W latach osiemdziesiątych to była norma. Żadnych odwiedzin rodziców. Liczyło się zdrowie dzieci, a nie lęki i PŁACZ nadopiekuńczych rodziców. Człowiek czuł się jak na koloniach. Byłem w czwartej klasie. Fakt tęskniłem za mamą. A wówczas nie było komórek... O zgrozo?! No, ale wystarczy zlapać grypę i koniec z operacją. Niech rodzice pomyślą jak bardzo bolą szwy przy kaszlu. Co do pobytu w szpitalu. Nie zapomnę walki na poduszki, wyścigów na łóżkach, czy piłki nożnej... piłeczką od ping ponga. Fajni byli koledzy i koleżanki. No i pielęgniarki. Z dużym poczuciem humoru. Jednego dowcipnisia postawna pielęgniarka nakarmiła mlekiem z butelki. Zasłużył. Oj, zasłużył.
|
|
Filip75, jak widać, dostałeś wtedy zbyt silną narkozę, a potem poprawiałeś diabli wiedzą czym aż do dzisiaj, że tak bredzisz.
|
|
Człowieku, miałeś 10 lat, ktoś a też leżałam w szpitalu na wyrostek mając lat 7 i już nie pamiętam dlaczego, ale rodziców widywaliśmy przez szybkę, coś tam było , jakaś grypa czy cos. I też nie miałam traumy, ale to dotyczy wieku szkolnego, nawet przedszkolnego, a nie dzieci poniżej 3lat, dla których rodzice są całym światem. Ja sobie nie wyobrażam takiej sytuacji, a mój synek na już 3latka.
|
Dodaj odpowiedź:
Przerwa techniczna ... ...
|