Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Użytkownik

Green Book - dramat, USA 2018

Utworzony przez Gość, 28 grudnia 2019 r. o 19:09
Drobny cwaniaczek z Bronksu zostaje szoferem ekstrawaganckiego muzyka z wyższych sfer i razem wyruszają na wielotygodniowe tournee.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
"W "Green Book" – jak we wszystkich dobrych filmach drogi – podróż nabiera symbolicznego znaczenia. Daje postaciom okazję, by przewartościować dotychczasowe życie, zrewidować poglądy, nawiązać wartościowe relacje.  Słowem, stać się lepszym człowiekiem. Lekcje, które mają do odebrania bohaterowie oraz widownia – na temat nietolerancji, szkodliwych stereotypów, ale również potrzeby zaakceptowania własnych korzeni – zostają przekazane z humorem i wdziękiem. Farrelly – niegdyś specjalista od niegrzecznych komedii w stylu "Głupiego i głupszego" oraz "Sposobu na blondynki" – nakręcił film do bólu poprawny politycznie, a przy tym lekki, uroczy, mądry."
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Recenzja filmu: Wyjazd integracyjny - Najlepszą recenzją "Green Book" są brawa, które rozległy się kilka tygodni temu po przedpremierowym pokazie w jednym ze stołecznych multipleksów. Wstęp na seans był płatny, na sali nie pojawili się twórcy ani przedstawiciele dystrybutora. Mimo to publika postanowiła spontanicznie podziękować za dobrą energię, jaką naładowała ich oparta na faktach opowieść o nietuzinkowej przyjaźni. Z komediodramatu Petera Farrelly'ego wychodzi się z uśmiechem od ucha do ucha, w głębokim przeświadczeniu, że świat – wbrew temu, co twierdził niegdyś Franc Maurer – jest do przyjęcia nawet na trzeźwo. Chyba żaden film od czasów "Nietykalnych" nie roztapiał widzowskich serc z równą skutecznością. Skojarzenia z francuską produkcją nasuwają się niemal automatycznie. I tu, i tu fabuła kręci się wokół dwóch mężczyzn wywodzących się z odległych, obcych klasowo światów. Donald Shirley (Mahershala Ali) opływa w dostatek. Dla Anthony'ego "Wargi" Vallelongi (Viggo Mortensen) każdy dzień to walka o garść dolarów na czynsz i jedzenie. Pierwszy jest wytwornym erudytą z tłumem adoratorów oklaskujących jego talent muzyczny. Drugi idzie przez życie, taranując przeszkody przy pomocy żelaznych pięści i ulicznego sprytu. Pierwszy jest potwornie samotny, u boku drugiego stoi wielka, hałaśliwa, kochająca rodzina. Last but not least, bohaterów dzieli także kolor skóry. W "Green Book" ma on kluczowe znaczenie – akcja filmu rozgrywa się bowiem w Ameryce lat 60., gdy dyskryminacja rasowa była czymś równie naturalnym jak oddychanie. Kiedy więc Don postanawia wyruszyć w trasę koncertową po głębokim Południu, kolebce rasizmu, zaniepokojona wytwórnia płytowa zatrudnia "Wargę" jako jego szofera i ochroniarza. Na wszelki wypadek panowie pakują do walizki tytułową książkę – poradnik dla wędrujących po kraju Afroamerykanów. Można się z niej m.in. dowiedzieć, gdzie spać i stołować się, aby uniknąć nieprzyjemnych incydentów. Nie łudźcie się jednak: przewodnik nie uchroni pary przed czyhającymi na każdym rogu kłopotami.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
c.d. W "Green Book" – jak we wszystkich dobrych filmach drogi – podróż nabiera symbolicznego znaczenia. Daje postaciom okazję, by przewartościować dotychczasowe życie, zrewidować poglądy, nawiązać wartościowe relacje.  Słowem, stać się lepszym człowiekiem. Lekcje, które mają do odebrania bohaterowie oraz widownia – na temat nietolerancji, szkodliwych stereotypów, ale również potrzeby zaakceptowania własnych korzeni – zostają przekazane z humorem i wdziękiem. Farrelly – niegdyś specjalista od niegrzecznych komedii w stylu "Głupiego i głupszego" oraz "Sposobu na blondynki" – nakręcił film do bólu poprawny politycznie, a przy tym lekki, uroczy, mądry. Bijąca z ekranu pozytywna aura każe przymknąć oko na przewidywalny rozwój zdarzeń i po prostu cieszyć się podróżą w towarzystwie Tony'ego oraz Dona.  Olbrzymia w tym zasługa odtwórców głównych ról. Zmierzający po drugiego Oscara Ali łączy na ekranie arystokratyczny majestat z emocjonalną kruchością. Jako schowany w niewidzialnym pancerzu, "zbyt czarny dla białych, a dla czarnych za biały” Shirley  po mistrzowsku sygnalizuje ciche dramaty bohatera. Jeszcze lepszy jest Mortensen występujący na przekór dotychczasowemu emploi mrocznego introwertyka. Grany przez niego rozgadany, nadekspresyjny i rozczulający Vallelonga pełni w filmie funkcję silnika napędzającego karuzelę żartów. We wspólnych scenach aktorzy przypominają tandem doskonale uzupełniających się jazzmanów. Są tak przekonujący, że nawet gdy zajadają się tłustym kurczakiem w panierce, ma się ochotę od razu stanąć w kolejce do KFC. Palce lizać! Łukasz Muszyński (filmweb.pl)
