Nie bardzo rozumiem koncepcji wprowadzania dopalaczy na rynek polski. Jeśli się wprowadza jakieś produkty, to producent (sprzedawca) winien przedstawić stosowny certyfikat na brak zagrożeń dla zdrowia. Tymczasem dowiedzenie, ze coś zagraża zdrowiu spoczywa na Sanepidzie (czyli de facto płacimy za to wszyscy) a nie na sprzedawcy. Poza tym co to znaczy, że właściciel nie odbiera decyzji? Ułomne państwo widoczne jest w każdym miejscu. NIe potrafi poradzić sobie z ani z gangsterami, ani zwykłymi przestępcami, ani też cwaniakami.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz