Zdjęcie zrobił Jacek Mirosław. Opublikowaliśmy je w dodatku do \"Dziennika Wschodniego”, który ukazał się z okazji 25-lecia wyborów. – Rozpoznaję na zdjęciu znajome małżeństwo z dwójką dzieci – napisała do nas pani Aneta. Tak dotarliśmy do państwa Gryglickich, rodziny z Kijan.
Sabina Gryglicka: O Boże, jakie ja miałam korale. Aga, a zobacz jaka ty byłaś fajna. Zawsze trzymałaś mnie za rączkę.
Leszek Gryglicki: A Łukasz to czysty Wojtek, mojej siostry wnuk.
Sabina: To zdjęcie to na pamiątkę sobie zostawię, oprawię może.
Zaskoczenie
Leszek (w chwili zrobienia zdjęcia miał 32 lata): Po mszach świętych szły procesje do lokali wyborczych. My też wybraliśmy się z dziećmi na spacer i poszliśmy zagłosować. Nie mieliśmy świadomości, że zdjęcie w ogóle zostało zrobione. Zobaczył je siostrzeniec, a później koledzy, którzy nas poznali.
Agnieszka (4 lata): To było bardzo miłe zaskoczenie. Zadzwoniła do mnie koleżanka. Na pewno poznała mojego tatę.
Sabina (32 lata): Mojego męża łatwo poznać. Nie lubi się golić i szybko zapuścił brodę.
Leszek: Już przed maturą miałem brodę. W tamtych czasach to było nie do pomyślenia. Teraz jakbym ogolił brodę, to nikt by mnie nie poznał.
Agnieszka: A brat jest w ogóle niepodobny do siebie na zdjęciu.
Leszek: Najmłodsza córka Magda się pyta, dlaczego jej na zdjęciu nie było. A, no bo nie była jeszcze poczęta (śmiech).
Łukasz (8 lat): Nie wiedziałem, że w ogóle takie zdjęcie jest. Ale chyba go wtedy w gazecie żadnej nie było.
– Robiłem wtedy taki objazd po terenie – wspomina Jacek Mirosław, autor zdjęcia. – Byłem jeszcze chyba w Łęcznej. Ale nawet nie wiem czy to konkretne zdjęcie było gdzieś wcześniej publikowane.
Chmielarze
Leszek: Teraz mamy 6 hektarów chmielu. W mojej rodzinie uprawia się go od 1948 r. Uprawiał go już mój dziadek, czyli tata mojej mamy. Tata zaczął uprawiać chmiel w 1954 r.
Sabina: Wtedy szyszki się zbierało ręcznie. Teraz są maszyny.
Leszek: Szkołę podstawową bardzo źle wspominam. To było tak, że jak czyjś ojciec miał większe gospodarstwo, to był gorszy. Nawet kiedyś swoje krzesło nosiłem do szkoły. Bo mnie tak \"odkułaczano”. Byłem synem kułaka, bo mój tata miał z 15 hektarów pola. Byłem zastraszany, wszystkiego się bałem. Była też taka pani jedna, która mnie uczyła w szkole podstawowej, nie powiem czego, bo od razu byłoby wiadomo kto to jest. Teraz normalnie się z nią rozmawia, ale jakiś uraz pozostał. Ale przez takie sytuacje łatwo się domyślić, co ja o tej władzy, która w 1989 miała odejść, myślałem.
Szpital
Leszek: Na studiach wchodzimy z kolegami do sklepu mięsnego i mówię: o cholera, znów żeśmy do szatni trafili. Bo tam same haki gołe były. Kiedy wybuchał stan wojenny miałem 24 lata, kończyłem studia, agrotechnikę na Akademii Rolniczej. Żona przerwała przeze mnie studia, bo założyliśmy rodzinę. Ja skończyłem studia, ona nie.
Sabina: Po urodzeniu dzieci już mi się nie chciało wracać na studia.
Leszek: Były obowiązki w domu.
Sabina: Ale jak się zaczął stan wojenny, to ja to mocno przeżyłam. Urodziłam syna 31 grudnia 1981 roku.
Leszek: 13 grudnia moja żona była tuż przed rozwiązaniem, a ja wtedy zachorowałem na nerki.
