Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Magazyn

9 stycznia 2018 r.
11:52

"Stare Miasto jeszcze się pali, pełno dymu". Dwie relacje z wojennego Lublina

0 1 A A

W jednej z lubelskich kamienic mieszkały dwie rodziny. Żyły oddzielone tylko podłogą lub - jak kto woli - sufitem. Państwo Gliksztejn na parterze a państwo Moszyńscy na I piętrze. Przedziwnym zrządzeniem losu, dwie najobszerniejsze relacje, które pokazują okupacyjny Lublin napisali członkowie właśnie tych sąsiadujących rodzin – polskiej i żydowskiej. Autorzy o tym nie mieli pojęcia, ale w kilku dramatycznych momentach ich narracje się przecinają…

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

Miejscem, które splata losy autorów wojennych relacji jest trzypiętrowa kamienica przy ul. Niecałej 20 w Lublinie. W czasach, gdy Maria i Remigiusz Moszyńscy mieszkali nad Idą i Mojżeszem Gliksztejnami ulica nosiła imię Kazimierza Wyszyńskiego. Inaczej wówczas wyglądała sama kamienica. Dziś to uboga krewna sąsiedniej „18”, bo w latach 60. ubiegłego wieku straciła z frontonu liczne secesyjne formy. 

Jedynie półokrągłe okno na najwyższym piętrze jest pamiątką po dawnej świetności i urodzie. Patrząc na ślady po balkonowych barierkach i dyktę w oknach pustego domu trudno uwierzyć, że w czasach gdy należał do Icka Rosenbauma i Chany Lipszyc był w większości zamieszkały przez urzędników państwowych, prawników, słowem polską inteligencję.

Lokatorzy z 16 mieszkań mieli wówczas zielono, bo po przeciwnej stronie ulicy były ogrody, a zamiast trasy W-Z rozciągały się łąki i działki. „20” stojąca i dziś nad niedaleką ul. Dolną 3 Maja wówczas miała u stóp rybne stawy i solidną Czechówkę. Teraz w miejscu stawów jest samochodowy komis i parking. 

Nasze losy 

Jeśli przyjmiemy za początek tej historii wybuch II wojny światowej, to za drzwiami pod „ósemką” mieszkali wówczas: sędzia Sądu Apelacyjnego, 42-letni Remigiusz Moszyński, młodsza o dwa lata Maria z Wyszyńskich Moszyńska, 13-letnia Kalina, 11 i pół-letni Leszek, niespełna 10-letnia Lidka i najmłodsza, 8-letnia Basia. Żona sędziego była nauczycielką, lecz zrezygnowała z pracy i zajmowała się dziećmi. 

Ich sąsiedzi z dołu to: 37-letni Mojżesz Gliksztejn – wicedyrektor Izby Rzemieślniczej, jego zajmująca się wychowaniem dzieci żona Ida Gliksztejn z domu Rapaport. Jesienią 1939 roku było koło trzydziestki (data jej urodzenia jest różnie podawana w dokumentach i relacjach - red.). Ich syn Aleksander Jehuda miał wówczas 9, a córeczka Ruth 2 lata. 

Rozdział pierwszy

Wrześniowe dni. Lublin robił wrażenie wielkiego mrowiska, w które ktoś kij wsadził. Wieści nieprawdopodobne, wieści przesadzone krążyły z ust do ust; ludzie uwijali się gorączkowo po ulicach i w sklepach, robili zapasy żywności, kompletowali garderobę, uzupełniali apteczki domowe i gorączkowo się uczyli, jak się zabezpieczyć przed gazami. Wojna miała być błyskawiczna, nie inna tylko gazowa. (…) Na podwórkach kamienic odbywały się zebrania komórek OPL (obrony przeciwlotniczej - red.) - tak rozpoczyna swoje wspomnienia Ida Gliksztejn. Dziewięć szkolnych zeszytów zwykle 28 lub 32-stronicowych, zapisanych równym, pochyłym pismem. W sumie 224 strony. Leżą w archiwach Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.

- Chce pani zobaczyć wojenne zapiski? Proszę, tak wyglądały te nasze dziecięce pamiętniki - mówi Barbara z Moszyńskich Jaroszowa i kładzie na stole plik zeszytów. Niektóre w trzy linie, niektóre w jedną. Oprawione w dziś wypłowiałe, kiedyś intensywniej pomarańczowe, kartonowe okładki. - To są pamiętniki Kaliny, ja pisałam jeszcze gorzej. Każda litera w inną stronę, coś okropnego - dodaje pani Barbara. 
To nie kto inny jak wspominana Basia spod „ósemki”, najmłodsza z córek państwa Moszyńskich. Po śmierci rodziców i rodzeństwa przechowuje przebogate domowe archiwum.

Piątek, 1 IX,39 r. Dziś rozpoczęła się wojna z Niemcami. Koleje nie chodzą. Z P.K.O. pieniędzy nie wydają. Okna kazali zaciemniać, ze zmrokiem robi się ciemno. Zajęcia szkolne są odłożone, aż do odwołania. 

Sobota, 2 IX,39 r. Dziś był pierwszy nalot. Wszyscy myśleli, że nie jest to nalot prawdziwy lecz próbny. Dziś było dziewięć alarmów. Bomby padały dość daleko, na fabrykę samolotów, którą zniszczyły, zabiło około 100 osób. Wypuścili wszystkich przestępców z więzień – pisała ciemnym atramentem ówczesna 13-latka, która w miarę upływu czasu, z zeszytu na zeszyt zmieniła atrament na zielony i nim głównie robiła kolejne notatki.

Środa, 19 IX/39 r. Ciągłe alarmy, tę noc spaliśmy w rowie. Piszę spaliśmy ale ja nie spałam, bo było bardzo niewygodnie. Nie leżeliśmy, tylko siedzieliśmy w kucki. Gdy wyszliśmy do ogrodu, zaraz był alarm. Ja, albo Kasia (służąca Moszyńskich, pracowała u nich do lutego 1942 roku - red.) przynosiłyśmy jedzenie. Po mieście chodzimy bardzo mało. Siedzimy w rowie, czytamy książki i nudzimy się. (…) Wszystkie władze i urzędy uciekły z Lublina.

W dzienniku i pamiętnikach

Na fenomen sąsiadujących autorów niezwykłych wojennych relacji zwraca uwagę Adam Kopciowski, który opracował wydany w listopadzie zeszłego roku „Pamiętnik z czasów wojny” Idy Gliksztejn. O „Pani M. właścicielce majątku” (czyli - jak wyjaśnia Kopciowski w przypisie - o Marii Moszyńskiej) Gliksztejn wspomina już na początku pamiętnika.

Sąsiadka z mieszkania wyżej miała zapewniać Idę, że do Lublina Niemcy nie dojdą, to jest wykluczone i, że wszyscy mogą być spokojni. Dwa dni po tej rozmowie Moszyńska przyszła na parter bym, jak pisze Gliksztejn, złożyła na jej ręce dwa prześcieradła dla rannych żołnierzy.

Wtorek, 12 XII, 39 r. Podjechał niemiecki samochód i gestapowcy zabrali lepsze meble od gospodarza Icka Rosenbauma i lokatora na dole Gliksztejna. Był straszny gwałt - zanotowali Moszyńscy. 

Był dwudziestokilkustopniowy mróz, gdy po powrocie z miasta zastałam mieszkanie swoje ogołocone z mebli, łóżek, pościeli. Podczas mojej nieobecności zajechali gestapowcy autem, w domu zastali tylko moich dwoje dzieci i skrupulatnie zrabowali wszystko. Ogarnęła mnie rozpacz. Gdzie położyć dzieci na noc, czym je nakryć, kiedy wszystko zabrali - opisała to samo, lub podobne wydarzenie, lokatorka z dołu. 

Wtorek, 24 IX, 40 r. Z domu w którym mieszkamy - Wyszyńskiego 20, wysiedlono wszystkich Żydów - czytamy w dzienniku polskiej rodziny. 

Ida Gliksztejn w rozdziale „Pierwsze wysiedlenia” wylicza, że w październiku 1940 roku wyrzucono ją z trzypokojowego do dwupokojowego mieszkania, a w marcu 1941 roku z tego mieszkania do jednego pokoju z kuchnią. I komentuje, że w stosunku do tysięcy innych ludzi mieszkała jeszcze komfortowo, bo już wszędzie w jednym pokoju mieszkały trzy, cztery rodziny.

Pamięć fotograficzna

W kwietniu zeszłego roku prywatny kolekcjoner pokazał zbiór ponad 130 fotografii wojennego Lublina, które sukcesywnie kupował na internetowych aukcjach. Robili je żołnierze niemieccy. Rejestrowali zniszczenia po bombardowaniu Lublina we wrześniu 1939 roku, a także fotografowali ruiny Podzamcza. Na zdjęciach zdigitalizowanych przez Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” są ulice Starego Miasta, Krakowskie Przedmieście, Wieniawa. Na większości - nieistniejąca dziś - dzielnica żydowska, ulice: Szeroka, Krawiecka, Jateczna.

Pewnie nigdy się nie dowiemy, kto zrobił zdjęcia tworzące unikalną kolekcję.

Tak jak nigdy się nie dowiemy, kim byli fotografowie opisywani przez sąsiadów z ulicy Wyszyńskiego 20. Ale biorąc pod uwagę niezwykłą zbieżność adresu autorki pamiętnika i autorów dziennika oraz splot losów i wydarzeń trudno nie łączyć wojennych relacji z wojennymi obrazami.

Niedziela, 17 III, 40 r. Codzienny obrazek: Niemcy fotografują wciąż ruiny Starego Miasta, katedry, wnętrza kościołów oraz siebie z dumną miną na tle ruin. Zwycięzcy cieszą się ze swego dzieła - czytamy w zapiskach Moszyńskich.

Od pierwszych dni okupacji ciągle widziano na ulicach Niemców z aparatami fotograficznymi. Robili zdjęcia charakterystycznych typów żydowskich, żebraków w malowniczych łachmanach, zaułków getta i obrazków rodzajowych ulicy żydowskiej - notuje w rozdziale „Przygrywka” Gliksztejn. A kilka akapitów dalej opisując system ciągłych rewizji w poszukiwaniu złota, mebli, cennych przedmiotów wyjaśnia skąd niemieccy fotografowie mieli sprzęt... Pewnego piątku, rano, przyszli dwaj cywile i jeden w mundurze. Szukali kołder puchowych, ich łupem padły skrzypce i aparat fotograficzny.

Zbiór luźnych niemieckich zdjęć idealnie uzupełnia także te fragmenty polskiej i żydowskiej relacji, gdzie opisywany jest zniszczony Lublin. Zbombardowane miasto jest szokiem dla wszystkich.

Gliksztejn: „Wrześniowe dni”. W pewnej chwili wybiegłam na ulicę (Wyszyńskiego - red.), z prawej strony – slup dymu i ognia, z lewej – to samo. (…) Cały rynek poszedł w gruzy, wiele domów w śródmieściu i przy Krakowskim Przedmieściu (…). Po południu nastał spokój, ludzie oglądali zniszczenia. Rodziny poszukiwały się nawzajem (…). 

Moszyńscy: Niedziela, 10 IX, 39 r. Hotel „Victoria” zniszczony, hotel „Europejski” - straszne zawalisko. Oficyny na pl. Litewskim, koło przejścia przez podwórko – też góry gruzu. Cegły, kawały ścian, żelaza z dachów… Tuż obok kina „Corso” ogromny lej. Na Radziwiłłowskiej nr 3 (dawne żydowskie gimnazjum) upadła bomba, ale nie wybuchła. (…) Na ulicach pełno drobnego szkła jak maku. Na Krakowskim Przedmieściu od strony pomnika Unii Lubelskiej stosy materacy, kołder, jakichś drewnianych paczek, szczotek, mebli wyrzucanych z palących się domów.

Czwartek, 21 IX, 39 r. (…) miasto wygląda strasznie. Katedra bardzo uszkodzona (…) dach przebity, ogromny żyrandol spadł. Sławna sala akustyczna zniszczona. Ludność wywozi z katedry gruz taczkami. Stare Miasto jeszcze się pali, pełno dymu. 

Piękna Ruth

Choć od jesieni 1940 roku Moszyńscy i Gliksztejnowie przestali być sąsiadami znajomość się nie urywa. Ida Gliksztejn wróci na ul. Wyszyńskiego 20 dwa lata później, w szczególnie dramatycznym momencie. 

– Najpiękniejsze dziecko w owym roku w Lublinie - tak mąż Idy mówił o swojej córce, gdy urodziła się w 1937 roku. Mojżesz Gliksztejn był z Ruth tak bardzo dumny, że wszystkim pokazywał jaka jest śliczna. W rodzinnych archiwach zachowała się fotografia - na schodach, tak by widać było niemowlaka, stoi wózek, obok poważny chłopiec w nowym, zbyt obszernym płaszczu. To Ruth i jej siedmioletni wówczas brat Aleksander Jehuda. 

