Bialskopodlaska klasa okręgowa: Trzy zespoły z szansami na awans, Kolejna czerwona kartka dla Szymańskiego
Po rundzie jesiennej mieli pięć punktów przewagi i łatwiejszy terminarz. Dlatego Victoria w powszechnej opinii uważana była za murowanego faworyta do awansu.
- 15.06.2009 16:35
Mimo to na dwie kolejki przed końcem sezonu stała się rzecz nieoczekiwana - drużyna Dariusza Dziuby straciła fotel lidera. Zdziwienie jest tym większe, że zimą jej najgroźniejsi rywale - Grom Kąkolewnica i Lutnia Piszczac - mówili wprost: nas IV liga nie interesuje.
I chyba nadal to się nie zmieniło. - Nikt przed nami nie stawiał takiego celu - mówi Michał Kwiecień, opiekun Lutni. - Być może w najbliższych dniach zbierze się zarząd i przedstawi jakieś perspektywy. Ja natomiast mogę mówić wyłącznie o względach sportowych. I uważam, że do grania w wyższej lidze niezbędne są wzmocnienia. Zresztą, pewną odpowiedź da już nasz najbliższy mecz w Parczewie. To jest liga amatorska i poziom czołówki jest zbliżony. Jednak pod kątem zaplecza na pewno zdecydowanie najlepsza jest Victoria.
Wyższość infrastruktury klubu z Parczewa nad resztą stawki podkreślają wszyscy, ale już w innych sprawach stał się ostatnio obiektem do... drwin. Wszystko za sprawą walkowera za nierozegrane spotkanie z Orkanem Wojcieszków. - Pod względem organizacyjnym Victoria nawet nie dorosła do tej ligi - śmieje się jeden z trenerów.
- Bo kto jedzie na mecz bez kart zawodników. To tak jakby piłkarz nie wziął ze sobą butów. Jednak pomimo bałaganu, to ona powinna awansować. Bo niby kto inny? Grom, ze swoim boiskiem...
Ale na razie to zespół z Kąkolewnicy jest najbliższy wygrania \"okręgówki”. Po ostatnim zwycięstwie nad Rokitnem, podopieczni Mieczysława Marciniuka wspięli się na pierwsze miejsce. I do utrzymania pozycji lidera potrzeba im dwóch wygranych, z Lesovią Trzebieszów i Dobryniem. Chociaż znacznie prościej byłoby te spotkania... przegrać.
- Nie ma mowy, będziemy próbowali zwyciężyć. Jednak \"na wariata” przecież nie wejdziemy - podkreśla Grzegorz Sokołowski, prezes Gromu. - Już wcześniej napaliły się Sokół Adamów i Huragan Międzyrzec. I co, tylko smród po nich pozostanie. A Victoria to nie przerabiała już takiego scenariusza? Poddać się nie poddamy, ale pieniędzy u nas nie ma.
Jakby nam ktoś je dał, to czemu nie. Bo gramy naprawdę dobrze. Jednak teraz przyjedzie do nas Trzebieszów, który ostatnio jest na fali i u nas nie będzie połowy składu. I coś tak czuję przez skórę, że teraz dupkę nam złoją.
W razie czego, nawet po zdobyciu mistrzowa ligi, można zrezygnować z występów w IV lidze. Tak już przed trzema laty zrobił Dobryń. - Na razie to nie nasze zmartwienie. Nie ma sensu wybiegać w przyszłość. Poczekajmy na dwa najbliższe mecze - mówią w Piszczacu. I tego samego zdania są w Parczewie. - Gramy do końca. Dopóki piłka będzie na boisku, wszystko jest możliwe - kończy ks. Andrzej Biernat, prezes Victorii.
Piłkarze Victorii 72 minutę meczu w Dobryniu zapamiętają chyba na długo. A już na pewno Marcin Szymański, któremu znowu puściły nerwy i w efekcie został ukarany czerwoną kartką.
Przyjechali po pewne zwycięstwo, ale trochę się zdziwili - relacjonuje trener gospodarzy Jarosław Makarewicz.
- Bo my ich groźnie kontrowaliśmy, a kiedy utrzymywało się prowadzenie, próbowali wpływać na sędziego. Potem zaczęły puszczać im nerwy, choć ja nie widziałem rażących błędów arbitra.
Doszło do intensywnej przepychanki, a wręcz niemal bijatyki. To była konsekwencja ewidentnego faulu Roberta Brzozowskiego na Krzysztofie Steczu. Padły też mocne słowa. Wszystko trwało trzy, może cztery minuty, z udziałem porządkowych, a nawet kibiców. Moi piłkarze brali w tym udział tylko w celach pokojowych. Potem przyjechała policja, żeby sędziowie czuli się bezpiecznie.
Inaczej jednak uważają goście. - Ten mecz z góry był przegrany, bo trójka sędziowska subiektywnie prowadziła spotkanie - twierdzi Michał Hulajko z Victorii. - Byliśmy prowokowani i nawet bardzo odporny psychicznie człowiek przestał to wytrzymywać. Dlatego potem wszystko przerodziło się chaos. Wbiegli \"niby-ochroniarze”, a kiedy pojawiła się policja pozakładali kamizelki innym ludziom. Przed meczem z Lutnią zostaliśmy wykartkowani, a faul Roberta na pewno nie kwalifikował się na druga żółtą.
Ja też nie symulowałem rzutu karnego. Za to w końcówce jeden z naszych piłkarzy powalony leżał przez 10 minut w polu karnym i sędzia wtedy nie widział przewinienia.
Najpierw prowadzący mecz Jarosław Śledź pokazał czerwona kartkę Robertowi Brzozowskiemu (za dwie żółte), a chwilę później usunął z boiska Marcina Szymańskiego. - Wszystko opisałem w protokole - mówi arbiter. - Nie zostałem uderzony, ale byłem dwa razy odepchnięty. Ten sam zawodnik za podobne zachowanie, wobec sędziego Konrada Gąsiorowskiego, był już całkiem niedawno zawieszony.
- I powinien jeszcze \"wisieć”, ale Victoria Parczew przysłała pismo z prośbą o skrócenie kary - wyjaśnia Ewaryst Gasiewicz z Wydziału Dyscypliny BOZPN. - Szymański to impulsywny zawodnik, nasz stały klient i teraz recydywista. Myślę, że w końcu boleśnie odczuje karę. Możemy go zawiesić nawet na rok.
Reklama













Komentarze