Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Co się stało, że spadło? (wideo)

Tłumy dziennikarzy na miejscu wypadku. Potem pierwsze strony gazet i raporty w największych telewizjach. A potem… cisza.
Kto dziś pamięta, że całkiem niedawno Wilga spadła w centrum Dęblina? Że śmigłowiec pogotowia rozbił się w Radawcu? I że generał Bartoszcze zginął w katastrofie pod Łęczną? Oni pamiętają. 13 specjalistów zatrudnionych na etacie i kilkadziesiąt osób współpracujących. Eksperci od konstrukcji lotniczych, inżynierowie zajmujący się budowaniem i eksploatacją silników. Są też piloci, prawnicy i spece od szkoleń. Nieoficjalnie: detektywi od samolotów. Oficjalnie: Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Każdy wypadek lotniczy w kraju jest przez nią badany, a rocznie jest ich ok. pół tysiąca. Najnowszy: sprzed tygodnia, z Luszawy k. Lubartowa, gdzie na pole runął szkoleniowy Mi-2 należący do 1. Ośrodka Szkolenia Lotniczego z Dęblina. Na miejscu jako pierwsi pojawili się strażacy. Ale tylko po to, żeby zabezpieczyć wrak samolotu przed ewentualnym wybuchem. I przed gapiami. - Bo do akcji wkroczyli członkowie komisji - mówi st. kpt. Grzegorz Szyszko z lubartowskiej straży pożarnej.
Katastrofa śmigłowca Mi-2. Zdjęcia i montaż: Agnieszka Mazuś - Musimy wykonać szkic sytuacyjny miejsca i całego zdarzenia, sporządzić odpowiednią dokumentację, pobrać próbki paliwa - wylicza pułkownik Ryszard Michałowski, jeden z członków komisji. - Liczy się każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Dwa dni po katastrofie wrak samolotu został przetransportowany do bazy w Dęblinie. - Tam zostaną przeprowadzone badania stanu technicznego, m.in. sprawności silników i układu sterowania - wyjaśnia płk Michałowski. Teraz dopiero przyjdzie czas na analizy w laboratoriach. Komisja sprawdzi zapisy rozmów pilotów, parametry lotu. Czasami trzeba zasięgnąć opinii ekspertów z zagranicy. Wreszcie sporządzany jest raport. To kilkadziesiąt stron zapisów zawierających historię zdarzenia, informacje dotyczące obrażeń osób, uszkodzeń maszyn, warunków meteorologicznych, łączności i wielu innych czynników mających wpływ na przebieg wypadku. Czasem potrzeba pół roku, by raport ujrzał światło dzienne. Wszystko musi być wielokrotnie sprawdzone, potwierdzone przez niezależnych badaczy. Bo czasami, jak w przypadku styczniowej katastrofy wojskowego samolotu CASA, w którym zginęli piloci z naszego regionu, na raport czeka cała opinia publiczna. Wreszcie jest. W przypadku CASY: 35-stronicowy raport. Według komisji, do wypadku doprowadził splot wielu okoliczności: CASA nie powinna wystartować, a pilot chciał lądować sam. Warunki atmosferyczne były na tyle złe, że dowództwo w ogóle nie powinno wydać zgody na lot. Dowodami są zapisy ostatnich minut lotu z tzw. czarnej skrzynki. - Tragedia pod Mirosławcem pokazała dużą skalę nonszalancji w siłach powietrznych - podkreślił przy ujawnianiu raportu minister obrony narodowej Bogdan Klich. I zarządził dymisję pięciu oficerów \"bezpośrednio odpowiedzialnych” za katastrofę. Wszyscy zostali przeniesieni do rezerwy kadrowej MON. Wszyscy będą też sądzeni przed sądem w trybie karnym. Dodatkowo, kary poniosło kilkudziesięciu innych oficerów, którzy także mieli \"pośredni” wpływ na katastrofę. W większości wypadków sprawa jest o wiele prostsza. Jak choćby w przypadku zeszłorocznych katastrof w Dęblinie i Zamościu. W tym pierwszym Wilga z Aeroklubu Orląt w Dęblinie spadła na podwórko domu w centrum miasta. W drugim na pole spadła Cessna 152. W obu przypadkach zawiniła maszyna. Diagnoza była więc krótka: awaria. Dosyć łatwe było też ustalenie przyczyn katastrofy, w której trzy lata temu zginął pod Łęczną generał Jacek Bartoszcze, ówczesny szef polskich wojsk lotniczych. Według raportu komisji, samolot był sprawny technicznie i dobrze utrzymany. Zastrzeżenia budził natomiast sposób jego pilotowania. Zarówno Belg Karel Peeraer (który organizował zlot pilotów), jak i gen Bartoszcze mieli na nogach letnie klapki, co według komisji może świadczyć o bardzo niefrasobliwym podejściu do lotu. Generał nie miał też uprawnień do latania tego typu samolotem, a to on prawdopodobnie trzymał w ręku stery. Samolot wykonywał manewry poniżej minimalnej bezpiecznej wysokości. - Wszedł w zakręt na niebezpiecznie małej wysokości i prędkości, bez zwiększonej mocy silnika. Doprowadziło to do przeciążenia maszyny i zderzenia z ziemią - czytamy w raporcie. Sprawa jest więc oczywista. Choć czasem diagnozna z pozoru oczywista może okazać się błędna. W lutym tego roku lubelski sąd uniewinnił Krzysztofa C., pilota śmigłowca, który rozbił się dwa lata temu w Radawcu. Mężczyzna wystartował z lotniska maszyną należącą do lotniczego pogotowia ratunkowego. Miał odbyć lot szkoleniowo-treningowy. Po starcie wleciał w silne opady śniegu. Maszyna spadła i rozbiła się doszczętnie. Pilot wyszedł z wypadku cało. Prokuratura, po zapoznaniu się z raportem komisji, winą za spowodowanie katastrofy lotniczej obarczała Krzysztofa C. Jej zdaniem, wzniósł się w powietrze, nie patrząc na złe warunki pogodowe. Sąd nie doszukał się jednak w jego postępowaniu przestępstwa. - Tak to jest z wypadkami lotniczymi - mówi płk. Michałowski. - Tu nigdy nic nie jest oczywiste. październik 2008 Szkoleniowy Mi-2 należący do 1. Ośrodka Szkolenia Lotniczego z Dęblina rozbił się w miejscowości Luszawa k. Lubartowa. Maszyna spadła z wysokości 100 metrów na pole. styczeń 2008 W katastrofie samolotu wojskowego CASA zginęło 20 osób. Dowódcą załogi był 35-letni porucznik Robert Kuźma pochodzący z Lipska k. Zamościa. czerwiec 2007 Wilga z Aeroklubu Orląt w Dęblinie spadła na podwórko domu przy ul. 1 Maja w Dęblinie. Wilga holowała szybowiec. Kilka minut po starcie nagle wyłączył się silnik. maj 2007 Pod Zamościem rozbiła się Cessna 152 z dwoma pilotami na pokładzie. Po wykryciu awarii silnika maszyny usiłowali awaryjnie wylądować na polach. marzec 2006 Śmigłowiec rozbił się w podlubelskim Radawcu. Padał drobny, bardzo gęsty śnieg. Na wysokości ok. 70 metrów powietrzna karetka wpadła w śnieżną chmurę. sierpień 2005 Do katastrofy doszło na zlocie pilotów w Nadrybiu Ukazowym koło Łęcznej. Zginął Karel Peeraer i generał Jacek Bartoszcze, ówczesny szef polskich wojsk lotniczych

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama