Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Człowiek, który zaszedł wysoko

Na szczycie nie jest metafizycznie. Tam, na wysokości 6960 metrów, każdy krok i każdy oddech to wyzwanie. Ale to nie powód, żeby nie chcieć tam wejść. Drobnej budowy mężczyzna. Ubiera się na sportowo, czego nie należy mylić z chodzeniem w dresach. Sportowo w znaczeniu turystycznie. Dużo spaceruje. Z domu do pracy i z powrotem. Z LSM na Akademię Medyczną to kawałek.
Tak dba o kondycję, bo w pracy zapada na całe godziny przy biurku. Pewnie nikt mijając Pawła Krawczyka nie zdaje sobie sprawy, że przechodzi koło człowieka, który 12 lutego był na szczycie Aconcagui, najwyższej góry w Ameryce Południowej. Mieli się tam wdrapać we czwórkę, bo to była wyprawa Medycznego Klubu Turystycznego, ale w końcu Krawczyk doszedł sam, wspierany przez Rafała Dmowskiego i Kamilę Wojas. - Były bardzo trudne warunki śniegowe na Lodowcu Polaków i, co tu dużo mówić, zabraliśmy za mało jedzenia. Zdecydowaliśmy, że będzie szybciej i bezpieczniej jeśli pójdę sam - opowiada Paweł Krawczyk, kierownik wyprawy. - Jak tam jest? Co się czuje na wysokości 6960 metrów? Nie ma czasu na metafizyczną zadumę. Przy takim ciśnieniu robi się krok, dwa i trzeba odpoczywać. Czuje się taki specyficzny ból głowy; szum. Bardzo ciężko się oddycha. No i trzeba myśleć o tym, że zaraz czeka cię powrót do obozu. Organizm trochę jest już zaaklimatyzowany, bo na początku podchodzenia pod górę robi się takie wahadłowe trasy: do góry i powrót do bazy. I znów, trochę wyżej i powrót. Tak trzeba, bo z marszu nikt by tego nie wytrzymał. A na górze... zdobycie szczytu powinno być zwieńczeniem wyprawy, ale tak naprawdę jest to tylko chwila. - Refleksja i wzruszenie przychodzi później - tłumaczy lekarz. - Potem przyjemne jest zejście do cywilizacji ze świadomością, że się udało i dałem radę. Krawczyk, rocznik `70 i trzecie pokolenie związane z Lublinem, w swoim życiorysie oprócz daty urodzenia wymienia rok 1995. Skończył wtedy Akademię Medyczną, a w cztery lata później zrobił doktorat. Teraz jest asystentem w Klinice Chorób Płuc i Gruźlicy AM. - Wszystko się zaczęło 15 listopada 1998 roku. Wtedy wszedłem na przełęcz Thorung w Himalajach Zachodnich. Udowodniłem sobie wówczas własną wartość - uważa Krawczyk, który 15 listopada 1998 roku zapadł na nieuleczalną chorobę: góry. - Gdybym miał coś napisać w swoim życiorysie pogrubioną czcionką to by były góry i fotografia. Paweł Krawczyk jest prezesem Medycznego Klubu Turystycznego i Lubelskiego Towarzystwa Fotograficznego. Z każdej wyprawy przywozi setki zdjęć. - Wywoływania filmów zawsze strasznie się boję i raczej nie jestem zadowolony z efektów. Na pierwsze wystawione publicznie czternaście lat temu zdjęcia ze Skandynawii dziś nie mogę patrzeć - przyznaje z rozbrajającą szczerością. Mieszanka gór i fotografowania plus praca naukowa, to ciągłe podróże, planowanie wyjazdów, myślenie o wyjazdach, marzenie o kolejnym szczycie, przygotowywanie następnej wyprawy... - Nauczyciel akademicki ma długie wakacje, to bardzo wygodne - przyznaje Krawczyk, który zamiast wypoczywać nad lazurowym basenem, wypoczywa dając sobie w kość. Nie chodzi na siłownię, nie pakuje. Zauważył, że mięśniaki nie wytrzymują kondycyjnie i nie mają szans w drodze na szczyt. Wyjeżdża w góry niemal wstając od biurka. Przyznaje, że to trochę nierozsądne, ale ma doświadczenie. Elbrus 5642 m n. p. m., Mount Blanc 4807 m n. p. m., Kilimanjaro 5895 m n. p. m., Alpy, Alpy Berneńskie i Monch, i ukraińska Czarnohora, i... długo by opowiadać. Po zakończeniu wyprawy na Aconcaguę, razem z pozostałymi członkami wyprawy Krawczyk przejechał środkową i północną Argentynę. Widział Buenos Aires i Urugwaj. - Nauczyciel akademicki ma dużo wolnego - uśmiecha się lekarz chorób wewnętrznych.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama