Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Ferment na lubelskiej Wieniawie

Gdy u schyłku ubiegłego roku norwescy inwestorzy promowani przez Zbigniewa Wojciechowskiego, wiceprezydenta Lublina, doszli do porozumienia z zarządem Lublinianki, na Wieniawie zapanowało zadowolenie. Po sześciu miesiącach zarejestrowano Sportową Spółkę Akcyjną Lublinianka i... niemal natychmiast wspólnicy stanęli po dwóch stronach barykady, rozpoczynając wojnę
Przedstawiciele Lublinianki z wielkim dystansem, wręcz z niechęcią wchodzili w związek z Norweską Grupą Kapitałową. - Zdecydowanie korzystniejsza wydawała nam się współpraca z rzeszowską firma Deweloper, zamierzającą wybudować na dzierżawionym przez nas terenie multikino - wspomina Waldemar Piotruk, prezes KS Lublinianka. - Oddając w dzierżawę tylko teren pod tę inwestycje, spłacilibyśmy znacznie więcej zobowiązań niż przy spółce z Norwegami, a ponadto mielibyśmy również pieniądze na zainwestowanie w drużynę i kolejne tereny do inwestycji. Rzeszowianie dysponowali pieniędzmi, mogli inwestować natychmiast. O inwestorach z Rzeszowa nie chciał słyszeć pilotujący przekształcenia na Wieniawie wiceprezydent Zbigniew Wojciechowski, uznając ich za niewiarygodnych partnerów. Sumując wielotygodniowe negocjacje stron, prezydenckie stanowisko można skwitować w skrócie słowami: albo Lublinianka zgodzi się na spółkę z norweskimi inwestorami, albo straci prawo do dzierżawy gruntów. Jednocześnie prezydent Wojciechowski zapewniał, że w powstałej spółce nie będzie mowy o zepchnięciu sportu na dalszy plan. Wręcz przeciwnie - klub, a konkretnie piłkarska sekcja, szybko stanie na nogi, zaś pływacy i judocy pozostający wówczas na klubowym garnuszku, też się będą dobrze mieli. Dziś pływacy mają już swoje stowarzyszenie, a jedyną sekcja funkcjonującą w KS Lublinianka jest sekcja judo. Piłkę nożną w całości, z grupami młodzieżowymi, wchłonęła Sportowa Spółka Akcyjna Lublinianka. Przez blisko sześć miesięcy działała \"spółka w organizacji”, zarejestrowana ostatecznie na początku czerwca. 80 procent udziałów należy do norweskich inwestorów, pozostałe 20 - do Klubu Sportowego Lublinianka. Na tyle właśnie wyceniono blisko 25-letnią dzierżawę blisko 6-hektarowego gruntu będącego w gestii klubu oraz wszelkie inne aktywa (i pasywa) Lublinianki. Spółkę zarejestrowano i niemal natychmiast zaczęły się schody. Dotychczasowi decydenci w praktyce stracili władzę, a ich głosy doradcze nie są brane pod uwagę. Prezes Waldemar Piotruk stał się w praktyce prezesem... sekcji judo, bo tylko taka działa w KS Lublinianka. Przedstawicielem Norwegów jest mecenas Tomasz Drozd. Zatrudnił w spółce Sylwestra Wiśniewskiego w roli kierownika ds. technicznych klubu. Funkcję trenera powierzono Modestowi Boguszewskiemu, dokładając mu do obowiązków koordynację grupami młodzieżowymi, a za sprawy ekonomiczne odpowiada Paweł Kot. Boguszewskiego nominował Kazimierz Sokołowski, były reprezentacyjny piłkarz, od lat mieszkający w Norwegii, któremu tamtejsi inwestorzy powierzyli pieczę nad sprawami sportowymi na Wieniawie. Już sama nominacja Boguszewskiego wywołała spory rezonans. W pierwszej wersji nad organizacją czysto sportową klubu miał czuwać Roman Dębiński, dotychczasowy szkoleniowiec. Otrzymał już nawet telefoniczną nominację (przebywał wówczas za granicą), by po dwóch dniach zostać... odwołanym, również telefonicznie. Umowy nie podpisano, a nie jest tajemnicą, że Dębiński nie miał zbyt dobrych notowań u Waldemara Piotruka, a także kilku jego najbliższych współpracowników, na czele z kierownikiem drużyny Waldemarem Wójcikiem. Piotruk z Wójcikiem widzieli na stanowisku trenera Jerzego Krawczyka. Personalne przepychanki zaowocowały ostatecznie obecnym układem. Odsunięci na boczny tor dotychczasowi szefowie Lublinianki już dziś zarzucają szefom spółki brak właściwego zaangażowania w sprawy sportowe. Ci odpierają ataki. Na razie skutecznie. Do nominacji Modesta Boguszewskiego nie można mieć przecież merytorycznych zastrzeżeń. Był doskonałym piłkarzem pierwszoligowym, otarł się o reprezentację kraju, a w reprezentacjach młodzieżowych był podstawowym zawodnikiem. To fakty niepodważalne. Po zakończeniu kariery piłkarskiej na wysokim poziomie, ukończył szkołę trenerską przy PZPN, ma więc również teoretyczne podstawy do pracy szkoleniowej. Miał też Boguszewski miejsce w planowanej \"ekipie Dębińskiego”. Grającym asystentem trenera został Janusz Dec, rutynowany obrońca - również z ligową przeszłością. Wątpliwości pojawiają się natomiast w chwili, gdy prześledzi się kolejne zmiany w szkoleniowym sztabie, w grupach młodzieżowych. Sylwester Wiśniewski, administrujący sportowymi kwestiami w klubie, chwali sobie obecną sytuację w spółce, uważając że jest lepiej niż było. A podstawą do kreowania takich poglądów jest fakt, że pan Sylwek jest również członkiem... zarządu KS Lublinianka, w roli sekretarza. Więc wie co w trawie piszczy. Warto przy tym zauważyć, że sytuacja, w której jedna osoba pełni istotne funkcje w dwóch zwaśnionych obozach do zręcznych nie należy, ale to już inna kwestia. - To dopiero początek działalności spółki, jednak już teraz widać, że to jest dobra droga i przyszłość Lublinianki - uważa Sylwester Wiśniewski. - Jest nowy sprzęt, nowe umowy z zawodnikami, ze wszystkiego wywiązujemy się. A przejściowe problemy z energią mamy już za sobą. Zresztą nie wynikały one z winy spółki. Trudno wymagać, żeby w ciągu kilku tygodni wszystko było idealne, ale pierwszy okres, to również budowanie wiarygodności, i wśród ludzi pracujących dla spółki, i na zewnątrz. Nikt w spółce nie odcina się od zobowiązań sekcji piłki nożnej i musimy się z nich wywiązać. To jednak wymaga czasu. Co do zarzutów o zły stan boiska, rzekomo zmarnowaną pracę poprzedników - rzeczywiście pojawiło się trochę chwastów, ale to nie jest problem, odchwaścimy je błyskawicznie. Prowadzimy rozmowy z Zielenią Miejską i firmą Hortrus, wybierzemy korzystniejszą ofertę i chwasty znikną. Resztę prac wykonujemy systematycznie. Kto widział sobotni mecz na Wieniawie, ten widział, że było na czym grać. Zakupiliśmy część sprzętu sportowego, zamówiliśmy dresy, ortaliony dla piłkarzy, aluminiowe bramki treningowe już dotarły do klubu. Naprawdę optymistycznie patrzę w przyszłość. A co do mojej osoby - w związku z pracą w spółce, zamierzam złożyć rezygnację z funkcji w zarządzie stowarzyszenia, i uczynię to jak