigiusz Muś zmarł dzisiaj w nocy. O szczegółach, ani przyczynach śmierci, nie chce jednak rozmawiać odsyłając do prokuratury. Wiadomo, że zwłoki chorążego znaleziono w jego domu w podwarszawskim Piasecznie. - Mogę jedynie powiedzieć, że wstępne oględziny nie wskazują na udział osób trzecich – stwierdził M. Mrozek. Najprawdopodobniej zarządzona zostanie sekcja zwłok. Zdecyduje o tym prokurator. Więcej szczegółów ujawnił nam prokurator Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Wczoraj o godzinie 23.30 policję wezwała żona Remigiusza Musia. - Zwłoki mężczyzny znaleziono w piwnicy domu - mówi Niezależnej.pl prokurator Ślepokura, który o przyczynach śmierci nie chce rozmawiać przed przeprowadzeniem sekcji zwłok. - Jej wyniki powinny być znane w najbliższych dniach. O śmierci Remigiusza Musia mówi nam także pilot JAK-a, Artur Wosztyl. - Słyszałem o tym i jest to dla mnie wstrząsająca informacja - stwierdził pilot JAK - a. Chorąży Remigiusz Muś, który ujawnił między innymi, że kontroler z wieży na smoleńskim lotnisku, wydał im komendę o zejściu na wysokość 50 metrów. Technik pokładowy z Jaka-40 zapewnia, że słyszał jak identyczną komendę otrzymała załoga TU-154M. A także rosyjskiego Iła-76. - Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«) – mówił Remigiusz Muś, który słowa te usłyszał w radiostacji pokładowej. I nie mógł się pomylić, bo komenda była powtarza trzykrotnie, a on doskonale znał język rosyjski. Chorąży Remigiusz Muś, który razem z porucznikiem Arturem Wosztylem (pierwszy pilot) i porucznikiem Rafałem Kowaleczko stanowił załogę Jaka-40, mówił również, że tuż przed katastrofą prezydenckiego tupolewa słyszał dwa wybuchy. Wówczas nie kojarzył ich źródła. Więcej o śmierci chorążego Remigiusza Musia w jutrzejszej "Gazecie Polskiej Codziennie" Przypominamy fragmenty tekstu „Tajemnica czarnej skrzynki Jaka-40” opublikowanego przez „Gazetą Polską” w lutym 2012 roku „Gazeta Polska” dotarła do chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154. Jak twierdzi Muś, rosyjski kontroler podał Jakowi-40 komendę o zejściu na wysokość 50 m, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 m, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu. Według chorążego, Tu-154M 101 oraz Ił-76 dostały od Rosjan taką samą komendę. Remigiusz Muś słyszał te słowa w radiostacji pokładowej. Powiedział nam: – Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«)”. O ile w pojedynczym przypadku można by mieć wątpliwości, czy technik pokładowy jaka wszystko dobrze zrozumiał, o tyle mało prawdopodobne jest, by Muś przesłyszał się aż trzykrotnie. Tym bardziej że chorąży zna dobrze język rosyjski, także w specyficznych kwestiach lotniczych. Czy istnieją dowody potwierdzające wersję chorążego? Jak twierdzi Muś, komenda kontrolerów zezwalająca na zejście Iła-76 do 50 m nagrana została na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Taka sama komenda, skierowana przez wieżę w Smoleńsku do załogi Jaka-40, powinna z kolei znaleźć się w czarnej skrzynce tego samolotu. Chorąży mówił już o tym w lipcu 2010 r. (w rozmowie z portalem tvn24.pl) po tym, jak „Gazeta Polska” ujawniła treść identycznie brzmiących zeznań pilota Jaka-40, Artura Wosztyla. Dziś, 21 miesięcy po katastrofie, Muś w dalszym ciągu jest pewien tego, co usłyszał, a dziś jego słowa nabierają jeszcze większej wagi. Jak się bowiem dowiedzieliśmy, wojskowi prokuratorzy już od kwietnia 2010 r. dysponują taśmami magnetofonowymi z Jaka-40 (w dniu katastrofy smoleńskiej zabezpieczyła je Żandarmeria Wojskowa). Jednak wciąż je… badają. Na nasze pytanie, czy prokuratura wojskowa jest w posiadaniu zapisu rozmów nagranych na magnetofonie znajdującym się w Jaku-40, a jeśli tak, czy ten zapis badała, płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej, odpowiedział: – Prowadząca śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie uzyskała zapisy rozmów, o które panowie pytają, i obecnie pracują nad nimi biegli. Odczytywanie rozmów z oryginalnej taśmy magnetofonowej trwa już więc prawie dwa lata! Według rozmówców „GP” informacje Musia prokuratorzy ocenili jako strategiczne dla śledztwa, dlatego był on trzykrotnie przesłuchiwany. Dlaczego w takim razie nie uczyniono z owych strategicznych zeznań użytku? Czy decyzje w tej sprawie podejmował szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gen. Krzysztof Parulski? Dlaczego padła komenda: 50 metrów? Czym kierowała się wieża, podając Tu-154, Jakowi-40 i Iłowi-76 zdumiewające komendy, że mogą zejść do 50 m? Nie wiadomo. Ale tego, że one padły, Remigiusz Muś jest całkowicie pewien. – Jeżeli wysokość decyzji dla lotniska wynosi 100 m, a kontroler z wieży podaje nam 50 m, to znaczy, że chce przekazać, iż według niego warunki są na tyle dobre, że można zejść do 50 m, że jest to w danym momencie bezpieczna wysokość. Więc załoga, niezależnie od procedury i informacji w karcie podejścia, kierując się taką komendą kontrolera, który obniża te warunki, ma prawo zejść do 50 m – mówi nam Remigiusz Muś. I dodaje: – Karty podejścia określają standardową procedurę. Zdarzało się, że lądując np. w Brukseli, Monachium czy Frankfurcie nad Menem, lądowaliśmy na podstawie karty podejścia, którą kontroler „kasował” swoją wypowiedzią. Jesteśmy przyzwyczajeni do takich sytuacji, że kontroler, ułatwiając nam podejście, podaje wysokość, do jakiej możemy się zniżyć, przystosowaną do warunków bieżących, tj. pogody i ruchu lotniczego panującego nad lotniskiem. My jednak zawsze podchodziliśmy do tego zagadnienia z pewną rezerwą, nie dopuszczając do przekroczenia minimalnych warunków określonych dla samolotu, pilota oraz samego lotniska. Podkreślmy: komendy o 50 m nie ma w żadnej z opublikowanych dotychczas wersji stenogramów z Tu-154. Także w ostatniej wersji, sporządzonej przez pracowników krakowskiego Instyt
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Strona 2 z 9

Dodaj odpowiedź:

Przerwa techniczna ... ...