Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Użytkownik
Nauczyciele zapominają, że szkoły są od uczenia, nie zapewniania im pracy - nie podoba się, to można iść na etat do zwykłej roboty, 26 dni urlopu rocznie zamiast 3 miesięcy (licząc wakacje, ferie, dzień nauczyciela itp) i ciekawe czy będą tacy wygadani.
Zaczynam rozumieć, czemu tak wielu chce likwidacji gimnazjum... Z zazdrości z zawiści, z nienawiści... A co wam ci nauczyciele zawinili? Że wakacje mają???Pouczyłbyś z miesiąc i już na urlop byś chciał!!! Chłopie, to naprawdę ciężki kawałek chleba.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
W moim gimnazjum wszyscy trzęsą portkami, ale protestować nikomu się nie chce, wolą gadać o przepisach na ciasto i nie dociera do nich to, że niedługo mogą nie mieć za co upiec tych ciast. A prawda jest taka, że powinniśmy odejść od egzaminów i już. ZNP nie może nas zostawić bo w przeciwnym razie straci bardzo wielu członków, a tym samym wiele etatów opłacanych ze składek. Pozdrawiam odważne grono z 16 - stki.
Bardzo wątpię czy uczysz w gimnazjum. Tam nie ma czasu na plotki, do ubikacji nie mam kiedy iść, bo albo dyzur, albo dzieciaki coś poprawiać chcą, o coś zapytać, bo konkursy, projekty, gazetki, wystepy...
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
no tak każdy ma głos http://www.rysuneksatyryczny.com/2015/11/gimnazja-to-nie-wszystko.html
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Gminy zaoszczędzą na dowożeniu dzieci a powiaty dostaną większą dotacje na licea i technika. A zwolnienia i tak będą w szkolnictwie. Bo dzieci mało i a na emeryturę już wszyscy chyba odeszli, co mieli.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Podobno nauczyciele są "wykończeni ciężką pracą" i od tej ciężkości zwalają swoje zadania na barki rodziców. Trzeba jednak sięgnąć głębiej i odpowiedzieć na pytanie, kto do tego doprowadził? Otóż głównym winowajcą jest naczelna władza państwowa. Niewielu dostrzega, że problem zaczyna się już w Konstytucji z roku 1997. Jeden z pierwszych punktów artykułu 70 stanowi: "Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa". Od razu mamy kilka sprzeczności w samych sformułowaniach  ustawy zasadniczej. Najpierw mówi się, że "każdy ma prawo do nauki". Jednak już w następnym zdaniu odbiera się niejako to prawo, nakazując "obowiązek" nauki do 18 roku życia. Albo jest prawo, albo obowiązek, to po pierwsze. Górna granica czasu nauki sięga wprawdzie 18 lat, ale nie precyzuje się, KIEDY TEN OBOWIĄZEK POWINIEN SIĘ ZACZĄĆ, to po drugie. Jest to pretekst do manipulacji w przesuwaniu początku nauki, co mamy nieszczęście jako obywatele przeżywać dosłownie z roku na rok (zaczynać naukę już od przedszkola, 5-tego, 6-tego, czy 7-mego roku życia?). Ponadto istnieje podejrzenie dalszych kombinacji, co znów doświadczamy na przykładzie gimnazjów, gdy się zastanowić nad graniczną datą "obowiązku szkolnego do 18 lat". Nie dopowiedziano bowiem, kiedy ma się kończyć podstawówka, a zaczynać coś innego, np. gimnazjum czy liceum, albo inna szkoła średnia. Trudno bowiem wyobrazić sobie, aby uczniowie przeskoczyli okres od dzieciństwa do dorosłości, uczęszczając tylko do szkoły podstawowej. Czyli wymieszano dosłownie edukację podstawową z edukacją na poziomie szkoły średniej. Również w drugim zdaniu stwierdza się, że obowiązkowa jest "nauka". Jednak w trzecim następuje dziwny zwrot w akcji, a mianowicie to "szkoła" ("obowiązek szkolny") jest obowiązkowa, a nie "nauka".   W moim odczuciu władza naczelna porobiła sobie furtki w najważniejszym, fundamentalnym dokumencie prawnym, aby w następstwie tego układać, modyfikować i manipulować edukacją podług własnego widzimisię. Są dalsze konsekwencje "niekonsekwencji" konstytucyjnej, jak np. przymus chodzenia do szkoły. Wszyscy musimy więc uczęszczać, czy chcemy tego, czy nie, do jakiegoś budynku lub miejsca, określanego mianem "szkoły". Z góry więc zakłada się, że dziecko nie ma prawa pobierać nauki, jeżeli nie wędruje do konkretnego budynku. Mało tego, aż do początków lat 90-tych XX w. przymus ten wykluczał współuczestnictwo jakiegokolwiek innego podmiotu. Mam na myśli  rodziców, którzy chcieliby się podjąć nauczania swoich latorośli na własną rękę. Taką odchyłkę od normy traktowano jak groźne przestępstwo na równi z kidnapingiem lub czymś podobnym. Dopiero po sławnym "uzyskaniu niepodległości" 4 czerwca 1989 roku, trochę popuszczono cugli, choć nie tak szybko i nie we wszystkim. Nie dalej jak jakiś miesiąc temu pani minister edukacji określiła próby samodzielnego uczenia własnych dzieci (tzw. edukacja domowa) lub przekazywania szkół w ręce fundacji oraz stowarzyszeń – mianem "pełzająca prywatyzacja".   Najgorszym jednak posunięciem naczelnej władzy państwowej było oddanie placówek oświatowych we władanie wójtom i burmistrzom. Ktoś kiedyś porównał ten krok do wpuszczenia wilków do stada owiec, sądząc, że w ten sposób jedne i drugie zwierzęta zintegrują się. Jak się okazało, ani wójt,  ani burmistrz nie są w stanie zintegrować się z miejscowym społeczeństwem w tym zakresie. Skoro włodarzom o mentalności chłopskiej dano władzę i pieniądze na oświatę, a tylko w części państwo wyasygnowało subwencje na ten cel, przewidując, że resztę dopłaci gmina, to oni nigdy nie zaczną grabić od siebie, tylko do siebie.  Skutki nie dały na siebie długo czekać.  Lokalni włodarze w okresie swojego panowania od samego początku zlikwidowali tysiące małych placówek oświatowych i kulturalnych, często jedynych we wsiach. W ostatnim roku (2014) np. obliczono, że zamknięto na terenie całego kraju ponad 500 szkół. Ten zatrważający proceder wydaje się nie mieć końca, mimo żałosnych apeli o opamiętanie się samej minister Kluzik-Rostowskiej.   Burmistrzowie i wójtowie robią wszystko, żeby zmniejszyć obciążenie budżetu gminy. Koszty utrzymania i prowadzenia szkół często sięgają ponad 30% całego budżetu. Likwidują więc małe placówki, przenosząc dzieci do wielkich. Liczba uczniów nie zmienia się, tj. nadal jest ich 500, czy 1000. Jednak zmniejsza się drastycznie liczba zatrudnionych nauczycieli. Zamiast kilkuset w rozproszonych szkółkach, pozostaje zaledwie 50-100. I tu tkwi oszczędność gminy. Jeśli w przykładowej gminie subwencje na oświatę wynoszą 40 mln zł, to płace nauczycielskie pochłaniają ponad 50% tej sumy, tj. 20 mln zł. Trzeba zauważyć, że wójtowie i burmistrzowie szybko nauczyli się liczyć. Jest oczywistym, że tym sposobem robią olbrzymie oszczędności kosztem uczniów oraz nauczycieli.   Najgorsze restrykcje dotykają dzieci, które zostały zmuszone do ogromnej, paraliżującej, przeprowadzki do nowych szkół. Przemilcza się ten fakt szczególnie w gronie sprawców całego nieszczęścia, w najlepszym razie współczuje ofiarom (ale nie za głośno). Jednak to, jaką traumę przeżywają dzieci wiejskie i ich rodzice, pozostanie ich tajemnicą.  Innym, ledwie dostrzeganym przez niektórych zjawiskiem, jest niesłychane zagęszczenie szkół, spowodowane owym fatalnym exodusem.  Burmistrzowie i wójtowie, tym bardziej szefowie wydziałów oświaty, chyba cieszą się, a nie martwią, że doprowadza to do zupełnie kalekiej sytuacji. Dla nich nie jest istotnym utrudnieniem, że klasy liczą po 30-cioro uczniów. Sami przecież nie chodzą do takich szkół, a własne latorośle posyłają do „dobrych”, bynajmniej nie publicznych. Tymczasem to stanowi główne zagrożenie systemu edukacji publicznej i wywołuje falę wielkiej krytyki społecznej. Jeżeli do budynków szkolnych wprowadza się ochroniarzy, montuje monitoring, postuluje zwiększenie liczby psychologów szkolnych, a także innych specjalistów od wszelkiej patologii, to do czego to prowadzi i jaki jest sens utrzymywania tak prowadzonej edukacji publicznej?     Dlatego proponowałbym rozwiązać problem radykalnie, nie rozdrabniając się na utrzymanie lub nieutrzymanie gimnazjów, bo to jest odwracanie uwagi od sedna sprawy. Ustanowiłbym referendum na wzór Finlandii, stawiając jako priorytety następujące kwestie: 1. Czy chcesz zniesienia przymusu nauki w szkołach, ustanowionego w Konstytucji, a nakazującego naukę do lat 18? W komentarzu uzupełniam, że chodzi o archaiczny z punktu widzenia wolności człowieka przymus, zakładający nadzór i śledzen
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Jeżeli chodzi o gimnazja to największym problemem związanym z ich utworzeniem był kikunastoleni bałagan w szkolnictwie. Teraz kiedy zaczyna to jakoś działać chcą to rozwalić - kompletnie bez sensu. Znowu będziemy mieli wiele lat rewolucji i kolejne pokolenie źle wykształconej młodzieży. Fajny tekst na ten temat jest na zadania.info: zadania.info/n/1183603 To samo z sześciolatkami, największy problem z tą zmianą, to fakt, że do jednej klasy chodzą 6 i 7 latki - to niestety wina PO, która kilka razy ustąpiła rodzicom i to się mści. PIS tylko ten problem utrwali, bo danie wyboru rodzicom oznacza dalszy ciąg tego samego bałaganu.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
PIS tylko ten problem utrwali, bo danie wyboru rodzicom oznacza dalszy ciąg tego samego bałaganu.
Prawdopodobnie Pani/Pan, która/y to powiedziała/ł, jest z grona nauczycielskiego postulującego utrzymanie status quo. Właśnie to wy nie dajecie wyboru rodzicom poprzez swoją "kartę nauczyciela" i wymuszanie uczęszczania do szkoły publicznej. Te dwa korzystne jedynie dla was rozwiązania wykorzystujecie w ten sposób, że każdy przejaw prywatyzacji niszczycie, a jakikolwiek odruch usamodzielnienia traktujecie jak zamach na wasze przywileje.    Przykład mogę podać z własnego podwórka, tak samo jak może podać wiele setek i tysięcy rodziców, a także podmiotów społecznych jak fundacje i stowarzyszenia. W miejscowości Lubczyna k/Szczecina w Zachodniopomorskiem burmistrz najpierw chciał szkołę zlikwidować (2010 rok). Po czym, gdy ludzie zagrozili wywiezieniem go na taczkach, wykonał sprytny manewr, przekazując placówkę fundacji non profit. Jednak w umowie dzierżawy tak ustawił sprawę, że zachował pełne prawa właścicielskie i mógł przejąć budynek w każdej chwili. Fundacja prowadziła szkołę przez 4 lata, po czym nagle burmistrz odebrał ją z powrotem do gminy dosłownie w przeddzień 2-giej tury wyborów (2014 rok).   Zgadnijcie, kto mu w tym pomógł i w jaki sposób doprowadził do odebrania placówki z rąk fundacji? Nie byli to rodzice, ponieważ przez 4 lata przekonali się, że fundacja wyprowadziła szkołę z zapaści i wydźwignęła do czołówki w wynikach nauczania w gminie, powiecie, a także w całym regionie. Byli to właśnie nauczyciele tacy jak wy, którzy tylko narzekali, że z powodu jakichś reform wypuszczali "kolejne pokolenie źle wykształconej młodzieży". Pytanie brzmi, kto wam zabraniał tę młodzież dobrze kształcić? Dla nauczycielek w Lubczynie zabraniała kształcić dyrektorka. Donosiły na nią właśnie do burmistrza i lokalnych gazet, że (cytuję): "dzieci zamiast się uczyć, skaczą jak małpy". Był to całkowicie odwrócony zarzut, że dyrektorka nakazała im (zgodnie zresztą z zaleceniem MEN), wykorzystywać metody manualne. Nazywa się to "uczenie przez działanie". Skakanie zaś miało miejsce na lekcji języka polskiego, gdzie uczniowie gimnastykowali się na specjalnej macie dźwiękowej, dającej znajomość poprawnej pisowni, gramatyki i składni.    Innymi metodami określanymi jako "chore" były zabawy dyrektorki z dziećmi na przerwach. Mianowicie, bawiła się z uczniami w w skakankę, brała czynny udział w różnych innych grach i zabawach. Miało to na celu odciągnięcie dzieciaków od patologicznych zachowań, jak przepychanki, bijatyki, wymuszania, dokuczanie innym, itd. Pomysł ten znakomicie się sprawdził, gdyż odtąd nie było żadnych tego typu problemów, jakie spotyka się na co dzień w niemal wszystkich placówkach publicznych. Wszak uczniów pozostawia się kompletnie bez nadzoru, a sprawę ponoć ma załatwić monitoring i ochrona (?)   Panie nauczycielki w Lubczynie były bardzo oburzone takim postępowaniem dyrektorki i zaczęły pilnie donosić do swojego pupilka, czyli burmistrza. On chował wszystkie te papiery do sejfu i czekał do momentu, gdy mogły mu się przydać. Trwało to przez 4 lata, tj. zawsze na wiosnę szalały panie nauczycielki, którym nic się nie podobało, z wyjątkiem usunięcia dyrektorki i fundacji. I doprowadziły do tego, a raczej, jak wspomniałem, burmistrz wykorzystał te donosy, które nazwał "sprawdzonymi", "wiarygodnymi" i "słusznymi". Było ich podobno 7, jednak do dziś nie ujawnił ich publicznie, mimo że miał obowiązek, ponieważ jest organem publicznym.   W przeddzień 2-giej tury wyborów (przegrywał na półmetku z inną kandydatką) w zamian za głosy wyborców (tu: nauczycieli, pracowników oświaty, lokalnego aparatu władzy, sołtysa, księdza wraz z nakłonionymi przez niego parafianami - łącznie ponad 4 tysiące głosów) - obiecał zabrać szkołę "dla siebie" (tak się dokładnie wyraził). Krótko mówiąc, rzucając w ostatniej chwili wiejską placówkę na szalę, wygrał wybory.    To jest właśnie patologia, która stała się codziennością i normalnością. Nigdy władza i grono nauczycielskie w takim składzie i z takimi zamiarami, tj. likwidacja małych placówek w imię pseudooszczędności oraz zachowania własnych przywilejów, nie będzie sprzyjać rodzicom i dzieciom. Cele jednej i drugiej strony są sprzeczne same w sobie. Nauczyciele i aparat władzy chcą zabezpieczenia swoich potrzeb materialnych. Rodzice natomiast pragną dobrej szkoły dla swoich latorośli, ich bezpieczeństwa i  pomocy w wychowywaniu. Żaden z trzech postulatów rodziców nie jest spełniany w większości szkół publicznych. Natomiast wszystkie zachcianki z nawiązką realizuje władza i nauczycielstwo. Skądś się bierze przecież ta wielka fala krytyki społecznej. I nie tylko społecznej. Naukowcy, uczeni, znawcy problematyki oświatowej biją na alarm.  W jednym z raportów z kontroli NIK stwierdzono: "Szkoła publiczna jest jednym z najbardziej podejrzanych miejsc, w jakim przebywają dzieci i młodzież szkolna"...    Apeluję więc o przytomność umysłu całe społeczeństwo. Nie wierzcie obiecankom, że ministerstwo oświaty i nauczyciele zreformują się samoistnie pod wpływem krytyki społecznej. Oni nie pozwolą sobie oderwać koryt od ryjów, dopóki ktoś z zewnątrz tego nie zrobi. Tym kimś lub czymś z zewnątrz jest ogólnonarodowe referendum, o którym pisałem poprzednio. Tak robi Szwajcaria, Finlandia i wiele krajów na świecie. Dzięki temu oświata tam kwitnie, a nie reanimują trupa. Te wszystkie manipulacje, racje, sracje na temat istnienia lub nie gimnazjów, przypominają szukanie pulsu w protezie. Wszystko jedynie będzie pochłaniało ogromne pieniądze, niczego nie uzdrowi, nie przyniesie poprawy ogólnej sytuacji placówek publicznych i nie będzie z korzyścią dla uczniów, ponoć najważniejszych w całym układzie.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Dziwię się nauczycielom gimnazjum, za opowiadaniem się za pozostawieniem tego tworu. Szczególnie zasadne są egzaminy gimnazjalne? obliczanie EWD z 6 zadań zamkniętych z fizyki i określanie na tej podstawie całego dorobku pracy nauczyciela. Przygotowanie do egzaminu przez trzy lata wyłączając potrzebne kompetencje miękkie-to problem „współczesnej” szkoły. Uczymy pod i dla egzaminów. Celem edukacji nie jest egzamin gimnazjalny. Celem szkoły jest nauczać tak, aby uczeń mógł uczyć się przez całe życie. Jestem za likwidacją gimnazjum i przywróceniem szkole jej funkcji. Koniec z egzaminami po pierwszej, po trzeciej, po czwartej,po szóstej klasie SP. Do czego to doprowadziło oświatę? Czy naprawdę jesteście zadowoleni z tego, że egzamin gimnazjalny nie ma żadnej wartości i nie wiadomo co tak naprawdę bada, czemu służy? Co to za egzamin, którego nie można nie zdać? Zastanówcie się nad szkołą lat 90. Czy nie było zasadne aby zdawały egzamin tylko osoby, które chciały iść do szkoły średniej. Dlaczego mamy się zgodzić z założeniem wadliwej reformy, że wszyscy w muszą być wykształceni. Brakuje popularnych zawodów, które są również konieczne. Zlikwidujmy gimnazja i zlikwidujmy tak bezsensowne egzaminy.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Dajcie spokój z ta likwidacją! Tyle innych rzeczy można zrobić, by było dobrze, a wy zlikwidować i zlikwidować! A przychodzi wam do głowy, że to kuuuuupa kasy pójdzie, a nie wiadomo, jaki będzie efekt? Dzieciaki już nie sa takie same jak w 1999!
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Dajcie spokój z ta likwidacją! Tyle innych rzeczy można zrobić, by było dobrze, a wy zlikwidować i zlikwidować! A przychodzi wam do głowy, że to kuuuuupa kasy pójdzie, a nie wiadomo, jaki będzie efekt? Dzieciaki już nie sa takie same jak w 1999!
Co z tego, że dzieciaki nie te same, nie wiadomo, jaki będzie efekt i kupa kasy pójdzie, skoro jest państwowy przymus nauki, szkołami rządzą jak w prywatnym folwarku gminne szlachciury i kasta nauczycielska wyrobiła sobie przywileje niespotykane w żadnym kraju na świecie? Nic nie zmieni się na lepsze, czy gimnazja zostaną zlikwidowane, czy nie. Czy nie rozumiecie prostej zależności jak konstrukcja cepa? Im więcej dzieci w klasie, tym gorsze wyniki i coraz gorsza sytuacja w ogóle w szkolnictwie publicznym. Podstawą sukcesu edukacyjnego w każdej szkole, czy państwowej, czy nie państwowej, jest maksimum 12 dzieci w klasie. Powyżej tej cyfry żaden nauczyciel na świecie, choćby najlepszy, nie da rady zrealizować programu. Tymczasem co się dzieje w naszych szkołach? Zagęszczenie w dużych placówkach przekracza wszelkie normy. Normalną rzeczą jest liczba uczniów 30 i więcej. I co chcemy reformować, jeśli nie da się niczego zreformować w takim ścisku?  
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Strona 3 z 3

Dodaj odpowiedź:

Przerwa techniczna ... ...