Reklama
Tragedia w kopalni Bogdanka. Wartownik nie żyje, lekarz w szpitalu
Nie żyje wartownik z kopalni Bogdanka, a lekarza, który go ratował trzeba było śmigłowcem przetransportować do szpitala. Najprawdopodobniej obydwa zasłabnięcia były tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.
- 15.11.2010 14:42
Do zdarzenia doszło w poniedziałek o godz. 6.20 rano na powierzchni ziemi, w budynku cechowni. – Otrzymaliśmy sygnał, że na polu Nadrybie zasłabł 59-letni wartownik – informuje Tomasz Zięba, rzecznik kopalni.
Wartownik był pracownikiem firmy ochroniarskiej, która świadczy usługi na rzecz Bogdanki. Na miejsce ściągnięty został dyżurujący w kopalni lekarz, ale gdy zaczął reanimować ochroniarza sam zasłabł. – Doznał głębokiego i rozległego zawału serca – mówi Zięba. – Po półgodzinnej reanimacji lekarz odzyskał przytomność i został przetransportowany śmigłowcem do szpitala – dodaje.
O sprawie powiadomiona została inspekcja pracy. – Ale nie będziemy badać tego zdarzenia – stwierdza Krzysztof Sudoł, szef Okręgowego Inspektoratu Pracy w Lublinie. – Nic nie wskazuje na to, by mogło tam dojść do nieprzestrzegania przepisów BHP.
Nagłą śmierć wartownika i zasłabnięcie lekarza bada już prokuratura. – Wyjaśniamy to zdarzenie pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci – mówi Dorota Kawa, zastępca prokuratora rejonowego w Lublinie. – Początkowo przypuszczaliśmy, że mogło dojść do zatrucia jakimś gazem, ale nie było tam żadnego źródła gazu. Zleciliśmy już sekcję zwłok wartownika – dodaje.
Reklama













Komentarze