Jest jesień 1942 roku. Mąż Idy i ich syn trafili do obozu koncentracyjnego na Majdanku. Małą Ruth udało się z fałszywymi papierami wysłać do polskiej rodziny do Nałęczowa. Sama Gliksztejn uciekła z getta na Majdanie Tatarskim mając podrobione dokumenty, według których nazywała się Genowefa Krzeszowiec. Bez domu, bez rodziny, zdana na własne siły, wśród tysiąca niebezpieczeństw. To było ponad moje siły. Pisze w pamiętniku, że pierwsze dwa dni po wyjściu z getta i ukryciu się u polskiej przyjaciółki (przy ul. Dolnej Panny Marii 24 - red.) przeleżała na kanapie i płakała. Nie mogłam wykrzyczeć, wypłakać mego bólu, tłumiłam łkanie poduszką, żeby nie usłyszeli sąsiedzi za ścianą.

Niedługo później się okazało, że matka czworga dzieci, która zgodziła się za tysiąc złotych miesięcznie przechować Ruth w Nałęczowie, odwiozła dziewczynkę. Nie chciała narażać swoich bliskich na śmierć. Wtedy Gliksztejn idzie z prośbą o pomoc do swojej dawnej sąsiadki, sędziny Marii Moszyńskiej. 
Przyrzekła mi użyć swoich wpływów, by przyjęli małą do Domu Sierot w Lublinie. Mateczka przełożona zgodziła się. Jak ja strasznie przezywałam to rozstanie! Dziecko płakało, nie chciało ode mnie odejść, ja ze łzami. Podało mi laleczkę ze szmatek mówiąc „Weź, mamusiu, na pamiątkę ode mnie”. Ja, moja przyjaciółka, sędzina wszystkie płakałyśmy. Nazajutrz jednak dziecko wróciło, przełożona zmieniła zdanie, bała się. Dziecko absolutnie nie miało semickich rysów, nie znało żadnego języka oprócz polskiego, miało metrykę urodzenia i świadectwo chrztu - relacjonuje wydarzenie autorka pamiętnika. 

- Ja byłam najmłodsza w rodzinie. Mnie się niewiele mówiło, nawet dla mojego bezpieczeństwa, ale pamiętam jak mamusia się zastanawiała czy by nie wziąć tej dziewczynki. Pamiętam tamte rozmowy i to, że mamusia się bała. Nas za bardzo wszyscy znali, wiedzieli ile jest dzieci w rodzinie. Nie dało by się jej ukryć - wspomina Barbara z Moszyńskich Jaroszowa historię opisaną przez dawną sąsiadkę z parteru. - Tej kobiety nie pamiętam, ale rozmowy w domu na temat dziewczynki, tak. 

Okruchy, odłamki

Czytelnicza wędrówka między polską i żydowską relacją z wojennego Lublina jest czymś niezwykłym. Nie chodzi tu o porównywanie, bo tych doświadczeń i losów nie da się porównać. Robi wrażenie podążanie za wartką narracją Gliksztejn uzupełnione niezwykle drobiazgowymi zapiskami z domu sędziego Moszyńskiego. Jakbyśmy znali tych ludzi. 

Zwłaszcza, że w dzienniku między informacjami o trudach comiesięcznego prania, kosztach wypożyczenia szatkownicy, zorganizowaniu imienin czy kupnie odrobiny masła za sprzedane firanki czytamy o tym, że tuż koło Basi siedzącej w rowie przeciwlotniczym upadł odłamek pocisku i cudem ocalała; aresztowana Kalina przez przypadek uniknęła egzekucji, a już po chwili strzelał do niej gestapowiec - ocalała, bo przestrzelił jej beret. 

Spotykamy opis więźniów z Majdanka pędzonych w pasiakach przez Lublin czy historię ośmioletniej Zosi, która jechała transportem do Niemiec w gronie dzieci wysiedlonych z Zamojszczyzny, a której Moszyńscy na jakiś czas dali schronienie. 

Obie relacje są nieprzebranym źródłem informacji o życiu codziennym w tamtych strasznych czasach. 
Począwszy od tego, co w 1939, 1940 czy 1945 roku jadano na śniadanie, przez opis funkcjonowania domów - polskich jak i namiastek w gettach. Jak się wtedy wszyscy przeprowadzali, robili zakupy, uprawiali działkę. Przez to, jakim cudem wychodzili z łapanek, przeżywali rewizje, organizowali święta, uczyli, ukrywali. 

Jakim cudem przeżywali kolejny dzień. 

Kończąc na czymś tak prozaicznym jak ceny. Za 45 zł były buciki, w tej samej cenie budzik; po 20-30 zł wartownicy sprzedawali dzieci wywożone z Zamojszczyzny przez Niemców, kilo cukierków i boczku, litr wódki oraz setka papierosów to łapówka, by zobaczyć się z Kaliną w obozie przy Krochmalnej, 2-5 tysięcy zł to była łapówka dla lekarza lub pracownika kancelarii, by zwolnić kogoś z wyjazdu na roboty do Niemiec, 5 tys. zł miesięcznie brał chłop pod Lublinem za ukrycie w piwnicy siostry Idy Gliksztejn i dwójki jej przyjaciół; zegarek brał Ukrainiec za zgodę na ucieczkę za druty getta; pensja sędziego 900 zł, pensja pomocy pielęgniarskiej 100 zł, służącej 50 zł, skóra na podeszwy 4,50 zł, rękawiczki 50 zł, 100 zł cena mandoliny, 10 zł zamówienie mszy.

„Nie ma szczegółów zbyt drobnych”. Nie ma trafniejszego określenia polskiej i żydowskiej relacji z wojennego Lublina.

Boże Narodzenie

Sobota, 19 XII, 42 r. Leszek chodził aż na koniec miasta, na Łęczyńską i przydźwigał choinkę za 15 zł. Dał ze swoich 10 zł. Choinka jest bardzo rzadka. Otrzymaliśmy w prezencie od znajomych mięso, warzywa i groch. 

Wtorek, 22 XII, 42 r. Pieczemy ciasto. Na kartkę otrzymałem ¾ litra wódki. Oczywiście to się sprzeda, bo cena rynkowa jest znacznie wyższa. 

Sobota 26 XII, 42 r. Na obiad tradycyjny bigos. Wszyscy najedli się ciasta, jak przed wojną, tylko jakość gorsza: ani mleka, ani tłuszczu, ani cukru. Byliśmy u znajomych, a potem na Staszica (dom rodzinny Marii Moszyńskiej - red.). Przyjmowano skromnie, bo wojna - notują Moszyńscy. 

W tym czasie ich dawna sąsiadka - oficjalnie Genowefa Krzeszowiec - mieszkała na Sławinku, wówczas wsi oddalonej o kilka kilometrów od Lublina. Schronienie znalazła u Stefanii Parczyńskiej. Udawała tam kuzynkę, która przyjechała z Krakowa z córeczką Tereską.

Miałam wrażenie, że jestem widmem, błąkającym się wśród żywych (…) Nadeszło Boże Narodzenie (1942 - red.). Trzeba było przed sąsiadkami odegrać całą komedię świąteczną: sprzątać, myć okna, czynić zakupy, piec i udawać tak zaaferowaną tymi „obrządkami” jak one. (…) Sama się dziwiłam, że oto siedzę w ogrzanym pokoju, przy świątecznie nakrytym stole i w blasku płonącej choinki śpiewam kolędy. Przez wiele dni uczyłam się katechizmu, a przed świętami wyuczyłam kolęd. Chciało mi się śmiać i płakać.

Zeszyt za zeszytem

Jak tłumaczy Adam Kopciowski, w treści „Pamiętnika z czasów wojny”, jak i w pozostałej spuściźnie Idy Gliksztejn nie ma wskazówek dotyczących okoliczności powstania rękopisu. Nie wiemy, jakie intencje miała autorka. Nie wiadomo, kiedy zaczęła pisać. Rękopis nie ma daty i miejsca powstania.

Na ostatniej stronie okładki ósmego zeszytu jest napis: „Zeszyt do śpiewu. Krzeszowiec Teresa, kl. IV”, co zdaniem Kopciowskiego sugeruje, że Gliksztejn wykorzystała szkolny zeszyt córki. Krótszy odpis pamiętnika nosi adnotację: spisała Ida Gliksztejn, Bytom 1947.

Bardziej wielowarstwowa jest historia „Dziennika 1939-1945. Wojna i okupacja w Lublinie w oczach dorosłych i dzieci”, który ukazał się w 2014 roku. Jako autor figuruje Remigiusz Moszyński. Ale ojciec czwórki małych pamiętnikarzy z ul. Wyszyńskiego jest tak naprawdę piątym współautorem i pierwszym redaktorem grubego dziennika. 

Na początku były szkolne zeszyty. Takie jak te należące do Kaliny. Ale oprócz niej zapiski robił Leszek, pisała Lidka i nawet mała Basia. 

Czwartek, 8 I, 42 r. Dziś o godzinie pół do szóstej kupiłam sobie obsadkę za własne pieniądze. Miałam jeden złoty. Obsadka kosztowała 55 gr. (…) Zawsze na kolację jest zupa kartoflanka. Wczoraj i dziś był chleb, za to nieraz na śniadanie jest kaszka gdyż chleba się nie dostało – notuje wówczas 11-letnia, najmłodsza z rodzeństwa dziewczynka. 

Niedziela, 25 IV, 43 r. Są Święta Wielkanocne. I lalki miały święcone (…). Po obiedzie pójdziemy do cioci. Jutro ciocie przyjdą do nas – zapisała ponad rok później. 

- Każde z nas pisało po swojemu i o tym co go interesowało. Ja o sprawach ważnych dla 8-10-latki. O świnkach morskich, o Morsuczce, naszym psie. Czasami tatuś nam coś dyktował - wspomina Barbara z Moszyńskich Jaroszowa.

Chodziło o to, by wśród dziecięcych opowieści o banalnych domowych sprawach, znalazły się poważne rzeczy opisujące tamtą rzeczywistość - ogłoszenia, zarządzenia, odezwy. W czasie wojny prowadzenie takich notatek nie było bezpieczne. Szkolne zeszyty zapełniane przez rodzeństwo zapiskami nie budziły niczyjego zainteresowania. 

- W lipcu 1945 roku Leszek zanotował, że zaczął z tatusiem poprawiać i uzupełniać pamiętnik. Jak to przeczytałam, to nawet byłam zaskoczona, że już wtedy się tym zajmowali - mówi pani Barbara. 
Kupię papier i… 

W środę 1 sierpnia 1945 roku sędzia Moszyński planował: Kupię papier i zacznę przepisywać i uzupełniać nasz pamiętnik z lat wojny. I tak zrobił.

- Proszę, może pani rozwiązać, tylko trzeba uważać, bo strony nie są numerowane. Jak ja się namęczyłam, żeby ułożyć daty w kolejności… najmłodsza córka sędziego, koło zeszytów Kaliny kładzie sporą paczkę związaną sznurkiem. Pod sznurkiem kartka „Rękopis wojennego pamiętnika R. Moszyńskiego”. Wewnątrz prowizorycznych okładek z jakiegoś wydawnictwa z lat 50. ubiegłego wieku, plik pożółkłych kartek zapisanych gęsto odręcznym, mało czytelnym pismem. Trzeba dłuższej chwili, by odczytać poszczególne wyrazy. Pierwszy wpis w piątek, 1 września 1939. I tak dzień po dniu, aż do poniedziałku, 10 września 1945. Dziennik, który powstał z cytatów z pamiętników dzieci (każdy zaznaczony: z pamiętnika Leszka, z pamiętnika Basi itp.), uzupełnionych notatkami, wierszami i informacjami sędziego. 

- 11 zeszytów, każdy po 100 kartek. Tyle zajęło mi ręczne przepisanie całego dziennika ojca. Siedziałam z lupą, żeby odczytać wyraz po wyrazie. Czy coś wyrzucałam? Najpierw wyrzuciłam swoje głupie wierszyki. Nie chciałam, żeby ktoś je czytał. Kilka wierszy ojca też opuściłam, bo już nie miałam siły przepisywać. Nie ma tam fragmentów dotyczących spraw rodzinnych, które nie były istotne. Gdy przepisałam do zeszytów, to później z zeszytów przepisałam na maszynie, stukając jednym palcem - wspomina Barbara z Moszyńskich Jaroszowa, która znalazła rękopis dziennika w 2008 roku, kiedy po śmierci swojej starszej siostry Lidki porządkowała rodzinne dokumenty. 

Wcześniej, jeszcze za życia sędziego lub po jego śmierci w 1965 roku nikt się tymi zapiskami nie zajmował. 

- Dostałem tekst już w maszynopisie. Nie widziałem zapisków sędziego. Pani Barbara zapytała czy bym był zainteresowany wydaniem dziennika. Mnie wszyscy znają i wiedzą, że od lat wydaję wspomnienia, relacje - mówi ks. prałat prof. Edward Walewander, kierownik Katedry Pedagogiki Porównawczej KUL, który opracował i opatrzył wstępem „Dziennik 1939-1945. Wojna i okupacja w Lublinie w oczach dorosłych i dzieci” Remigiusza Moszyńskiego. Ksiądz profesor pytany, dlaczego naukowiec zajmujący się pedagogiką zainteresował się historycznymi zapiskami tłumaczy, że zajmuje go to, co jest ważne, co trzeba pamiętać, by nie uszło w zapomnienie.

- Największa wartość „Dziennika” polega na ukazaniu dnia powszedniego w czasie okupacji - pisze ks. prof. Walewander we wprowadzeniu i zauważa, że książka może stać się ważnym przyczynkiem do poznania i zrozumienia podstawowej funkcji formacyjnej rodziny, a także do zgłębienia problemów całej ludzkiej egzystencji i misji człowieka w sytuacjach ekstremalnych. 

Dziennik lubelskiego sędziego ukazał się jako VIII tom serii Materiały i dokumenty Biblioteki Pedagogicznej katedry, którą kieruje ksiądz profesor Walewander.

Ich losy 

Ida Gliksztejn przez wiele lat związana była z Lublinem. Tu spędziła lata szkolne (mimo niechęci ojca, który uważał, że stają się „gojami” ona i jej siostry chodziły do świeckiej szkoły), tu wyszła za mąż. Tu przeżyła wojnę. Gliksztejn/Krzeszowiec wyjechała z Lublina wiosną 1945 roku i z córką Teresą trafiła najpierw do Warszawy, później Bytomia. W Bytomiu wyszła za mąż, owdowiała i urodziła córkę. W Izraelu, gdzie zamieszkała z córkami na stałe w 1957 roku, założyła rodzinę po raz trzeci. Zmarła w 1997 roku. 
Mojżesz Gliksztejn i Aleksander Jehuda zginęli w obozie koncentracyjnym na Majdanku.

Rodzina autorów dziennika przeżyła wojnę. Jak napisał sędzia przeżyliśmy ją ciężko i w biedzie. Zrujnowała nam życie i nerwy, zrujnowała materialnie. Maria Moszyńska, żona sędziego zmarła wiosną 1959 roku. Najstarsza z rodzeństwa Kalina wstąpiła do klasztoru i wyjechała do USA, tam zmarła w 1995 roku. Leszek też wyjechał z Lublina - do Poznania, a później Gdańska gdzie mieszał do końca życia. Zmarł w 2006 roku. 
Kamienica przy ul. Niecałej 20 (dawna Kazimierza Wyszyńskiego) jest od 2016 roku własnością prywatną. Jak mówi właściciel nieruchomości w tym roku na posesji powinny zacząć się prace. Aktualny stan budynku uniemożliwia oglądanie miejsc, w których blisko 80 lat temu mieszkali bohaterowie tej opowieści.

Korzystałam z:

• Remigiusz Moszyński „Dziennik 1939-1945. Wojna i okupacja w Lublinie w oczach dorosłych i dzieci”, opracował i wstępem opatrzył ks. Edward Walewander. Lublin, Towarzystwo Naukowe KUL • Ida Gliksztejn „Pamiętnik z czasów wojny”, wstęp, posłowie i opracowanie Adam Kopciowski. Lublin, Ośrodek „Brama Grodzka –Teatr NN” • „Rozpoznanie historyczno-konserwatorskie kwartału zabudowy ujętego ulicami: Radziwiłłowska, 3 Maja, Dolna 3 Maja”. Zespół Dokumentacji Historycznej „Mansarda” na zlecenie Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków w Lublinie (udostępnione w Biurze Miejskiego Konserwatora Zabytków).

Wyrażenie „Nie ma szczegółów zbyt drobnych” pochodzi z wiersza amerykańskiej poetki Elizabeth Bishop.

Dziękuję Towarzystwu Naukowemu KUL za udostępnienie ilustracji.

Pozostałe informacje

Rockowy Beret
foto
galeria

Rockowy Beret

Zapraszamy do obejrzenia fotogalerii z Beretu w rockowym klimacie lat 80's! T.Love, Elektryczne Gitary, Kazik i Kult, Lady Pank itd. – tak pokrótce można streścić listę rockowych zespołów, przy których bawili się goście. Zobaczcie, jak się bawił Lublin!

Tragedia w sokolej rodzinie. "Najprawdopodobniej został otruty"

Tragedia w sokolej rodzinie. "Najprawdopodobniej został otruty"

Po perypetiach w sokolim gnieździe na Wrotkowie myśleliśmy że zapanowała sielanka. Niestety w piątek po południu znaleziono Czarta. Ptak padł, ornitolodzy podejrzewają otrucie.

SPSK Nr 4 w Lublinie: Jest nowy dyrektor

SPSK Nr 4 w Lublinie: Jest nowy dyrektor

Michał Szabelski, pracujący do tej pory na stanowisku zastępcy dyrektora ds. Finansów i Rozwoju Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego Nr 4 w Lublinie został nowym dyrektorem placówki.

W nocy ściśnie mróz. IMGW ostrzega
ALERT POGODOWY

W nocy ściśnie mróz. IMGW ostrzega

W piątek termometry w województwie lubelskim przekroczyły barierę 10 stopni Celsjusza. Jednak w nocy pogoda się zmieni i nadejdą przygruntowe przymrozki.

Liczba Polaków zwiększyła się o 24
galeria

Liczba Polaków zwiększyła się o 24

W piątek w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim wojewoda wręczył obywatelstwa. Wśród nich jest czworo dzieci.

Chornobyl Liquidators: Promieniowanie, trudne decyzje i Likwidatorzy (wideo)
film

Chornobyl Liquidators: Promieniowanie, trudne decyzje i Likwidatorzy (wideo)

26 kwietnia 1986 roku do eksplozji i zniszczenia reaktora nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Przy usuwaniu skutków katastrofy z narażeniem życia pracowali Likwidatorzy, I to im poświęcona jest polska gra Chornobyl Liquidators.

MKS FunFloor Lublin coraz bliżej srebra, w sobotę mecz w Gnieźnie

MKS FunFloor Lublin coraz bliżej srebra, w sobotę mecz w Gnieźnie

W sobotę MKS FunFloor zmierzy się na wyjeździe z MKS URBiS Gniezno. To jedno z kluczowych spotkań w wyścigu o srebrny medal.

Udawali prokuratora i policjanta, a kobieta straciła 60 000 złotych

Udawali prokuratora i policjanta, a kobieta straciła 60 000 złotych

Gmina Krasnystaw: 66-letnia kobieta padła ofiarą oszustów. Jeden podawał się za prokuratora, drugi za policjanta. Obaj wmawiali jej udział w policyjnej akcji.

Szturm i dywersanci. Co lubelscy terytorialsi ćwiczyli w mieście?

Szturm i dywersanci. Co lubelscy terytorialsi ćwiczyli w mieście?

Dywersanci planowali szturm i zamach terrorystyczny w pobliżu jednego z zakładów produkcyjnych w Lublinie – to główny punkt ćwiczeń żołnierzy z 21 Lubelskiego Batalionu Lekkiej Piechoty z Lublina.

Mieszkańcy Białej Podlaskiej jeżdżą Boltem

Mieszkańcy Białej Podlaskiej jeżdżą Boltem

Od 24 kwietnia mieszkańcy Białej Podlaskiej mogą korzystać z aplikacji do zamawiania przejazdów taksówkowych

Polski Cukier Start Lublin chce uniknąć wyższej matematyki

Polski Cukier Start Lublin chce uniknąć wyższej matematyki

W sobotę o godz. 17.30 Polski Cukier Start Lublin podejmie w hali Globus Legię Warszawa. Ten mecz zadecyduje o tym, czy podopieczni Artura Gronka awansują do fazy play-off

Koniec ewakuacji w Białej Podlaskiej. Bomby usunięte

Koniec ewakuacji w Białej Podlaskiej. Bomby usunięte

Ewakuowani rano mieszkańcy mogą bezpiecznie wrócić do domu. Saperzy pracujący na miejscu sprawnie usunęli zagrożenie.

Wokół pełno ludzi, a na pomoc ruszyli policjanci
LUBLIN/WIDEO
film

Wokół pełno ludzi, a na pomoc ruszyli policjanci

Lubelscy policjanci pomogli 39-letniej kobiecie, która nie dawała oznak życia. Wokół byli inni przechodnie.

Bez goli, ale z dużą dynamiką czyli opinie po meczu Górnika Łęczna z GKS Katowice

Bez goli, ale z dużą dynamiką czyli opinie po meczu Górnika Łęczna z GKS Katowice

W czwartek na zakończenie 29. kolejki Fortuna I Ligi bezbramkowo zremisował w Katowicach z tamtejszym GKS. Jak spotkanie oceniają szkoleniowcy obu ekip?

Lublin zadba o cyberbezpieczeństwo

Lublin zadba o cyberbezpieczeństwo

Lublin otrzymał grant w wysokości ponad 900 tysięcy zł z funduszy europejskich i państwowych na wdrożenie rozwiązań informatycznych z zakresu cyberbezpieczeństwa. Szkoły w mieście otrzymają dostęp do bezpiecznej sieci bezprzewodowej, a infrastruktura sieciowa Urzędu Miasta będzie lepiej chroniona.

ALARM24

Widzisz wypadek? Jesteś świadkiem niecodziennego zdarzenia?
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

Kliknij i dodaj swojego newsa!