najszybciej będzie można. Na najbliższym posiedzeniu zarządu KS Lublinianka ma zapaść decyzja o zwołaniu nadzwyczajnego walnego zebrania członków stowarzyszenia. Niewykluczone, że padnie wówczas wniosek o ogłoszenie upadłości KS Lublinianka, skupiającego obecnie tylko sekcję judo i mającą potężny, ok. milionowy dług. Trudno przypuszczać, że jest to dług spłacalny, bo nawet obecna wartość udziału w spółce jest zapewne znacznie mniejsza. Wiele wskazuje więc na to, że judocy, wzorem pływaków, utworzą własny klub, współpracujący ściśle z SSA Lublinianka, a Klub Sportowy Lublinianka przejdzie do historii, znajdując kontynuatora w piłkarskiej SSA Lublinianka. Dziś trudno jednoznacznie ocenić działania na Wieniawie. Inwestycyjnie jeszcze nic się nie wydarzyło, sportowo dopiero zaczyna się coś dziać. Wszyscy będą mądrzejsi widząc efekty, a tych na razie ocenić się nie da. Na razie wiadomo tylko kto jest za, a kto przeciw. Wiadomo też, że strona norweska otrzymała bardzo wiele swobody w działaniach. Za 50-letnią dzierżawę 6-hektarowych gruntów w doskonałym punkcie miasta Norwegowie nie musieli wykładać kokosów - w praktyce spłata 500 tys. zł zobowiązań Lublinianki. To w zestawieniu z 16 mln zł zapłaconymi Agencji Mienia Wojskowego przez Warszawę za obiekty Legii (fakt, w znacznie lepszym stanie niż Wieniawa) utwierdza w przekonaniu, że można było ubić znacznie lepszy interes, tak z punktu widzenia klubu jak i miasta. Waldemar Piotruk, prezes KS Lublinianka: Jeszcze walczymy o dobro sportu Jako prezes Stowarzyszenia Lublinianka jestem zdziwiony propozycjami organizacyjnymi. Zaproponowaliśmy budżet, pozwalający zrealizować sportowy cel, jakim jest awans do III ligi. Zaproponowaliśmy też inne rozwiązania, a popierał nas przecież pan prezydent Wojciechowski, nakłaniający do uwierzenia w czystość intencji norweskich inwestorów. Propozycje były wstępnie zaakceptowane, podpisaliśmy umowę o współpracy obowiązującą do 27 sierpnia. Niestety – nieoczekiwanie nasze propozycje nie zostały przyjęte. Uważam, że nasze stowarzyszenie od chwili pierwszych uzgodnień ze stroną norweską, od chwili gdy zapadła decyzja o tworzeniu spółki, nie ma sobie nic do zarzucenia. Od początku roku nie mieliśmy zaległości w zakładzie energetycznym, niewielkie w MPWiK. Nie jestem upoważniony do wypowiadania się na tematy organizacyjno-sportowe, ale prywatnie mam swoje zdanie, krytyczne. Ostatnie posunięcia personalne nie są najlepsze. Nawet w najtrudniejszych chwilach, od czasu gdy przyszedłem do Lublinianki, nie było tak, żeby odłączone były prawie wszystkie media – telefony, energia, ciepła woda. A tak się dzieje, gdy rozpoczęły się rządy spółki. Proszę zobaczyć jak się dba choćby o płytę boiska. Naszymi staraniami doprowadziliśmy boisko do bardzo dobrego stanu jak na nasze warunki. Jeszcze trochę, i znów będzie klepiskiem, bo nie dba się o nie tak jak trzeba. Na prośby strony norweskiej i wspierani gwarancjami pana prezydenta Wojciechowskiego szliśmy na kompromisy, aby jak najszybciej zawiązać spółkę. Wierzyliśmy, że będziemy traktowani tak jak nam się obiecywało. Tymczasem nasz wspólnik nie wywiązuje się ze zobowiązań. Jeszcze się nie poddajemy, ale jeśli nie znajdziemy wsparcia, nie otrzymamy pomocy, to dojdzie do szybkiej likwidacji stowarzyszenia. Robiliśmy wszystko, żeby zawiązać spółkę, bo wydawało się, że jest to ratunek dla klubu, że gorzej już być nie może. Jak się okazuje – może być gorzej. Klub Sportowy Lublinianka wniósł do spółki pokaźny majątek, wyraził zgodę na zawiązanie spółki. To miała być gwarancja, że traktowani będziemy jak partner. Z naszym zdaniem w tej chwili nie liczy się jednak nikt. Fragmenty pisma KS Lublinianka do Andrzeja Pruszkowskiego, prezydenta Lublina z dn. 9 lipca 2002 r. (...) Panie Prezydencie, ostatnie decyzje i stanowiska Zarządu Spółki przekonały nas ostatecznie, że dla Norwegów nie będą ważne cele sportowe, a Spółka skupi się tylko na działalności komercyjnej. Norwegowie dawali nam nadzieję na równe traktowanie sportu i komercji. Przyjmując z wiarą zapewnienia Norwegów i stanowisko prezentowane przez Pana Prezydenta Z. Wojciechowskiego, odstępowaliśmy od swoich warunków i zabezpieczeń formułowanych w swoich pismach, kierowanych do Pana Prezydenta i Norwegów, mając zapewnienie, że ostatecznie otrzymamy zabezpieczenia interesów Klubu i sportu znajdą się w umowie o współpracę. Okazuje się, że Zarząd Spółki prowadził nieuczciwą grę i po osiągnięciu celu, uzyskaniu bardzo korzystnej umowy dzierżawy, zapomniał o wcześniejszych deklaracjach i zobowiązaniach w stosunku do klubu. Ostatnie decyzje Norwegów każą ich postrzegać jako niewiarygodnych i zmuszają nas do wystąpienia do Pana Prezydenta o zabezpieczenie interesów sportowych dotyczących inwestycji oraz zastosowanie restrykcji, mających na celu doprowadzenia do podpisania umowy o współpracy pomiędzy Spółką a Klubem na warunkach przedstawionych przez nas 4.06.2002 r. W powyższej umowie jednym z bardzo ważnych warunków, są warunki dotyczące powierzchni sportowych boisk piłkarskich i hali sportowej. Prosimy bardzo Pana Prezydenta o zalecenie swoim wydziałom aby określiły w warunkach zabudowy proponowane przez nas obwarowania zawarte w składanym do pana Prezydenta piśmie z dnia 29.05.2002 r.(...) Bardzo źle się stało, że w umowie dzierżawy terenów nie ma określonych celów sportowych i innych warunków, chociażby dotyczących powierzchni sportowych czy wielkości środków finansowych przeznaczonych na sport przez spółkę. Warunki takie i niezbędne zabezpieczenia proponowaliśmy przy formułowaniu umowy dzierżawy oraz w swoim piśmie do Pana Prezydenta z dnia 4.06.2002 r. Według nas błędy te jeszcze można naprawić i trzeba to zrobić, chociażby po to aby nikt nam nie zarzucił, że zmarnowaliśmy niepowtarzalną szansę zbudowania klubu i drużyny piłkarskiej na miarę oczekiwań mieszkańców Lublina. Dlatego też bardzo prosimy Pana Prezydenta o niewydawanie Spółce warunków zabudowy w ogóle (docelowo z uwzględnieniem warunków klubu dotyczących powierzchni sportowych), dopóki nie podpisze umowy współpracy z Klubem, będącej zabezpieczeniem interesów Klubu i Sekcji Piłki Nożnej. Rozmowa z Tomaszem Drozdem, przedstawicielem Norweskiej Grupy Kapitałowej – głównego udziałowca Sportowej Spółki Akcyjnej Lublinianka Wszystko gra, oprócz wspólnika • Wie pan, że wasz wspólnik w spółce Lublinianka jest bardzo niezadowolony ze współpracy? – Trudno, żebym nie wiedział. Nie widzę natomiast powodów do niezadowolenia. • Wasi partnerzy – oponenci stawiają konkretne zarzuty, wystosowali nawet obszerne pismo do prezydenta Lublina, wnioskując o niewydawanie spółce warunków zabudowy. – I to jest najbardziej smutne, że zamiast rozmawiać i rozwiązywać problemy powstałe nie z naszej winy, nasz wspólnik koresponduje z panem prezydentem, przedstawiając jednocześnie fałszywy obraz sytuacji na Wieniawie. • Nie powie pan jednak, że wszystko układa się idealnie. Dwa tygodnie bez prądu, brak działających telefonów, to chyba nie jest normalność. Zwłaszcza w kontekście już niemal magicznych 100 mln USD, jakie miały zostać zainwestowane na Wieniawie. Przyzna pan, że tak przyziemne problemy jak telefon i energia powinny być rozwiązane błyskawicznie, gdy równolegle opowiada się o krociach na inwestycje. Dwutygodniowe ciemności na Wieniawie nie wystawiają spółce zbyt dobrej cenzurki. – Można tak to odbierać, ale... tak nie jest. Czasowe odcięcie dopływu energii (bo już wszystko jest w porządku) wiąże się tylko z załatwianiem formalności. A to dlatego, że nasza spółka zarejestrowana 5 czerwca, nie ma obowiązku regulowania zobowiązań powstałych wcześniej. To problem stowarzyszenia Lublinianka. • Czyli waszego wspólnika. – Tak. Zapewniam, że od 5 czerwca nie ma i nie będzie żadnych zaległości, opóźnień w wypłatach, tak dla zawodników i pracowników klubu jak i w stosunku do wszelkich instytucji. • Coś jednak wypada z długami stowarzyszenia zrobić... – My nad tym naprawdę myślimy i szukamy rozwiązań, aby zadłużenia malały. I chcemy pomóc je uregulować, ale szukając najlepszego wyjścia, również na drodze negocjacji z wierzycielami. Nie możemy jednak ni stąd, ni zowąd wykładać pieniędzy na dawne sprawy, bo to przecież nie my przez wiele lat zadłużyliśmy klub. My, zgodnie z porozumieniem, spłaciliśmy sporą część długów, bo taka była cena zawarcia umowy. O tym co z resztą, musi myśleć przede wszystkim stowarzyszenie, a my możemy tylko deklarować pomoc, szukać pomysłu, który pozwoli z długów wyjść. Od ostatnich zobowiązań nie odcinamy się, a wręcz przeciwnie, chcemy ten temat raz na zawsze zamknąć, bez szkody dla pracowników klubu. • W piśmie do prezydenta Andrzeja Pruszkowskiego stowarzyszenie zarzuca spółce odrzucenie prośby o pożyczkę... – Prośba była, mogliśmy się do niej przychylić lub nie. A jeśli tak, to na określonych warunkach. Przecież w nieskończoność nie można wykładać pieniędzy, naprawiać czyichś błędów. Stowarzyszenie deklarowało wypracowanie miesięcznego zysku w granicach 30 tys. zł. I gdzie są te pieniądze!? I co, za miesiąc czy dwa mamy znów spełnić prośbę o kolejną pożyczkę, bo znów będą potrzebne pieniądze na płace i premie dla stowarzyszenia. Tak przy okazji – spółka, zgodnie z zapisami umowy i wcześniejszymi ustaleniami, przejęła całą sekcję piłki nożnej, ze zobowiązaniami, których jest jakby... więcej niż deklarowano przy podpisywaniu umowy. W stowarzyszeniu pozostała praktycznie sekcja judo, której bezpłatnie spółka udostępnia obiekty. Dziwię się więc, że na potrzeby jednej sekcji, niezbyt kosztownej, stowarzyszenie nie potrafi wypracować potrzebnych pieniędzy. • We