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
"Green Book" - Wielki zwycięzca Oscarów – trzy statuetki, w tym Najlepszy Film Roku! Mahershala Ali jako wybitny muzyk i Viggo Mortensen w roli jego włosko-amerykańskiego szofera w obsypanej nagrodami historii nieprawdopodobnej przyjaźni, którą pokochali widzowie na całym świecie. Tony, drobny cwaniaczek z Bronxu, z nadzieją na zgarnięcie konkretnej sumki, zatrudnia się jako szofer wybitnego, ekstrawaganckiego muzyka Dona Shirleya. Razem wyruszają w wielotygodniowe tournée na południe Stanów Zjednoczonych. Z pozoru różni ich wszystko: od majątku i wykształcenia, przez sposób bycia, po ulubione jedzenie i rozrywki. Z czasem jednak będą mieli okazję przekonać się, że tak naprawdę więcej ich łączy, niż dzieli. Ich wspólna, pełna przygód podróż stanie się początkiem nieprawdopodobnej przyjaźni. (kinopalacowe.pl)
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
"PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ POZNAJE SIĘ W DRODZE"
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
"Green Book" - Turkusowy cadillac sunie na południe pustymi szosami stanów Wirginia, Kentucky, Alabama, Luizjana. Wrażenie widokówkowego spokoju, potęgowane barwami jesieni i nostalgicznie oddanej atmosfery wczesnych lat 60., jest oczywiście złudne. Wewnątrz samochodu zasiada klasyczna „niedobrana para”. Pasażerem jest wirtuoz fortepianu, który odbywa trasę koncertową po „pasie biblijnym”, kierowcą zaś nowojorski wykidajło. Różni ich jednak o wiele więcej. Pierwszy nazywa się Don Shirley i obnosi się z nienagannymi manierami wyniesionymi z zagranicznych uczelni oraz najbardziej prestiżowych salonów. Jest przy tym Afroamerykaninem. Drugi to Frank Vallelonga, znany pod pseudonimem Tony „Wara” – nieokrzesany abnegat i miłośnik fast foodów, wywodzący się z powierzchownie zasymilowanej rodziny włoskiej. Trudno zatem o większy zestaw przeciwieństw, a zarazem nieoczywistego wymieszania statusów. Związany kontraktem muzyk i uzależniony od pensji kierowca starają się nie odnosić do siebie wrogo, ale ich ewidentne charakterologiczne niedopasowanie i obcość są wszechogarniające, powodując zresztą wiele sytuacji komicznych. Zgodnie z prawidłami kina drogi, dwumiesięczna podróż oraz zdobywane podczas niej doświadczenia sprawiają, że mężczyźni zaczynają spoglądać na siebie inaczej. Tym bardziej, że w miarę zapuszczania się na południe wzrasta ciśnienie zewnętrzne, napierające na czarnoskórego muzyka, który choć wymknął się narzuconej pozycji społecznej, nie jest w stanie uniknąć wynikających z rasistowskich uprzedzeń aktów nietolerancji. Tony zresztą także – choć w znacznie mniejszej skali – doświadczy agresji, wymierzonej w jego włoskie, nieprotestanckie korzenie. To jeden z kluczowych momentów filmu, który przez cały czas oglądamy właśnie jego oczyma, niekoniecznie utożsamiając się z poglądami czy manierami tego bohatera. Rozpoczynamy wędrówkę obarczeni jego instynktownym rasizmem, stopniowo jednak towarzyszymy narastającemu w nim zdumieniu osobliwym uporem pracodawcy, by wreszcie doświadczyć narodzin więzów przyjaźni z drugim człowiekiem. Postać Tony’ego jest klarowną egzemplifikacją przekonania, że ogłada, czy inteligencja nie są potrzebne, by wykazać się szlachetną, właściwą naszemu gatunkowi empatią. W toku podróży zmienia się także Don Shirley, kurczowo trzymający się wyniosłych i ostentacyjnie uprzejmych manier, jako obrony przed światem, dla którego jego pozycja jest skandalem, nieakceptowalnym nawet przez innych czarnoskórych. Gorzkie przeżycia sprawią jednak, że w pełnej emocji scenie na moment uchyli maskę i wyrzuci z siebie skargę sformułowaną nie w eleganckiej, superpoprawnej angielszczyźnie, lecz w charakterystycznym języku czarnej ulicy. Finalnie zaś osiągnie swoistą syntezę, przejmując od nowego przyjaciela odrobinę „luzu” i w specyficzny sposób spełniając marzenie dotyczące… wykonania muzyki Chopina.
