- W poprzednich dwóch kalendarzach pokazywałem panoramy miasta - mówi Grzegorz Chwesiuk. - W końcu uznałem, że w mieście najważniejsi są przecież ludzie. Na początek postanowiłem skoncentrować się na znanych rzemieślnikach.
Obiektyw
Chwesiuk wizyty w kolejnych zakładach rozpoczynał od przedstawienia się. Aparat wyciągał dopiero po kilku rozmowach, kiedy rzemieślnicy postrzegali go już jako dobrego i zaufanego znajomego. Dopiero wtedy gotowi byli bez skrępowania wykonywać swoją pracę nie oglądając się na obiektyw.
- Bardzo dużo się od tych ludzi nauczyłem - mówi Grzegorz. - Zaimponowali mi swoimi umiejętnościami i podejściem do pracy. Jakby nie było, miałem do czynienia z dyplomowanymi mistrzami. Jestem im niezmiernie wdzięczny, że poświęcali mi swój czas i odsłonili Chełm, jakiego dotąd nie znałem.
Chwesiuk zdaje sobie sprawę, że był to już ostatni moment na utrwalenie rzemieślników w większości reprezentujących ginące zawody. Bo, po co komu na przykład szewc, skoro są tanie buty z Chin? A kiedy zepsuje się zegarek, czy telewizor, to po prostu kupuje się nowy.
Bez następców
Mimo wszystko zakłady rzemieślnicze się bronią. W Chełmie ostał się jeszcze grawer, zegarmistrz, który potrafi zreperować zabytkowy zegar, mechanik precyzyjny zdolny otworzyć każdy zamek, tapicer, elektromonter, modystka, czy pozłotnik odnawiający zabytkowe ołtarze. Smutne jest natomiast to, że ci dyplomowani mistrzowie w swoich zawodach zazwyczaj już nie szkolą następców.
Pierwszym rzemieślnikiem, do którego Chwesiuk zapukał, był Edward Iłenda, mechanik precyzyjny, nazywany w mieście od nazwy jego zakładu \"Edziem”. Sam mistrz trafił najpierw do handlu, a następnie do rzemiosła ze stanowiska dyrektorskiego po tym, kiedy jako bezpartyjny popadł w konflikt z sekretarzem jedynie słusznej partii. Ze względów ambicjonalnych postanowił się uniezależnić.
- Rzeczywiście, jak do tej pory nie oparł mi się żaden zamek, kasa, ani sejf - mówi pan Edward. - Zdarzyło mi się już otwierać na przykład mercedesa wartego 200 tys. zł, ale też drzwi do mieszkania, za którymi umierała kobieta. W ostatniej chwili lekarzom udało się ją uratować.
Z fasonem
Nestorką wśród chełmskich mistrzów jest torunianka Barbara Kulik, modystka. Do Chełma, niedługo po wojnie, przyjechała z fasonem, bo własnym oplem kadetem. Była pierwszą kobietą w mieście, którą widywało się wtedy za kierownicą. Dostała pracę w dużym przedsiębiorstwie zajmującym się skupem owoców i warzyw. W końcu jednak ówczesny kierownik wydziału handlu w chełmskim magistracie dopatrzył się, że posiada dyplom modystki. Długo ją namawiał, aż w końcu otworzyła prywatny zakład. Zbudowała go na ofiarowanej jej przez miasto pożydowskiej działce przy pl. Łuczkowskiego, a otworzyła w 1957 r. Już pierwszego dnia po otwarciu zarobiła tyle, ile na poprzednio zajmowanym stanowisku kierowniczym przez półtora miesiąca. Od tamtej pory zdążyła ozdobić głowy tysięcy chełmianek odpowiednio dobranymi beretami, toczkami, czy kapeluszami z gustownymi, osobiście wybranymi dodatkami. Nie mniej pań czy dziewczynek ubrała do ślubu i pierwszej komunii.
- Jest mi miło, kiedy klientki przypominają mi, że to właśnie u mnie zamawiały suknię na swój ślub - mówi pani Barbara. - Mam też satysfakcję, kiedy na głowach chełmianek rozpoznaję nakrycia głowy, które wyszły spod mojej ręki. I pomyśleć, że kiedy po przyjeździe do Chełma pierwszy raz zajrzałam do kościoła, wszystkie kobiety na głowach miały zawiązane pod brodą chustki.
Barbara Kulik już dawno mogłaby się cieszyć zasłużoną emeryturą, ale nawet o niej myśli. Jak mówi, nie chce zamykać się w czterech ścianach, woli pozostawać wśród ludzi.