wspomnianym piśmie jest też zarzut o wiele poważniejszy. Władze stowarzyszenia twierdza, że spółka tak naprawdę nie jest zainteresowana sportem, że najważniejsze są inwestycje komercyjne, w dodatku kosztem sportu, terenów dotychczas przeznaczonych tylko i wyłącznie na działalność sportową. Podobno zmniejszone mają być boiska, przesunięte trybuny... – Nie bardzo wiem na jakiej podstawie zarzuty wysunięto. Po pierwsze – plan inwestycji nie został jeszcze przedstawiony, ani tym bardziej zaakceptowany. Nawet jeżeli różnił się od kilku wcześniejszych koncepcji – naszych i nie naszych – to jeszcze nie świadczy, że jest zły, gorszy, niekorzystny dla sportu w Lubliniance. Pod koniec sierpnia plan zostanie przedstawiony odpowiednim organom i wtedy zostanie zaopiniowany, oceniony czy rzeczywiście narusza punkty umowy i jest niekorzystny dla sportu. Nie podejrzewam, żeby tak się stało, ale na wszystko przyjdzie czas. Co do zainteresowania sportem – klub funkcjonuje, drużyna rozpoczęła rozgrywki, zakupiliśmy sprzęt, nowe bramki, podpisaliśmy z piłkarzami umowy; również ze szkoleniowcami i pracownikami spółki. Nie widzę tu niczego, co mogłoby szkodzić rozwojowi sekcji. • Mocno zmienił się skład kadry szkoleniowej, zmienili się również pracownicy sekcji. – Do tego chyba mamy prawo. • Oczywiście, ale nie sadzę, żeby norwescy inwestorzy byli tak rozeznani w sytuacji, że sami podejmowali decyzje na takim szczeblu... – Norwegowie mają swych przedstawicieli, którym zaufali. I to oni podjęli decyzje personalne. • Z tego co wiem, Kazimierz Sokołowski, zdalnie sterujący z Norwegii, cenił sobie współpracę z Romanem Dębińskim, a tymczasem odwołał go ze stanowiska, ot, tak sobie!? – O ile wiem, trener Dębiński nie cieszył się zaufaniem przede wszystkim swych poprzednich przełożonych i współpracowników. I na skutek splotu różnych okoliczności nie podpisano z nim umowy w spółce. Obecnie sportowe sprawy organizacyjne administruje pan Sylwester Wiśniewski, związany przez wiele lat z Lublinianką, działacz Polskiego Związku Piłki Nożnej, znający bardzo dobrze „działkę” jaką mu powierzyliśmy. Za kwestie szkoleniowe odpowiada trener Modest Boguszewski. Postawiliśmy na tych ludzi, a czy jest to trafny wybór, okaże się za jakiś czas. Na pewno z uwagą śledzić będziemy ich pracę i jeśli nie spełnią oczekiwań, poszukamy następców. To chyba oczywiste. • Wnioskuję, że kibice Lublinianki mogą spać spokojnie... – Oczywiście, że tak. My nie obiecujemy gruszek na wierzbie. Tak jak podkreślaliśmy od początku – nie będziemy kosztownymi transferami szukać awansu do wyższych lig, tylko systematyczną pracą od podstaw tworzyć silny klub. Dlatego nie mówimy o awansach za wszelką cenę i jak najszybciej, bo wiele klubów pokazało, że nie jest to dobra droga. Mam też nadzieję, że nasi wspólnicy – oponenci, też to zrozumieją i zamiast utrudniać – pomogą, skoro tak im zależy na sporcie na Wieniawie. • Słuchając pana wersji wydarzeń można stwierdzić, że zarzuty, to po prostu szukanie dziury w całym tych, którzy... nie załapali się do norweskiego pociągu – To już pan powiedział... Rozmawiał Mariusz Giezek Rozmowa nie autoryzowana
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama