Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Użytkownik

Spór o malowidła

Utworzony przez kazimierz ożóg, 14 marca 2008 r. o 14:51 Powrót do artykułu
Księże Proboszczu, to smutne, że objawia ksiądz tak prostacki sposób myślenia... Teraz, oczywiście, malowidła mają przechlapane, bo jakiekolwiek ustępstwo na rzecz zachowania dziedzictwa kultury i sztuki będzie ksiądz interpretował jako objaw swojej słabości, przyznanie się do omyłki. A tego przecież żaden wiejski proboszcz nie chce. Więc klops. Ale sytuacja ta jest znamienna i charakterystyczna, będąc efektem kulejącej edukacji seminaryjnej - księża stykają się w swojej pracy z często najcenniejszymi zabytkami kultury - materialnej i niematerialnej. Często nie mają zielonego pojęcia o tym, co posiadają, w dodatku przyznanie się do tego nie wchodzi w grę, więc skarby skazane są na działania przypadkowe. I dzieje się czasem tak, jak w pewnej wiosce pod Jędrzejowem, gdzie nowy proboszcz nakazał zrezygnować z "przestarzałego" obyczaju, polegającego na tym, że po dzwonieniu na Anioł Pański, dodatkowo uderzano w dzwon 3 razy. Proboszcz skasował jednym ukazem zwyczaj sięgający połowy XV wieku. Trzy uderzenia na pamiątkę trzech rycerzy, panów tej wsi, którzy zginęli pod Warną. Albo dzieje się jak w klasztorze, w którym żył mój przyjaciel, zaraz po ślubach zakonnych. Tam przeor chwalił się, że oczyścił bibliotekę ze wszystkich pierwszych wydań. Bo były "stare i poplamione, a czasem to nawet z XIX wieku". Dzieje człowieka to dzieje głupoty i ludzkiego ograniczenia. Trudno.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
A ciekawe czy był na chodzie, czy może na gazie? On rowno sobie daje w kark z kim kolwiek popadnie.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
"Konserwator Zabytków" uznaje malowidła za zbyt młode a to ciekawe bo ja na własne uszy słyszałem od konserwatora zabytków niejakiego Janusza Maraśkiewicza z Białej Podlaskiej że „wszystkie dzieła ponad 50 lat to zabytki podlegające ochronie prawnej” i tak powinno być i w tym wypadku skoro pochodzą z 1949 roku ktoś tu „olewa sprawę” tym bardziej że "Dzieło sztuki - to całościowy i syntetyczny wytwór artystyczny o określonym sensie, charakteryzujący się wysokimi walorami estetycznymi (piękno). Poza funkcją estetyczną pełni również inne funkcje (np. wychowawczą, poznawczą, użytkową lub religijną). Jego twórcą jest człowiek - istota wyposażona w specyficzną wrażliwość (bez autora nie ma dzieła sztuki). Produkt ten stara się ukazać za pomocą określonej konwencji (formy) pewną rzeczywistość fizyczną lub psychiczną (treść). Dzieło sztuki ustanawia szczególny wgląd w świat widzialny lub emocjonalny, który może być wynikiem namysłu filozoficznego autora lub spontaniczną reakcją chwili." Zatem czy dzieło Tadeusza Brzozowskie – staroświeckiego awangardzisty nie zasługuje na uwagę „Konserwatora” to niech on może idzie i zajmie się konserwacją bruku bo windy albo torów to już strach by mu było powierzyć!!! Tadeusz Brzozowski, wielki polski malarz parę lat starszy od Łomnickiego, mógł zostać aktorem. Podczas wojny na tyle udatnie grał w założonym przez Tadeusza Kantora Teatrze Konspiracyjnym, że wróżono mu poważną karierę. Ale po wojnie wybrał malarstwo. I ten sam Kantor, który gardził prawie wszystkimi współczesnymi artystami poza sobą, natychmiast uszanował w nim malarza najwyższej klasy. Urodził się we Lwowie w 1918. Potem długo mieszkał w Krakowie, gdzie wraz z paroma niezłymi kolegami, między innymi Jonaszem Sternem, Marią Jaremą, Jerzym Nowosielskim i wspomnianym Kantorem, współtworzył powojenny ruch awangardowy. Stalinizm wygnał go do Zakopanego; długo belfrował w sławnym Liceum Technik Plastycznych założonym przez znakomitego rzeźbiarza Antoniego Kenara. W Zakopanem mieszkał do końca życia, choć ten prawdziwy koniec spotkał go w Rzymie, w kwietniu 1987 roku. Wszystko, co pośrodku między Lwowem a Rzymem, było malarstwem. I pedagogiką, bo wiele lat uczył także w akademiach w Krakowie i Poznaniu. W malarstwie dosyć szybko osiągnął klasę mistrzowską, niezależnie od tego, czy malował bardziej figuratywnie, u samych początków, czy niemal zupełnie abstrakcyjnie, jak przez resztę życia. Ktoś, kto ma całkiem blade pojęcie o sztuce, powiedziałby bez wahania, że to typowy awangardzista malujący rzeczy nienazywalne. Rzeczywiście, z wyjątkiem kilku, może kilkunastu wczesnych płócien nie sposób przetłumaczyć tych obrazów na inny język poza intuicyjnym. Duże płaszczyzny barwne kontrastowane z małymi, jakieś przelewające się albo zastygłe w tajemnej przestrzeni niekształtne bryły, miejscami zaciągane na gładko, miejscami gruzłowato, coś z nagła wybłyska tu i ówdzie... Jakby ktoś wrzucił do pralki wirówki kłąb kolorowych szmat albo włożył pod mikroskop kroplę wody ze stawu i powiększył do kosmicznych rozmiarów, z tymi wszystkimi żyjątkami wewnątrz. Jak to opisać, opowiedzieć? Prawdę mówiąc, nie ma co próbować. Bezradne słowa najwyżej oplatają problem z zewnątrz, nie sięgając głębi. Więc powiedzmy tylko, by dodatkowo zmylić tropy, że Brzozowski zawsze był bardzo przywiązany do swojej sztuki jako Wiele Mówiącej... I bynajmniej nie abstrakcyjnej. Odczuwał powinowactwa z wyboru z surrealizmem, ekscytował go ekspresjonizm. I nieodmiennie twierdził, że maluje pod wpływem mocnych uczuć i że znaki tych emocji powinny być przez widza odczytane. Nie pozostaje więc nic innego, jak poddać się tym sugestiom. Bo ta twórczość jest przede wszystkim niesłychanie sugestywna. Sam często miewam wrażenie, jakbym stawał wobec jakiegoś przemożnego żywiołu, który woła do mnie ze ścian, wciąga w głąb siebie, mówi dziwnymi językami, szumi, dudni i głośno oddycha, czasem z lekka pogwizdując. Humor tych obrazów jest przy tym tak wyraźny, jakby ich autor wciąż na nas mrugał spoza płócien. Wystarczy poczytać tytuły (zwłaszcza rysunków), których językowa wynalazczość jest osobnym znakiem firmowym Brzozowskiego. Zrobił światową karierę – ale i nie zrobił. Częsty paradoks niejednego z naszych artystów, którzy mieli nieszczęście spędzić dorosłe życie za żelazną kurtyną socjalizmu z jego utrudnieniami paszportowymi i brakiem prawdziwej promocji sztuki. Wszędzie uznawano wielkość Brzozowskiego, ale by zrobić prawdziwą karierę, musiałby wyjechać z Polski. Nie chciał, choć go kuszono, a życie czasem samo wypychało. Już za życia miał poczucie, że jego awangardyzm staje się coraz bardziej staroświecki, zwłaszcza na tle rozmaitych pop-artów, konceptualizmów i antysztuki odrzucającej tak zwany przedmiot artystyczny. Jego wyrafinowane płótna i perfekcyjne rysunki jawnie demonstrują wielki szacunek dla malarskiej tradycji. Był po prostu starej daty fachmanem. I nie bawił się sztuką. Jeśli, to chciał czasem rozbawić swoich widzów.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Rozpacz człowieka ogarnia, jak się czyta takie rzeczy. A przecież to wierzchołek góry lodowej. Takich przypadków jak ten, i te, które opisał Kazik, są dziesiątki, każdy człowiek kto ma do czynienia z zabytkami na codzień słyszał o nich. Niestety - w seminariach w ogóle nie przywiązuje się wagi do wyrobienia w seminarzystach jakiegokolwiek poszanowania dla zabytków, zajęcia z historii sztuki traktuje po macoszemu, a potem przychodzi taki kapłan do kościoła pełnego skarbów przeszłości i mamy to co mamy - pęd do źle pojmowaniej "nowoczesności" która w praktyce oznacza najczęściej dewastację
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Dobrze, że to się nie dało sprzedać bo p. Józio by to dawno przehandlował i kupił kolejnego citroena.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz

Dodaj odpowiedź:

Przerwa techniczna ... ...