Prawie jak harley
WSK: dla prześmiewców Wiejski Sprzęt Kaskaderski. Dla starszych panów: sentymentalne jednoślady budzące młodzieńcze wspomnienia. Dla współczesnych hobbistów: symbol lokalnego patriotyzmu i polskiej myśli technicznej.
Tak czy siak, ten motocykl zmotoryzował polską prowincję, a człowiek w ortalionowej kurtce i w kasku a la \"piłeczka pingpongowa z daszkiem” dosiadający wueski, do dziś jest synonimem szalonego motocyklisty grasującego w naszym kraju
jeszcze kilka lat temu
- 29.06.2006 19:11
Do dziś tak do końca nie wiadomo dlaczego w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego zaprzestano produkcji wuesek. Czy była to decyzja polityczna? Po części na pewno. Czy chodziło tylko o względy ekonomiczne? Zapewne. Jedno jest pewne: zanim podjęto decyzję, bramy świdnickich zakładów opuściło ponad
2 000 000 motocykli WSK. I wiele z nich jeździ do dzisiaj. Mało tego: wueski bywają ozdobami kolekcji jednośladów, bohaterami filmów (\"Motór”), a przez użytkowników są otaczane miłością. Tacy ludzie zjechali w ostatni weekend do Świdnika; na II Ogólnopolski Zlot Motocykli WSK.
Wśród nich Krzysztof Komenda, były kierowca testowy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Jego zdaniem winą za koniec produkcji należy obarczyć kierownictwo zakładu. - To elity techniczne zadecydowały o zamknięciu wydziału motoryzacji. Do dziś czuję wielkie rozczarowanie, bo nauczono nas pracować na wysokim poziomie, po czym zamknięto możliwość wykorzystania zdobytych umiejętności i dalszego doskonalenia - nie kryje goryczy Komenda. - Dla kierownictwa ważniejsze było to, że kilogram śmigłowca sprzedawali
za 2000 zł, a kilogram motocykla za 50 zł.
W efekcie takich wyliczeń straciliśmy nie tylko szanse na nowe wueski, ale w ogóle na polskie motocykle.
- A przecież w latach siedemdziesiątych nasz dział marketingu szukał współpracy na całym świecie. Z Yamahą, z Ducati... Do maszyn sportowych montowane były włoskie silniki Marinelli oraz niemieckie i austriackie PUCH i SACHS - wylicza Komenda, który w tamtych dniach testował nawet wueskę z czterosuwowym silnikiem Hondy o pojemności 175 cm3. - Niezwykła maszyna - mówi dziś z rozrzewnieniem.
Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu. Dokładnie w 1954 roku, kiedy w Świdniku wyprodukowano partię 20 jednosladów typu \"M06” oznakowanych jeszcze jako WFM.
Projekt przygotowała Warszawska Fabryka Motocykli i nie miała się czego wstydzić. Prędkośc maksymalna 100 km/h, a spalanie śmieszne: 3 l/100 km.
W 1958 roku w związku z planowanym uruchomieniem budowy śmigłowców, produkcję silników motocyklowych przeniesiono do zakładów w Nowej Dębie koło Tarnobrzega. W latach 1958-59 konstruktorzy opracowują model M06Z z nowym silnikiem o mocy 6,5 KM. Jeszcze przed 1961 roku pojawiły się nowe WSK z silnikami o pojemności 150 cm3 (M150).
W latach siedemdziesiątych, wobec \"faktu zmniejszenia popytu na motocykle” kierownictwo WSK-a musiało, jak pisał w 1975 roku w tygodniku \"Motor” Jerzy Pomianowski, zmienić stylistykę swoich produktów tak, aby trafiała ona w gusta i upodobania młodzieży. Znając rozeznanie socjalistycznych władz w sprawach młodzieżowych trendów, można się było spodziewać najgorszego.
I rzeczywiście. Władza zaczęła od wymyślenia nowych nazw: gil, lelek, bąk i nieco mocniejszych kobuz oraz dudek. \"W naszej ocenie nowe motocykle WSK z serii »ptaków« są ładne, starannie wykończone. Przypadły nam do gustu kierunkowskazy i lusterka wsteczne. Wysoka kierownica będzie niewątpliwie dla młodzieży szlagierem, aczkolwiek... pojazd trudniejszy jest w kierowaniu. Wątpliwości wzbudziło również siodło z oparciem, które przy wywrotce może być przyczyną ciężkiego urazu lub nawet śmierci. Przyznajemy, że takie właśnie kierownice i siodła są modne za granicą, lecz tylko w krajach, w których władze niedostatecznie zwracają uwagę na bezpieczeństwo jazdy jednośladem”. Jak widać, Jerzy Pomianowski pisząc o zwykłych jednośladach, nie zapomniał o napiętnowaniu zgniłego kapitalizmu.
Ale nowe wueski rzeczywiście chwyciły. Już w 1973 roku z taśmy zjechał milionowy motocykl. 12 lat później, 24 lipca ta liczba się podwoiła.
W tamtych czasach swoją pierwszą wueskę kupił Zbigniew Adamczyk ze Świdnika. Był rok 1981, Adamczyk studiował, a model W2S2 był po prostu piękny. - Jeżdzę nim do dziś - chwali się właściciel.
Ale w garażu stoją jeszcze trzy wueski: Kobuz, 4-biegowa M21-W2 z silnikiem o pojemności 175 cm3 w wersji kanadyjskiej (licznik wyskalowany w milach) i Lelek, który wkrotce zostanie złożony przez pana Zbigniewa i jego syna.
A tak, syna, bo wueski są zaraźliwe, czego dowodem jest Michał Adamczyk, 23-letni student Akademii Rolniczej w Lublinie.
Zaczęło się od matury. Na pytanie rodziców, co chciałby dostać na
\"18”, odpowiedział krótko: Motocykl.
Skończyło się na tym, że motocykl kupił za własne pieniądze, ale ojciec pomógł mu przy remoncie. - Japońskie motocykle w ogóle mnie nie interesują - mówi Michał. Nie ukrywa, że zainteresowanie wueską to owszem, lokalny patriotyzm, ale i względy ekonomiczne. - Nie ma tańszego w eksploatacji motocykla. A jeździ się nią świetnie. Dobrze wyregulowana wyciąga nawet
115-120 km/h. Poza tym, to niezła szkoła mechaniki - śmieje się Michał.
I historii, bo Michał zbiera autografy i numery telefonów ludzi, którzy pracowali przy tworzeniu wuesek. Wszystko po to, aby zdobyć praktyczną wiedzę o tych maszynach.
Kilka miesięcy po tym, jak z taśm zjechał 2-milionowa wueska, w 1985 roku oficjalnie zakończono produkcję jednośladów w Świdniku.
Dziś nie ma co liczyć na reaktywację produkcji.
Reklama













Komentarze