

To, co wydarzyło się na Lubelszczyźnie, stało się wzorem dla innych regionów – rozmowa z dr Marcinem Dąbrowskim z Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Lublinie.

Jakie były nastroje społeczne przed wybuchem strajków? Jak ludziom się żyło 45 lat temu?
– Koniec lat siedemdziesiątych to czas narastającego kryzysu ekonomicznego. Dekada Edwarda Gierka, która początkowo rozwijała się obiecująco, okazała się w dużej mierze oparta na zaciąganiu ogromnych kredytów zagranicznych. Polska stała się na moment bardziej kolorowa, otwarta na świat, ale z czasem ciężar życia na kredyt zaczął mocno doskwierać społeczeństwu i gospodarce.
Pod koniec lat siedemdziesiątych pojawiły się poważne trudności z dostępem do wielu podstawowych artykułów żywnościowych i innych produktów codziennego użytku. Problemy dotyczyły również zakupu sprzętu AGD — pralek, lodówek, telewizorów. To wszystko zaczęło ludziom realnie przeszkadzać w codziennym życiu.
Na to wszystko nałożyła się jeszcze podwyżka cen żywności pochodzenia mięsnego, która weszła w życie 1 lipca 1980 roku. Dotyczyła ona artykułów oferowanych w stołówkach zakładów pracy. Już tego dnia — zależnie od miejsca — gdzie podwyżka została wprowadzona, natychmiast wybuchały pierwsze strajki, np. w Zakładach Mechanicznych Ursus w Warszawie czy w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL w Mielcu. 8 lipca 1980 roku podwyżkę wprowadzono w WSK Świdnik — i od tego wszystko na Lubelszczyźnie się zaczęło.
Mówi się, trochę żartem, że ten strajk „zaczął się od kotleta”.
– To duży skrót myślowy, ale niepozbawiony prawdy. Faktycznie — bezpośrednią przyczyną wybuchu strajku w Świdniku była podwyżka cen żywności w zakładowej stołówce.
Jednak już w ciągu kilku godzin pracownicy zgłosili kilkaset postulatów, dotyczących różnych aspektów życia codziennego, pracowniczego, zakładowego i socjalnego. Byli niezadowoleni z dotychczasowej rzeczywistości. Okazało się, że istnieje ogromna skala zaniedbań — w zakresie naliczania dodatków, premii, warunków BHP, czystości, organizacji pracy w zakładzie.
A przecież to była Polska Ludowa — państwo, w którym według propagandy Polska Zjednoczona Partia Robotnicza rządziła w imieniu tzw. „ludu pracującego”. Tymczasem właśnie robotnicy zgłaszali swoje niezadowolenie.
W WSK Świdnik strajk zakończył się po czterech dniach, 11 lipca, podpisaniem pisemnego porozumienia. Było to pierwsze takie porozumienie zawarte latem 1980 roku. W zasadzie w Polsce Ludowej wcześniej podobnych porozumień nie zawierano.
Dlatego porozumienie ze Świdnika ówczesne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych uznało za niebezpieczny precedens. Kolejne podpisano jeszcze w lipcu tylko raz, w największym wówczas zakładzie pracy na Lubelszczyźnie — Fabryce Samochodów Ciężarowych. Miało to miejsce 16 lipca 1980 r.
Po Świdniku strajki przeniosły się do Lublina. Jak przebiegały?
– Pierwsze zaczęły m.in. Fabryka Maszyn Rolniczych Agromet i Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów. 11 lipca strajk rozpoczęła też Fabryka Samochodów Ciężarowych.
Strajki trwały zwykle dwa – trzy dni, te najdłuższe — kilka. Kończyły się zazwyczaj jakimiś uzgodnieniami — władze zgadzały się na podstawowe postulaty, jak podwyżki płac czy poprawa warunków pracy. Było to możliwe, ponieważ postulaty miały jeszcze wtedy ograniczony, lokalny charakter — nie uderzały w podstawy ustroju.
Władza nie nazywała ich strajkami. Oficjalnie mówiło się o „przerwach w pracy”. O strajkach nie pisano ani nie mówiono w środkach przekazu.
Kiedy nastąpił przełom? Czy strajki wpłynęły na codzienność pozostałych obywateli?
– Przełom nastąpił, gdy strajki w Lublinie zaczęły nabierać charakteru niemal generalnego. 16 i 17 lipca strajkowało coraz więcej zakładów. Co istotne — zaczęły protestować takie przedsiębiorstwa, których strajki były widoczne i odczuwalne dla przeciętnego mieszkańca. Na przykład, gdy 16–17 lipca zastrajkowali kierowcy Spółdzielni Transportu Wiejskiego oraz Przedsiębiorstwa Transportu Handlu Wewnętrznego, do sklepów przestały docierać niektóre produkty spożywcze, zwłaszcza nabiał.
16 lipca wstrzymała na cztery dni pracę Lokomotywownia Pozaklasowa PKP Lublin, co sparaliżowało funkcjonowanie całego węzła kolejowego. To już było odczuwalne dla wszystkich — szczególnie, że trwał sezon urlopowy. Wówczas kolej miała o wiele większe znaczenie niż dziś.
18 lipca zastrajkowali kierowcy Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Lublinie. Wtedy całe miasto odczuło skutki — trudni było się przemieszczać. Uruchomiono wprawdzie komunikację zastępczą, ale nie była ona w stanie w pełni przejąć obciążenia. W efekcie pracownicy wielu zakładów pracy, urzędów i instytucji nie docierali na czas do pracy.
Jak zareagowały na to ówczesne władze?
– Sytuacja stała się dla nich na tyle poważna, że wystosowały „Apel do mieszkańców Lublina”. Rozklejono go na murach w formie dużych afiszy, opublikowano w „Sztandarze Ludu” i „Kurierze Lubelskim”, a także odczytano na antenie lubelskiego radia. W ten sposób, przynajmniej lokalnie, przerwano dotychczasowe oficjalne milczenie medialne o strajkach.
Co istotne — język użyty w apelu był inny, niż dotychczasowy. Nie było już pogardy czy gróźb wobec protestujących. W raczej łagodnym tonie wzywano do zachowania spokoju, powrotu do pracy i deklarowano spełnienie „uzasadnionych” postulatów.
Warto podkreślić, że protesty pracownicze z lata 1980 roku różniły się od wcześniejszych — z 1956, 1970 czy 1976 roku. Strajkujący nie wychodzili poza bramy swoich zakładów pracy. Pozostawali na miejscu, przedstawiali postulaty i prowadzili negocjacje z władzami. Nie dochodziło do starć na ulicach, nie było przemocy.
Dlatego wydarzenia z lipca 1980 roku na Lubelszczyźnie przebiegły całkowicie pokojowo. Od 8 do 25 lipca strajki objęły tu ponad 150 zakładów pracy. Gdyby miały przebieg podobny do wydarzeń z 1970 lub 1976 roku, doszłoby do tragedii. Tym razem jednak obyło się bez rozlewu krwi.
18 lipca 1980 r. władze centralne w Warszawie powołały Komisję Rządową do rozpatrzenia postulatów zgłoszonych przez zakłady pracy Lublina i województwa lubelskiego. Już następnego dnia jej przewodniczący, ówczesny wicepremier Mieczysław Jagielski przybył do Lublina, by rozpocząć rozmowy i wygaszać strajki.
Mówi się, że wszystko zaczęło się od Lublina. Jakie znaczenie miały te wydarzenia w skali ogólnopolskiej?
– To, co wydarzyło się na Lubelszczyźnie, stało się wzorem dla innych regionów, szczególnie dla Wybrzeża. W połowie sierpnia wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej, do której dołączały kolejne zakłady. W Gdańsku Międzyzakładowy Komitet Strajkowy zrzeszał 700 zakładów pracy. To już była dużo większa skala.
Ale wcześniej do Lublina przyjeżdżali przedstawiciele ówczesnej opozycji politycznej, by dowiedzieć się, jak zorganizowano lubelskie strajki. Doświadczenia z Lublina zostały wykorzystane przez następnych. Zresztą, informacje o strajkach na Lubelszczyźnie trafiały na bieżąco do Radia Wolna Europa. Zbierała je grupa lubelskich opozycjonistów i przekazywała do mieszkania Jacka Kuronia w Warszawie. Stamtąd trafiały na Zachód i wracały do kraju w postaci audycji RWE. Ludzie wiedzieli, gdzie się strajkuje, jakie są postulaty.
W Gdańsku i Szczecinie pojawiły się dużo bardziej dalekosiężne postulaty, a słowo „strajk” zostało oficjalnie uznane przez władze. Słynne 21 postulatów ze Stoczni Gdańskiej obejmowały m.in. sprawę wolności słowa, prawo do zrzeszania się w niezależne związki zawodowe, uwolnienie więźniów politycznych. Zalążki tych postulatów pojawiły się już podczas strajków na Lubelszczyźnie.
Do rozwiązania konfliktu na Wybrzeżu zastosowano metodę sprawdzoną w Lublinie — powołano komisje rządowe. Przewodniczącym komisji, którą skierowano do Gdańska był wicepremier Jagielski, który wcześniej odpowiedzialny był za komisję lubelską.
Podpisane porozumienie 31 sierpnia 1980 roku otworzyło drogę do powstania niezależnego ruchu zawodowego i powstania NSZZ „Solidarność”, do której w ciągu kilku miesięcy zapisało się 9,5 miliona osób. Można się zastanawiać, czy było by to możliwe bez tego, co wydarzyło się wcześniej w lipcu w Lublinie.
Czy po tej lipcowej mobilizacji ludziom zaczęło się żyć lepiej?
– Przede wszystkim powstał ogromny ruch obywatelski „Solidarności” — który stał się szeroko rozumianą reprezentacją polskiego społeczeństwa. Może nie od razu poprawiła się sytuacja ekonomiczna, ale społeczeństwo zyskało świadomość, że może mieć coraz większy wpływ na otaczającą rzeczywistość i w coraz większym stopniu decydować o swoim losie. 16 miesięcy rewolucji solidarnościowej było ogromnym zbiorowym doświadczeniem przeżytej wówczas wolności.
Co najważniejsze, „Solidarność” pozostała wierna zasadzie zapoczątkowanej latem 1980 r. - prowadzenia walki bez stosowania przemocy. To władza komunistyczna użyła brutalnej siły 13 grudnia 1981 roku, gdy wprowadzono stan wojenny.
Lubelski Lipiec ‘80 przyczynił się do upadku władzy komunistycznej?
– Zdecydowanie tak. Choć władza próbowała zniweczyć osiągnięcia solidarnościowej rewolucji, pragnienie wolności obywatelskiej pozostawało wciąż żywe.
W 1989 roku, gdy władza komunistyczna poczuła się zmuszona do podjęcia dialogu z „Solidarnością”, wszystkie kwestie podjęte w 1980 r. stały się na nowo aktualne. Historia zatoczyła koło. Częściowo wolne wybory 4 czerwca 1989 roku otworzyły drogę do przemian demokratycznych w Polsce i odzyskania wolności przez Polaków.