Zlecenia
Na emeryturę od lat wybiera się także Tadeusz Banach, obecnie już chyba ostatni zegarmistrz w mieście, który przyjmuje do naprawy mechaniczne, zabytkowe zegary kominkowe, ścienne i stojące. Są tacy, którzy lubią odwiedzać jego zakład w południe, aby wysłuchać jak jednocześnie wybijają czas.
O rzemieślniczym kunszcie Banacha, ale też grawera Henryka Tywoniuka świadczy chociażby to, że specjalne zadania zlecają im renomowani antykwariusze spoza Chełma. Z kolei tapicer Franciszek Komincz, który do Chełma trafił z rodzicami z Chorwacji, wdzięcznych klientów zyskał ostatnio wśród miłośników motorów, którzy z upodobaniem restaurują zabytkowe maszyny.
Szewc Henryk Onyszko, który naprawiał już obuwie nawet ze skóry węża, czy krokodyla, w obecnych trudnych czasach dla swojej branży zaczął przyjmować zlecenia od amatorów jazdy konnej i członków historycznych grup rekonstrukcyjnych. Niedawno naprawił oficerki, jakich nie powstydziliby się przedwojenni przełożeni ułańskich formacji.
Medale i wyróżnienia
Sława niektórych chełmskich rzemieślników daleko wykracza poza Chełm. Cukiernik Wojciech Hetman pierwsze ciasto upiekł, kiedy miał siedem lat. Od tamtej pory jego wyroby trafiały już na najbardziej wybredne stoły. Klientami między innymi był Pałac Prezydencki, jeden z polskich komisarzy Unii Europejskiej, czy były ambasador USA w Polsce. W oparciu o jego technologie pracują cukiernie w Danii, Francji, Szwecji, Włoszech i Niemczech. Za nowatorstwo i profil produkcji przyswajalnej także przez diabetyków, otrzymał Certyfikat Georgetown University, wiele medali, odznak, laurów i dyplomów. Jako rzemieślnik otrzymał najwyższe możliwe wyróżnienie, jakim jest Szabla Kilińskiego.
Jako wychowawca młodzieży - Medal Komisji Edukacji Narodowej, a jako obywatel - Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Order św. Stanisława I klasy.
- Mam satysfakcję, że do tej pory wykształciłem już ponad 120 uczniów - mówi Wojciech Hetman. - Wielu z nich to już mistrzowie z własnym dorobkiem zawodowym. Życzę im jak najlepiej.
Wysoką pozycję w swojej branży ma także pozłotnik Kazimierz Kaszuba. Na co dzień współpracuje z wybitnymi konserwatorami zabytków i historykami sztuki. W ciągu prawie półwiecza pracował już przy ponad 200 zabytkowych ołtarzach. Od kiedy zamieszkał w Chełmie, złocił elementy wystroju między innymi kościołów pw. Rozesłania Świętych Apostołów w Chełmie, w Wojsławicach, czy we Włodawie. Ślady swojego kunsztu pozostawił także w cerkwiach we Włodawie, Horostycie i Bończy. Obecnie zaangażował się w remont wnętrza zabytkowego kościoła w Sawinie. Wojewódzki konserwator zabytków jego dotychczasowe osiągnięcia wyróżnił Złotą Odznaką \"Za opiekę nad zabytkami”. Grzegorz Chwesiuk w swoim kalendarzu sfotografował także szklarza Grzegorza Sulimę, który chciał zostać mechanikiem samochodowym, a w końcu przejął zakład po rodzicach.
W kalendarzu zobaczymy także kuśnierza Józefa Trocia i elektromontera Franciszka Żołnacza.
Wizyta w zakładach bohaterów kalendarza zazwyczaj nie kończyła się tylko zleceniem usługi i uzgodnieniem ceny. Był też czas na rozmowę. W takich firmach instytucja stałego klienta nabierała specjalnego znaczenia. Nie bez powodu w dniu imienin fryzjerki Teresy Downarowicz jej zakład tonie w kwiatach.
Reklama
Kalendarz godny dyplomowanych mistrzów
Grzegorz Chwesiuk z zawodu jest geologiem, ale jego prawdziwa pasja to fotografia. W ostatnich latach jego ulubionymi projektami są chełmskie kalendarze. Tegoroczny poświęcił chełmskim rzemieślnikom.
- 09.01.2015 16:58

Reklama












Komentarze