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
c.d.  Warto przy tym podkreślić, że Green Book nie jest przeszywającym dramatem, nawet pomimo wielu podobieństw do powstałego niemal w tym samym czasie (i również nominowanego do Oscara w kategorii „Najlepszy Film”) Czarnego bractwa Spike’a Lee. Reżyserem filmu jest Peter Farrelly, twórca popularnych komedii, opartych na komizmie skontrastowanych postaci. Jego film to w gruncie rzeczy wysoka komedia o męskiej przyjaźni, wyzbyta nadmiernej dosadności na rzecz skupionej powagi i zaprawiona wynikającą z podjętej tematyki goryczą. Przewidywalny, wynikający z prawideł kina drogi, przebieg fabuły i poprawną, klasyczną narrację urozmaicono kilkoma zaskakującymi rozwiązaniami, grającymi z przyzwyczajeniami widzów, a nade wszystko aktorskim koncertem w wykonaniu Viggo Mortensena (Tony) i Mahershala Alego (Don Shirley). Obaj na swój sposób przerysowują kreowane postacie, ale nie sprzeniewierzają się wiarygodności ich wizerunków ani subtelności psychologicznego cieniowania. Autentyczności opartego na faktach filmu dostarczyła przy tym osoba współproducenta i współscenarzysty, którym jest Nick Vallelonga – pracujący w Hollywood syn rzeczywistego Tony’ego „Wary”. Green Book można polecić nie tylko z uwagi na znakomitą grę aktorską i krzepiące przesłanie, ale nade wszystko ze względu na niemal podręcznikowe przeprowadzenie praktycznego kursu tolerancji. I nie chodzi tu wyłącznie o tolerancję rasową, ale wszelkie spojrzenie na Innego. Podążając za Tonym, doświadczamy spontanicznego burzenia kolejnych barier, którymi został odgrodzony od drugiego człowieka. Dostrzegamy też, że każdy z nas może być postrzegany jako Inny, a ujawnienie tego zależy wyłącznie od kontekstu sytuacji. Rzecz jasna, film może posłużyć również jako wymowny przykład zobrazowania powszechnego problemu rasizmu oraz specyficznie amerykańskiego zjawiska segregacji rasowej. Warto przypomnieć, że przez znaczną część XX w. jedynym sposobem na awans społeczny osoby czarnoskórej w Stanach Zjednoczonych było poświęcenie się muzyce lub sportowi. To dzięki czarnym artystom blues, a później jazz stały się ogólnoświatowym fenomenem, czyniąc z jazzu najbardziej „wolnościowy” gatunek muzyczny. Awans ekonomiczny i prestiżowy nie był jednak w stanie odmienić rzeczywistego miejsca w narzucającym zasady segregacji społeczeństwie. Legendarni mistrzowie tacy jak Billie Holiday czy Louis Armstrong zdobywali aplauz najbardziej eleganckiej publiczności, która potem nie dopuszczała ich do zjedzenia posiłku w tej samej sali restauracyjnej. W Green Book takie sytuacje zobaczymy w całej ich bolesnej ostrości, a filmowy Don Shirley będzie też argumentował, że nawet w dziedzinie muzyki dotyczą go niepisane ograniczenia: brak możliwości zaprezentowania umiejętności w repertuarze klasycznym. Podjęta przez niego podróż stała się więc swoistym manifestem i wystawieniem na próbę siebie oraz społeczeństwa, zaś dla jego białego kierowcy i przyjaciela – a także dla widzów – jest doskonałą lekcją ludzkiej godności. Wojciech Świdziński (edukacjafilmowa.pl)
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Módlmy się: W intencji ofiar rasizmu, krzywdzicieli i krzywdzonych - Jezu, Ty się tym zajmij!
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
PRZYPOMNIENIE - Jako ludzie jesteśmy rózni, przed Panem Bogiem zaś jesteśmy równi. Sznujmy siebie wzajemnie pomimo dzielących nas róznic. Starajmy sie szukać tego co łądzy. Nie musimy się kochać, lubić,zgadzać ze sobą, lecz musimy się szanować. Musimy szanować naszą inność. Uczyńmy świat lepszym. I nam samym i innym będzie się wówczas żyło lepiej, bezpieczniej. Naprawdę warto!
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz
Uczyńmy świat lepszym - niech się zacznie ode mnie!
Zgłoś do moderatora
Cytuj
Odpowiedz

Dodaj odpowiedź:

Przerwa techniczna ... ...