Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Użytkownik

Joanna Mucha: Walczyłam z mężem o mój wolny czas

Utworzony przez Danka, 10 marca 2012 r. o 17:31
Szukając wiadomości trafiłam wczoraj(5 .03. 2012) na końcówkę programu z cyklu „Pytanie na śniadanie” w TVPII. Poświęcony był książeczce jakiegoś niemieckiego autora wydanej w Polsce, która ma przybliżyć małym dzieciom problemy rodziny „ tęczowej i patchworkowej”, jak raczyła się wyrazić robiąca za eksperta panienka w okularach. Towarzyszył jej jakiś długowłosy blondyn. Nie wiem od czego ekspertem jest panienka. Na pewno nie od języka polskiego. „W związku z kulturom czy religiom ludzie wybierają życie w zakłamaniu”- obwieściła wymawiając końcówki podobnie jak Ryszard Kalisz. (Jego jednak podejrzewam raczej o stylizowanie się na swojaka. Nie jest możliwe, żeby przez tyle lat nie znalazł się nikt, kto nauczyłby go mówić po polsku) Książeczka nawołuje, żeby uczyć dzieci tolerancji dla innych modeli życia, na przykład dla domów, gdzie się nie wietrzy. „Na to nie możemy się zgodzić”- oświadczył blondyn. „Nie można tolerować brudu i braku higieny.” Na pytanie jak wytłumaczyć dziecku, że dwóch panów mieszka razem odpowiedział: „ Bo tak lubią, he he he”. I to jest sedno sprawy. Zgodnie z obowiązującym paradygmatem i ustawodawstwem dziecko może i musi być narażone na poznawanie nowych kochanek czy kochanków ojca czy matki, musi umieć się z nimi porozumiewać, pogodzić się z tym, że często się zmieniają. Natomiast kruszki na stole czy niemiły zapach w mieszkaniu to przestępstwo, za które rodzina karana jest odebraniem dziecka. ( Tak było w przypadku małej Róży). Znana mi jest autentyczna historia, gdy tatuś, który długo walczył o opiekę naprzemienną, zabrał 10 letnią córkę do zaprzyjaźnionej agencji towarzyskiej, gdzie zaraziła się rzeżączką, bo troskliwe „ciocie” położyły ją do brudnej pościeli. Być może jest to skrajny przypadek. Chodzi jednak o coś zupełnie innego. Dziecko, które podlega opiece naprzemiennej, które ma dwa biureczka, dwa łóżeczka, dwa rowerki czuje się jak ta żydowska krowa, która nie ma swego stałego miejsca w oborze. ( tak mówiło się na Polesiu i mam nadzieję, że nie obrażam żadnej świętej krowy). Nawet zwierzęta bardzo źle znoszą przenoszenie z miejsca na miejsce. Konie nie cierpią gdy im się zmienia boksy, psy nie lubią przenoszenia legowiska. Dziecko odczuwa najsilniej potrzebę stałości i wyłączności. Moje (już spore) dzieci zrobiły mi awanturę gdy podałam adres gospodarzy jakimś Francuzom, którzy dzięki temu spędzili w Ochotnicy Sylwestra. „Ochotnica jest tylko nasza” mówiły i nie mogłam im wytłumaczyć, że nie nabyły na własność Turbacza, Lubania, Gorca i domu naszych gospodarzy. Dzieci bywają zazdrosne nawet o rodzeństwo. Rodzina satelitarna, gdzie wszyscy się przyjaźnią, to jeden z poprawnościowych mitów. Opowiadał mi pewien student z bogatej rodziny, że jego „szalona mamuśka” (jak się wyraził), na jego urodziny zaprasza ojca z kolejna panią , jej dziećmi z poprzednich związków, oraz nowym dzieckiem, poprzednią kochankę ojca, z którą matka się przyjaźni, partnera matki z byłą żoną i dziećmi. „Przecież my się wszyscy nienawidzimy, każdy patrzy w talerz i modli się żeby ta stypa jak najprędzej się skończyła.” I to mówił 25 letni, zamożny, nowoczesny bywalec. W jeszcze gorszej sytuacji była szkolna koleżanka córki. Matka ułożyła sobie życie z dużo młodszym partnerem i nie chciała jej w domu, ojciec też jej nie chciał i ostatecznie zamieszkała z porzuconą przez ojca poprzednią kochanką w ostatnim stadium choroby nowotworowej, na której mieszkanie czekały porzucone kiedyś przez nią dorosłe już dzieci. Tak wygląda w praktyce „rodzina satelitarna”, nie mówiąc już o „rodzinie tęczowej”. A swoją drogą świat stoi na głowie, jeżeli można i wypada opowiadać dziecku o obyczajach erotycznych, natomiast sprawą wstydliwą i intymną staje się kwestia wiary, jeżeli można bezkarnie zabić zdolne do życia dziecko (partial abortion) natomiast nie można mu dać klapsa, jeżeli zdrowiu i psychice dziecka nie zagraża obserwowanie scen homoseksualnych ( oni tak po prostu lubią) natomiast zagrażają kruszki na stole.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Kobiety nie powinny pchać się do polityki ich miejsce jest w kuchni przy garach. A w niedziele to rosół mężowi zrobić a nie się szlajać. Rzadzić krajem powinni tylko faceci kobiety niech sie zajmują domem i dziećmi bo na tym się tylko znają.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Anna napisał:
http://konserwatyzm.pl/artykul/3890/rychu-kalisz-gadzinowski-palikot-biedron-i-grodzka-na-homota
PEDALSKO-KOMUNISTYCZNO-KONFIDENCKI półświatek.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Joanna Mucha to pierwszy w historii Rzeczpospolitej polityk na stanowisku ministra, który wypłakuje się w mediach na temat swego życia osobistego i byłego męża. Żenada i paranoja do kwadratu. Zapamiętajcie ten pijarowy ruch PO, bo Mucha pewnie sama tego nie wymyśliła. Musiała się z kimś naradzić, zanim poszła do "Gazety Wyborczej" z tymi wynurzeniami godnymi serialowej aktorki albo innej divy muzycznej pokroju Górniak. Tabloidowe smuty "Made in Mucha" mają rozmiękczyć afery i poprawić wizerunek.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Mucha ma doktorat z ekonomii, ale żeby urzędujący minister latał do prasy z wynurzeniami osobistymi ? Kim Kardashian polskiej polityki. Nawet cieć na służbówce w fabryce jest poważniejszy na swym stanowisku pracy, bo ma czapkie, mundur, pistoleta i pilnuje czego potrza. A ta kobiecina takimi prasowymi pierdami ośmiesza samą siebie, całą PO i ministerstwo w ogóle.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Strona 2 z 2

Dodaj odpowiedź:

Przerwa techniczna ... ...