Sabina: Mieliśmy taką panią doktor. Ona mówi: ty wysuwaj stąd do Lublina, bo nie wiadomo co się zdarzy.
Leszek: Wysłaliśmy więc żonę do Lublina, żeby było bliżej do szpitala. Wtedy, żeby rozwiązać ten poród w nocy, trzeba się było zgłaszać na milicję. Telefonów nie było, nic nie było. Żona pojechała więc do rodziny, ale też tam nie mogła usiedzieć i znalazła się na Staszica na patologii ciąży. Ale oczywiście była zdrowa.
Sabina: Przesiedziałam tam do 31 grudnia. A on też był w szpitalu w tym czasie. Tylko w innym.
Leszek: Oczywiście pani doktor musiała mnie wypuścić, bo chciałem zobaczyć syna. Tam był taki świetny ginekolog, Robak się nazywał. Przywitał mnie, nie ma sprawy, syna pan ma, fartuch mi podał. I mówi: ja pana nie zaprowadzę, ale syn o tam jest. Fartuch założyłem, idę, a pielęgniarka się mnie pyta: a pan kto? Ja mówię, że ojciec. Trzy łóżeczka od syna już stałem, ale mnie pogoniono.
Wybory
Leszek: W 1989 nie zajmowałem się polityką. Miałem wprawdzie dwa maluchy ulotek solidarnościowych, ale nic poza tym. Jedynie kibicowałem sprawie. Agitacja była jeszcze przed okręgami wyborczymi. Młodzież, moi koledzy, stali i mówili: \"A ty wiesz na kogo głosować!”. Na Solidarność oczywiście. Za komunistami nikt nie agitował, chyba się już tego wstydzili. Frekwencja też chyba była spora, ludzie szturmem wtedy szli. Ja zawsze z żoną głosuję, zresztą dzieci też muszą głosować, nie wiem na kogo, ale muszą.
Sabina: Mówimy dzieciom, żeby przynajmniej uczestniczyli.
Leszek: Żeby podejmowali odpowiedzialność. Przynajmniej jak źle zagłosuję, to mogę mieć do siebie pretensje.
Agnieszka: Zawsze nas wysyłają. Ale nie mówią na kogo mamy głosować. Rozmawiamy oczywiście, że ten jest taki, a ten taki. Ale nacisku żadnego nie ma.
Leszek: Ale ja właśnie zawsze namawiam dzieci na kogo głosować: nie na partie, tylko na ludzi. Na tego kto kocha małą ojczyznę i z tego trzeba go rozliczać. I dlatego mi się teraz ordynacja wyborcza nie podoba. Powinna być jednomandatowa, to bym na człowieka głosował, a nie na partię.
Władza
Leszek: Uważam, że to moje pokolenie 50+, powinno się już odsuwać od władzy. Od 25 lat te same gęby. Ostatnie wystąpienia w Sejmie to widzę tak: jeden się boi przejąć władzę, a drugi chyba dużo nabroił i się boi jej oddać. Taka chyba jest zasada demokracji, że władza powinna pełnić służebną rolę dla obywateli. A teraz to obywatel ma służyć władzy. Reprezentuję chmielarzy i czasami mam kontakt z władzą. Kiedyś byłem w Sejmie na posiedzeniu jakiejś komisji. Chodziło o sprawy związane z chmielarstwem. Poszliśmy do restauracji sejmowej, jakiś obiad, moi koledzy po piwku, ja soczek, bo byłem kierowcą. I tak siedziałem. Przyszedł jeden poseł z drugim. Jeden z prawa, drugi z lewa. Stocka wzięli i tak pili i się poklepywali po plecach. Potem przyjeżdżam do domu o 22, włączam telewizor, patrzę, a oni na siebie z mównicy plują. Nie wiem, czy oni wtedy uzgadniali, co mają mówić, czy już się przepraszali. Ja to odebrałem tak: patrz jak żeśmy ten ciemnogród zrobili. Dlatego mnie to boli.
Młodzież
Leszek: Żałuję, że ten entuzjazm społeczeństwa się skończył. Teraz młodym ludziom się wpaja: nie ambicja, tylko gotówka. A ci bardziej ambitni nie mają tutaj przyszłości, więc wyjeżdżają. Jeśli to ma być polski sukces, to ja dziękuję za taki sukces.
Sabina: U nas w okolicy to młodzież właściwie z każdej rodziny jest za granicą.
Leszek: Mojej żony siostra jest w Stanach, mojej ciotecznej siostry jedna córka w Anglii, drugiej ciotecznej siostry w Kanadzie. Chociaż powody są różne. Mojej żony siostra to z miłości wyjechała za chłopakiem. A cała reszta za chlebem. I bardzo ciekawe, bo osiągają wysoki status w obcych państwach, a w swoim nie mogą.
Sabina: Ale żyje się lepiej. Człowiek jak chce, to właśnie może sobie wyjechać za granicę. Sami wprawdzie za wiele nie jeździmy, bo jesteśmy domatorami. Dzieci za to wyjeżdżają.
Leszek: Dopiero co najmłodsza córka wróciła z Hiszpanii.
Sabina: I przyjechała czym? Motorem! Kupiła sobie i to taki, byle jaki.
Leszek: Cztery tysiące kilometrów!
Sabina: I jeszcze nic wcześniej nie powiedziała. Jakbyśmy wiedzieli, to mąż by po nią samochodem pojechał.
Leszek: No, ale dlatego dobrze, że jesteśmy w Unii. Granice są otwarte. Mamy co przywieźć. I nie chodzi o gotówkę, tylko o doświadczenia i zachowania.
Łukasz: Można wyjechać za granicę, tak jak ja na studiach wyjechałem do Stanów na programie studenckim Work & Travel. Byłem też w Anglii na praktykach. Jeśli ktoś chce, to można z tego korzystać. Mam teraz pracę w prywatnej firmie, w swoim zawodzie. Więc raczej nie mam co narzekać. Ale wśród znajomych ze studiów, to sporo osób wyjechało. Ale już znajomi ze szkoły średniej, to większość jest w Polsce.
Agnieszka: Teraz żyje się młodym ludziom na pewno łatwiej niż w poprzedniej epoce. Ale też nie jest łatwo. Jest cały czas pościg za pieniądzem, za karierą i tak naprawdę cierpi na tym życie rodzinne. Ja miałam zawsze dużą opiekę rodzinną. Rodzice zawsze byli przy mnie. Ale w wieku 29 lat jeszcze nie wyszłam za mąż, ponieważ myślę o stabilizacji i zapewnieniu przyszłości sobie i swoim dzieciom. Poza tym mam odpowiedzialną pracę. Praktycznie przez pięć dni w tygodniu nie ma mnie w domu, jestem w delegacji.
Sabina: Pracę na razie mają, więc się nie wybierają za granicę. Tylko nie wiem jak ta najmłodsza. Z nią to jest różnie. Teraz mówi: wychodzę. Patrzymy, a ona siada na motor i już pojechała. Leszek mówi: muszę coś zrobić z tym motorem (śmiech).
Rodzina
Leszek: Ja dużo pracy włożyłem w to, żeby syn wrócił ze Stanów. Cały czas narzekałem, że nie po to jest rodzina, żeby po całym świecie była rozbita.
Sabina: Mój mąż to jest straszna gaduła.
Leszek: Bo to taka rodzina. Myśmy się zawsze spotykali w kuchni. Chociaż raz, dwa razy w tygodniu, najczęściej w niedzielę. Nie z nakazu. Dzieci opowiadały swoje wrażenia przy herbatce i ciasteczku i żeśmy dyskutowali. To jest recepta na zrozumienie w rodzinie. Nie to, że się pytam: Łukasz, a co tam było, bo on i dzisiaj mi nie powie. Ale jak siedzimy, to każdy sam z siebie opowiada.
Wybory z 4 czerwca 1989 roku. Historia zdjęcia sprzed 25 lat
W tle mężczyzna spoglądający na kartę do głosowania. Obok niego żona i dziecko z lodem. Na pierwszym planie, lekko nieostrym, inna rodzina. Mężczyzna wrzuca kartę do urny, kobieta szeroko się uśmiecha. Oboje uroczyście ubrani. Obok nich małe dzieci. Jest 4 czerwca 1989 roku, a Polacy głosują w pierwszych częściowo wolnych wyborach
- 18.07.2014 15:36

Reklama












Komentarze