Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Aktora boli ząb? To widza nie obchodzi

Z samej pracy w teatrze da się wyżyć. Pod warunkiem, że aktor nie ma ani rodziny, ani kredytów. W dobrym miesiącu może zarobić ponad 3 tys. zł. Ale żeby żyć na przyzwoitym poziomie, powinien mieć bogatego męża lub żonę. Albo grać w serialu lub reklamie.
Aktora boli ząb? To widza nie obchodzi
Wojciech Dobrowolski, aktor: Tego fachu nie da się nauczyć. Tak jak dziennikarstwa: trzeba to mieć we krwi i dodatkowo poprzeć to solidną pracą. Sam talent nie wystarczy

Wojciech Dobrowolski, aktor z ponad 30-letnim stażem, o aktorstwie marzył od dziecka. Do „filmówki” się jednak nie dostał. Usłyszał, żeby do tego zawodu doszedł inną drogą – poprzez egzamin eksternistyczny. Został adeptem w Teatrze Osterwy.

Po czterech latach pracy na scenie postanowił zdawać egzamin. „Po co ci kotek ta szkoła?” – spytał go wówczas Ignacy Gogolewski, który kierował teatrem. – Tam ciebie nie potrzebują, a tu w teatrze jesteś niezbędny”.

Nie posłuchał. Pojechał jednak i zdał egzamin. Celująco.

– Zrozumiałem wtedy, że najlepszą dla mnie drogą do zdobycia tego zawodu była praca na scenie – mówi aktor. – Tego fachu nie da się nauczyć. Tak jak dziennikarstwa: trzeba to mieć we krwi i dodatkowo poprzeć to solidną pracą. Sam talent nie wystarczy.

A utalentowanych aktorów nie brakuje. I tak jak w sporcie, niektórzy robią karierę, inni rozmieniają talent na drobne.

– Swego czasu pracował u nas w teatrze młody chłopak z zadatkami na wspaniałego aktora – mówi pan Wojciech. – Miał w sobie niesamowitą charyzmę, rozpierała go energia. Przy tym posiadał wyjątkowy już warsztat aktorski. Miał jednak jakieś problemy osobiste, wyjechał z Lublina i ślad po nim zaginął.

Najtrudniej gra się komedie

To nie jest tak, że jak aktor dostaje główną rolę w komedii, to od razu ma być śmiesznie. Cała sztuka polega na tym, żeby komedię zagrać na poważnie. I dla niektórych zaczynają się wtedy schody.

– W komedii liczy się rytm – tłumaczy. – To swoista układanka matematyczna. Jak za wcześnie lub za późno powiesz swoją kwestię, wyprzedzisz gest, to spalisz scenę. Są aktorzy, którzy unikają takich ról; czasami jest łatwiej zagrać postać dramatyczną.

Aktorstwo w codziennym życiu

Aktor przez lata ćwiczy pamięć. Statystyczny Kowalski nie pamięta zazwyczaj dowcipu usłyszanego na wczorajszej imprezie, a większość aktorów potrafi wygłosić swoje kwestie sprzed kilku lat. Ale i aktorowi zdarza się zapomnieć słowo lub zdanie. Wtedy przypomina je sobie poprzez przywołanie zapamiętanego gestu, który jest związany z danym wyrazem.

Zdarzają się też trudne do wytłumaczenia sytuacje. Wojciech Dobrowolski mówił kiedyś swoją kwestię w „Dziadach”. W pewnym momencie zapomniał jednego wyrazu. Sztuka jest napisana wierszem i wymaga odpowiedniego rymu. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało, ale automatycznie przywołał zupełnie inny, bliskoznaczny wyraz, który jednak idealnie się rymował. Nikt, poza suflerem, tego nie dostrzegł.

Kiedyś – podczas sztuki – prowadził dialog z partnerką. Powiedział swoją kwestię, czeka na odpowiedź, a tu cisza. Spojrzał z wyrzutem na koleżankę. A ta również z wyrzutem patrzyła na niego. Przypomniał sobie, że jednak ma coś jeszcze do powiedzenia. Wybrnął z tego. Widownia również niczego nie zauważyła.

Na co dzień nie wykorzystuje swoich zdolności aktorskich. Z jednym wyjątkiem: znajomi zawsze go proszą, żeby negocjował cenę przy wspólnym wyjeździe wakacyjnym. Zazwyczaj udaje mu się wytargować zniżkę…

Swojej roli uczy się najczęściej na ulubionym krześle w kuchni. Ale nie wkuwa bezmyślnie scenariusza na pamięć.

– Przygotowując rolę, tworzę wizualizacje, w których jestem jedną z postaci danej sztuki – mówi aktor. – Jeśli do tego czujesz, że ta rola jest idealna dla ciebie, to tekst przyswajasz błyskawicznie. Opracowując rolę, staram się budować całkowicie nową tożsamość granej postaci, która nie ma nic wspólnego ze mną. To jest bardzo trudny proces.

W jednej ze sztuk – „Widnokręgu” – grał alkoholika, Funia Salarucha. Przygotowując się do roli podpatrywał w mieście panów raczących się alkoholem. Obserwował, jak się zachowują, gestykulują.

– Kiedyś jeden z nich podszedł do mnie na deptaku. Chciał pożyczyć pieniądze na wino. Dałem mu. Zacząłem z nim rozmawiać. Dzięki temu zarejestrowałem w pamięci jego zachowanie, mimikę. Wykorzystałem to na scenie. Ta sytuacja pomogła mi w zbudowaniu takiej właśnie tożsamości bohatera. Teraz mogę zagrać alkoholika w kilku postaciach: przepitego, niedopitego i na głodzie.

Niektórzy uczą się swojej roli stając przed lustrem. Są tacy, którzy twierdzą, że jednak to lustro jest największym wrogiem aktora.

Rola życia

Najgorsze dla aktora jest zaszufladkowanie. To się przydarzyło m.in. zmarłemu niedawno Marianowi Kociniakowi. Większość ludzi kojarzy go z wesołym Frankiem Dolasem. Podobnie jak Cezary Pazura, którego trudno sobie wyobrazić w roli Hamleta. Co nie znaczy, że nie zagrałby go po mistrzowsku.

– To, że na ekranie dany aktor jest uśmiechnięty od ucha do ucha i co rusz sypie dowcipami, wcale nie świadczy, że taki jest na co dzień – mówi Dobrowolski. – Największym wyzwaniem jest rola, w której system wartości granego bohatera stoi w całkowitej sprzeczności z jego osobowością. Trzeba wtedy stworzyć postać, która w nas samych budzi czasami odrazę i wobec której odczuwamy niechęć.

A rola życia? Każdy aktor ma ją za lub przed sobą. Nie musi być pierwszoplanowa. Czasami są to nawet krótkie epizody, drugo- czy trzecioplanowa rólka, która daje aktorowi ogromną satysfakcję.

Reżyser ma najwięcej do powiedzenia. To on obsadza role. I tak jak trener w sporcie, musi wiedzieć, kto na jakiej pozycji najlepiej się czuje. Są też role, które wymagają dużego wysiłku fizycznego. W „Bogu”, gdzie Wojciech Dobrowolski musi się sporo nabiegać i naskakać, można pozbyć się zbędnych kilogramów. W roli głównej w tym spektaklu chudnie się ok. kilograma w jeden wieczór.

Widownia

To, czy dana sztuka może odnieść sukces – wiedzą już na próbach. Jeżeli obsługa i personel teatru spogląda przez cały czas zza kulis na scenę – to spektakl ma szansę powodzenia.
Wielu aktorów wychodzi z założenia, że spektakl jest jak finałowy mecz: albo się wygrywa, albo przegrywa. Nie przewidują remisów. I tak jak sztuka – albo się podoba, albo nie. Widać to po twarzach widzów.

– W mojej karierze zdarzyło się, że w oczach siedzących najbliżej sceny widziałem rozczarowanie – mówi Wojciech Dobrowolski. – Wtedy jest to nasza porażka. Nie widza.

Pamięta też przypadek, kiedy sztuka nie spodobała się pewnej pani siedzącej w loży. W pewnym momencie wstała ostentacyjnie w trakcie spektaklu i chciała wyjść. Miała jednak pecha. Najpierw rzuciła pod nosem niepochlebną uwagę, po czym potknęła się i upadła na podłogę. Ale spektakl opuściła.

Młodzi–starzy

Dzisiejsi aktorzy są tak samo uzdolnieni jak starsi. Mają więcej możliwości: grają w serialach, filmach, kręcą reklamy. Mają swoje pięć minut, które chcą w pełni wykorzystać. Biorą wszystko, nawet role, które im chluby nie przynoszą.

– Ale nie jest powiedziane, że gdyby im przyszło zagrać rolę np. Konrada w „Dziadach”, to zagraliby nie gorzej od Holoubka – uważa Wojciech Dobrowolski. – Ale jedno jest pewne: aktorowi teatralnemu jest dużo łatwiej zagrać w serialu, bo dysponuje większym warsztatem aktorskim od tego, który na scenie teatralnej po raz ostatni stał na studiach.

Są seriale czy filmy, na które starsi aktorzy spoglądają z przymrużeniem oka.

– Śmiać mi się chce, kiedy słyszę czasami dialogi w „Klanie” – dodaje lubelski aktor. – Są tak sztuczne, że nie da się tego oglądać. Z drugiej strony wzorem do naśladowania sztuki aktorskiej może być Anna Seniuk czy nieżyjący już mistrzowie: Aleksandra Śląska i Zbigniew Zapasiewicz.

Aktorzy podkreślają, że w ich zawodzie nie ma miejsca na słabości.

– Każdy z nas ma swoje życie prywatne, w którym zdarzają się różne sytuacje, jak chociażby gorsze samopoczucie czy też kłopoty rodzinne. Po wejściu na scenę musimy je zostawić za kulisami. Widz zapłacił za bilet i nie interesuje go, że tego dnia boli mnie ząb albo byłem na pogrzebie bliskiej osoby.

Wojciech Dobrowolski, aktor z ponad 30-letnim stażem, o aktorstwie marzył od dziecka. Do „filmówki” się jednak nie dostał. Usłyszał, żeby do tego zawodu doszedł inną drogą – poprzez egzamin eksternistyczny. Został adeptem w Teatrze Osterwy.

Po czterech latach pracy na scenie postanowił zdawać egzamin. „Po co ci kotek ta szkoła?” – spytał go wówczas Ignacy Gogolewski, który kierował teatrem. – Tam ciebie nie potrzebują, a tu w teatrze jesteś niezbędny”.

Nie posłuchał. Pojechał jednak i zdał egzamin. Celująco.

– Zrozumiałem wtedy, że najlepszą dla mnie drogą do zdobycia tego zawodu była praca na scenie – mówi aktor. – Tego fachu nie da się nauczyć. Tak jak dziennikarstwa: trzeba to mieć we krwi i dodatkowo poprzeć to solidną pracą. Sam talent nie wystarczy.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama