Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Kusznierewicz: Na pewno nie będę politykiem

Rozmowa z Mateuszem Kusznierewiczem, złotym medalistą Igrzysk Olimpijskich w Atlancie w 1996 roku.
• Jak się podoba panu Lublin? - Jestem tu drugi raz w życiu. Nie zdążyłem zbyt dużo zobaczyć, ale już zauważyłem, że to miasto ma swoją duszę. • A konkurował pan kiedyś z jakimś żeglarzem z naszego regionu? - Nie przypominam sobie, abym musiał ścigać się z kimś z Lublina. • Rywalizacja na krajowym podwórku nie jest zbyt duża? - Startujemy zazwyczaj za granicą, więc ciągle z kimś rywalizujemy. Pewnie, że fajnie byłoby, gdyby na świecie było kilka liczących się załóg z Polski, ale nie zawsze wszystko można mieć. • Gdzie najłatwiej można spotkać żeglującego Mateusza Kusznierewicza? - Na Zatoce Gdańskiej, Kaszubach i Mazurach. • Swoją karierę rozpoczął pan w wieku dziewięciu lat. Kiedy ostatecznie zdecydował się pan na ten sport? - W wieku siedemnastu lat, kiedy zostałem powołany do kadry olimpijskiej. Wtedy po raz pierwszy przeszedłem pełen cykl przygotowań i poczułem bluesa. Wstyd się do tego przyznać, ale wtedy również miałem najwięcej nieobecności w szkole. Nie ma się jednak co temu dziwić, bo postawiłem wszystko na sport. • A czego nauczyło pana żeglarstwo? - Przede wszystkim dawania sobie rady w trudnych sytuacjach, które czasami są naprawdę ekstremalne. Poza tym, zawdzięczam mu to, że jestem samodzielny i odpowiedzialny. Nigdy nie żałowałem tego, że zostałem żeglarzem. • W 1996 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie zdobył pan złoty medal. Po tym sukcesie nie było problemu z wodą sodową? - Raczej nie, bo jestem człowiekiem twardo stąpającym po ziemi. Pewnie, że zdarzały mi się słabsze momenty i w wywiadach wygadywałem różne bzdury. • A która z nich była największa? - Trochę ich było, więc wszystkich nie pamiętam. • Jak pan wspomina Igrzyska Olimpijskie w Pekinie? - Bardzo dobrze, bo zajęliśmy wspólnie z Dominikiem Życkim naprawdę przyzwoite czwarte miejsce. Szkoda tylko, że w Chinach startowaliśmy tak daleko od Pekinu. Żeglarstwo ma jednak to do siebie, że nie zawsze znajduje się w centrum tej wielkiej imprezy. W Sydney i Atenach nasze zawody rozgrywane były w samym środku igrzysk. Z kolei w Atlancie i w Pekinie byliśmy oddaleni od głównych aren olimpijskich o kilkaset kilometrów. Z drugiej strony wioska olimpijska w Quingdao była zdecydowanie lepiej wyposażona od swojego odpowiednika w Pekinie. Trzeba przyznać, że organizacyjnie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie iluminacje, gdyż praktycznie całe miasto było podświetlone. Chińczycy zrobili naprawdę wszystko, aby zarówno sportowcy, jak i dziennikarze wywieźli z Pekinu jak najlepsze wspomnienia. Patrząc jednak z drugiej strony, to trzeba podkreślić, że bogactwo Chin jest ulotne. Byłem tam kilka razy przed igrzyskami i wiem, jak ciężko się tam żyje. • A ze strony sportowej wszystko było w porządku? - Oczywiście. Nie nastawialiśmy się na dobry wynik w Pekinie, bo tamtejszy akwen od początku nam nie odpowiadał, głównie z powodu słabych wiatrów. Kiedy pływałem w klasie Fin, to byłem uznawany za specjalistę od nich, ale teraz, po zmianie łódki na Star, wolę średnie wiatry. Uważam, że wynik uzyskany podczas tych igrzysk był naprawdę bardzo dobry. • Po starcie w Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie zrobił pan sobie przerwę w startach i dopiero niedawno wrócił na wodę. - Rzeczywiście, ale potrzebowałem przerwy. Teraz znowu czuję głód żeglarstwa. Woda niesamowicie mnie odświeża. Nasz pierwszy trening na Morzu Bałtyckim odbył się w fatalnych warunkach atmosferycznych. Było bardzo zimno i każdą falę odczuwaliśmy jeszcze mocniej niż zwykle. Po treningu jednak czułem się świetnie, bo żeglarstwo jest moją miłością. • Zimno naprawdę nie przeszkadzało? - Nie, skądże. Często wspominam pewne regaty w Danii, które odbywały się w kwietniu. Przyszliśmy z rana do portu i na naszej łódce zobaczyliśmy sporą porcję śniegu. Uprzątnęliśmy go i już po chwili byliśmy na pełnym morzu. Jak widać, żadna temperatura nam nie jest straszna. • Waszym celem jest zdobycie złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. To ma być ukoronowanie kariery? - Nie, skądże. Jeżeli uda się zrealizować nasz cel, to będziemy bardzo szczęśliwi, ale ja na pewno nie zaprzestanę żeglowania. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie startował Austriak Hubert Raudaschl, dla którego były to dziesiąte igrzyska z rzędu. Fajnie, prawda? Dopóki zdrowie pozwoli mi, to chcę reprezentować Polskę. • A na ile lat pływania ono jeszcze pozwoli? - Tego nie wiem. Żegluję od 25 lat, więc odczuwam już bóle w kolanach i kręgosłupie. • Czyli możemy spodziewać się 55-letniego Mateusza Kusznierewicza na igrzyskach? - A dlaczego nie? Kocham ten sport i chcę go uprawiać jak najdłużej. • Czy żeglarstwo da się pogodzić z życiem osobistym? - To ciężkie, ale możliwe. Kiedy przygotowywaliśmy się do startu w Pekinie, to od stycznia do sierpnia w domu byliśmy jedynie przez 24 dni. To nie jest łatwe, ale Dominik ma wspaniałą żonę, która wspiera go w jego pasji. Natomiast ja stwierdziłem, że na założenie rodziny przyjdzie jeszcze czas. Sportowcem nie jest się przez całe życie, dlatego trzeba korzystać z tej chwili, kiedy można realizować się w swojej pasji. • A może po zakończeniu kariery warto zająć się polityką? Na taką drogę decyduje się przecież wielu sportowców. - Dziesięć lat temu zapisałem sobie na kartce \"Mateusz, jakby Cię ktoś namawiał i korciło Cię, aby pójść w stronę polityki, to wybij to sobie z głowy”. Trzymam tę notatkę do dzisiaj. To nie jest mój styl i chociaż takie propozycje w przeszłości otrzymywałem, to zawsze odmawiałem. Mam kilku znajomych polityków i z ich opowieści widzę, co się tam dzieje. Do tego trzeba mieć powołanie, a z mojej działalności więcej byłoby zamieszania, niż pożytku.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama