Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Żużel, skóra i wolność

Trzy różne zawody. Każdy w innym wieku. Ale łączy ich jedno: smutek, bo wkrótce trzeba będzie motocykl wprowadzić do garażu i czekać na wiosnę.
Bo czy to tor żużlowy, czy podrzędna droga do Nałęczowa, czy aleja w centrum miasta, to zawsze w tle jest wolność Długie, siwe włosy spadające na ramiona. Nikt by nie przypuszczał, że ten stateczny pan, pracujący w firmie sprzedającej kasy fiskalne ma w głowie tylko jedno: wskoczyć na motor. - Zawsze miałem pociąg do motocykla. Gdy miałem 17 lat, brat kupił jawę 175 sport. Luksmaszyna jak na tamte czasy - opowiada Janusz Banach. - Brat właściwie pożegnał się z jawą, bo od razu ją zaanektowałem. Rura została odkręcona, trochę przeróbek w gaźniku i czeska jawa pędziła jak szalona po wiejskich drogach. Potem szaleństwa na torach crossowych i dzikie, nocne jazdy. Ale proza życia działa jak gilotyna. Miłość, ślub, żona, rodzina i motocykl poszedł w zapomnienie. Do czasu. . Gdy w Lublinie otworzono salon Harleya Davidsona, stare emocje odżyły. Harley to jednak droga rzecz. Nowa honda shadow też, ale mniej. - No i kupiłem motor - cieszy się Banach. - Teraz nie myślę o niczym innym, jak tylko po pracy wskoczyć w \"skórę” i puścić się w drogę. To jest najlepszy odpoczynek. Jadę motocyklem i całkowicie odrywam się od problemów codziennej walki. Krajobraz przesuwa się za szybą kasku, a ja smakuję naturę i prowadzenie motocykla. Tu nie chodzi o prędkość, ale to poczucie jedności z maszyną i naturą. Janusz jeździ też z kolegami. Wystarczy jeden telefon i spotykają się w umówionym miejscu. 10, 15 motocyklistów rusza w drogę. - Jedziemy na golonkę do Janowa Lubelskiego. Posiedzimy, pogadamy i do domu przez Roztocze. Nikt nikogo nie pyta gdzie pracuje, kto jest kim. Wszyscy równi i wszyscy kochamy motocykle. Tylko jesienią robi się smutno, bo motor trzeba chować. - Zawsze można się w garażu spotkać i coś przy maszynie porobić - z nadzieją w głosie opowiada Janusz. Sierżant sztabowy Artur Zdybel kończy pierwszy sezon na policyjnym motocyklu yamaha. Mógł sobie wygodnie siedzieć w radiowozie, ale wybrał jednoślad. - Motocykle od młodego zajmowały mi głowę. Zaczęło się od motoroweru Ogar. Potem przeszedłem całą paletę \"enerdowskich” mz opowiada Artur Zdybel, w policji od 8 lat, z czego połowę w drogówce. - Starsi koledzy zrezygnowali ze służby na motocyklu. Musieli, bo lata lecą i już zdrowie nie to. A ja napisałem do naczelnika prośbę o przeniesienie do służby na motorze. Policjant na motocyklu, to najlepsza mobilna broń w walce z piratami drogowymi. - Jechaliśmy we trzech przez Lublin. Naprzeciwko pojawił się tzw. ścigant. Zobaczył nas i wpadł na pomysł, że się popisze: postawił motor na jedno koło i przejechał koło nas z rykiem silnika. Był pewien, że z nas zadrwił. Tymczasem policjanci bez słowa rozjechali się. Każdy w innym kierunku. - Zarzuciliśmy sieć, w którą po chwili; niezwykle zdziwiony wpadł. Otrzymał odpowiedni mandacik, zgodny z taryfikatorem, a dodatkowo stracił dowód rejestracyjny za podgiętą tablicę - opowiada sierżant Zdybel. - Tylko zapytał jak ma wróci do domu? Albo wzywa lawetę, albo pcha. Miał wybór... Złapani na wykroczeniu kierowcy zupełnie inaczej podchodzą do policjanta w czarnej skórze na motocyklu. - Mają jakby więcej respektu, mniej dyskutują i zawsze pytają o motocykl. Standardowe pytanie: ile wyciągnie? Odpowiedź też standardowa: 50 lub 60 na godzinę w mieście, bo na tyle pozwalają przepisy - dodaje z uśmiechem sierżant Artur Zdybel. Służba na motocyklu to też nietypowe zadania. Tzw. pilotaże, gdzie trzeba \"holować” przez miasto rządowe limuzyny. - Czasami było naprawdę groźnie, bo kierowcy z BOR to niezłe kozaki. Potrafią szybko jeździć używając specyficznych technik kierowania. Już raz jechałem bokiem, w poślizgu, na milimetry, między rządowymi limuzynami. Jak VIP wysiadł z limuzyny, powiedział tylko, że nigdy tak nie jechał, i że chyba bardzo lubimy swoją pracę - opowiada sierżant. - Miał rację. Czterech zawodników staje pod taśmą. Każdy wlepia wzrok w zamek urządzenia startowego. Ułamki sekund decydują, kto pierwszy wyjdzie spod taśmy, kto zajmie najlepszą pozycję w pierwszym łuku decydującym o wyścigu. Żużlowiec Daniel Jeleniewski ma tak od kilku lat. - Na komunię dostałem motorynkę i przepadłem. Potem był Klub Motorowy Pionier, kilka tytułów wicemistrza Polski w wyścigach szosowych, ale ja zawsze marzyłem o żużlu. W 1998 roku, gdy tylko skończyłem 15 lat, pojawiłem się w klubie i już wiedziałem, co chcę robić w życiu przez najbliższe lata. Są jednak momenty, kiedy Daniel ma już dość motocykla. Treningi, starty, presja na wynik i ogromny stres przed zawodami... - Wtedy wyrywam się na ryby. Dwa dni ciszy i samotności działają jak balsam. Ale szybko zaczynam tęsknić za torem, spalinami i emocjami, jakie towarzyszą każdemu startowi - mówi Jeleniewski. Tym bardziej że na co dzień Jeleniewski cywilnym motocyklem po zwykłych ulicach jeździć nie może. Tak ma zapisane w kontrakcie z klubem. - Może i dobrze, bo pewnie na kogoś bym wpadł - śmieje się sportowiec. - Bo ja uwielbiam szybkość
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama