Reklama
Wspomnienia naszych Czytelników: Rzeź na Zamku, Niemcy w ruinach i sowiecki major hulaka
Koniec wojny w Lublinie wspomina pan Zygmunt Kosiorkiewicz z Lublina.
- 06.10.2009 12:31
Pewnego razu zobaczyłem, że coś się dzieje na Zamku. Poszedłem tam z czystej ciekawości. Wokół kręciło się dużo ludzi, jedni wchodzili, a inni wychodzili, a z baszty unosił się dym. Poszedłem do środka. Z więzienia wynosili zwłoki pomordowanych więźniów, jednych zabierały rodziny, innych wynoszono i układano przed zamkiem na ziemi. Widziałem dużo zwłok i morze krwi.
W bramie leżało ciało nagiego mężczyzny. Ludzie mówili, że był to komendant więzienia „Krowa” zabity przez jednego studenta z grupy rzemieślników, którzy pracowali w baraku na zewnątrz więzienia, a których prowadzono także na rozstrzelanie. Prawdopodobnie student wyskoczył z szeregu i uderzył „Krowę” nożem szewskim w krtań, za co zabili go na miejscu.
Pewnego razu, gdy myszkowaliśmy z kolegami w kurii biskupiej odkryliśmy wejście do piwnicy. Myśleliśmy, że mogą tam być jakieś ciekawe rzeczy. Po otwarciu klapy ujrzeliśmy Niemców z wycelowaną w nas bronią. Uciekliśmy.
Gdy spotkaliśmy sowiecki patrol powiedzieliśmy im o ukrytych Niemcach. Pokazaliśmy im ich kryjówkę. Wyciągnąwszy Niemców z piwnicy kazali im iść w kierunku magistratu, gdzie pod ścianą i ich rozstrzelali. Patrzyliśmy na tę egzekucję, czując wyrzuty sumienia. Takich wypadków było w mieście wiele. W gruzach i na cmentarzach ukrywali się Niemcy, których Sowieci zabijali.
Któregoś dnia do naszego domu przyszedł lotnik – major i zapowiedział, że będzie kwaterował w jednym pokoju przez 3 dni. W rezultacie okazało się, że były to 3 miesiące. Zajął jeden pokój, a my w 5 osób cisnęliśmy się w drugim.
Mieliśmy przez niego dużo problemów. Sprowadził sobie panią sierżant. Codziennie ucztowali, przychodziło do nich 10 a nawet więcej osób. Pili, śpiewali, wymiotowali, w środku nocy dowożono im wódki i ciast. Raz nawet major strzelił sobie w nogę, aby nie iść na front.
Szala przeważyła się, kiedy na naszych oczach zaciągnął siłą mamę do swojego pokoju. Ojciec próbował interweniować, ale major straszył, że go zabije. Uciekłem z domu, szukałem pomocy na komisariacie. Kilku milicjantów przyszło na interwencję, zaczęli oblężenie pod oknami i pod pokojem. Major zaczął uciekać, wyjął z buta granat, którym groził milicjantom, ale ci go ubezwłasnowolnili. Zabrali go na ul. Chopina, gdzie była siedziba NKWD. Wrócił następnego dnia, przeprosił matkę. Niedługo po tym wyjechał do Rosji.
Reklama












Komentarze