Kontuzje Michała Sikory i Przemysława Łuszczewskiego z Olimpu-Startu Lublin
W tym sezonie koszykarze Olimpu-Startu dostarczają swoim kibicom niesamowitych emocji. Wprawdzie ich pasjonujące pogonie na finiszu nie zawsze kończą się zgodnie z oczekiwaniami, ale lublinianom nie można odmówić woli walki.
- 11.10.2010 19:58
Hart ducha pokazali w niedzielnym spotkaniu z Astorią Bydgoszcz, kiedy w drugiej połowie musieli sobie radzić bez dwóch podstawowych zawodników.
Do Bydgoszczy nie pojechał Michał Sikora, który zmaga się z kontuzją mięśni brzucha.
– Czuję się coraz lepiej, ale na razie będę ćwiczył indywidualnie. Liczę jednak, że zdążę się wykurować na najbliższy mecz ze Zniczem Pruszków – powiedział nasz rozgrywający.
Jeżeli jednak Sikora nie zdąży się wyleczyć, to można być przekonanym, że godnie zastąpi go Łukasz Jagoda. W meczu z Astorią był najlepszym zawodnikiem Olimpu-Startu.
– A do tego zebrał najwięcej piłek w całym zespole – śmieje się Dominik Derwisz, opiekun Olimpu-Startu.
Cieszy również, że wreszcie dobre zawody zagrali Piotr Jagoda i Przemysław Łuszczewski. Ten drugi na parkiecie przebywał zaledwie przez 17 minut, ponieważ na początku trzeciej kwarty otrzymał potężne uderzenie łokciem, po którym z jego czoła polała się krew.
Konieczna była wizyta w szpitalu, gdzie zatamowano krwotok i założono \"Włodkowi” pięć szwów.
Niestety, ale po raz kolejny \"czerwono-czarni” pokazali, że nie mają w sobie instynktu \"killera”. W meczu z Astorią dwukrotnie mogli dobić rywala, ale za każdym razem seryjnie marnowali rzuty osobiste. W niedzielę nie trafili aż czternastu z nich.
– Na każdym treningu poświęcamy sporo czasu temu elementowi gry. Nie da się jednak ukryć, że o skuteczności z linii rzutów wolnych decyduje psychika.
A ta w niedzielę kilka razy nas zawiodła – dodaje Derwisz. – Warto zaznaczyć, ze mecz był rozgrywany w szkolnej sali, gdzie konstrukcja koszy była dość nietypowa i nawet rywale mieli problem z wstrzeleniem się.
Nie ulega jednak wątpliwości, że nasza gra nie wygląda jeszcze do końca tak, jak powinna – kończy Przemysław Łuszczewski.
Reklama













Komentarze