Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Chluba regionu została w T-Mobile Ekstraklasie. Jaka przyszłość czeka Górnik Łęczna?

Rok temu Górnik Łęczna po siedmiu latach powrócił w szeregi ekstraklasowych zespołów. Pierwszy sezon miał być dla podopiecznych Jurija Szatałowa bardzo ciężki. Po udanym początku niektórzy zbyt szybko zaczęli snuć mocarstwowe plany i konieczność walki o utrzymanie w fazie finałowej przyjęli jako policzek. Tymczasem uniknięcie degradacji należy uznać za sukces beniaminka, który dysponował przecież zdecydowanie najmniejszym budżetem w całej ligowej stawce.
Chluba regionu została w T-Mobile Ekstraklasie. Jaka przyszłość czeka Górnik Łęczna?
(fot. Tomasz Rytych)

Zielono-czarni byli jedną z rewelacji rundy jesiennej. Grali szybką, efektowną piłkę, stwarzali sobie mnóstwo dogodnych sytuacji i strzelali sporo bramek. Dwukrotnie, w spotkaniach z Pogonią Szczecin (4:2) oraz Zawiszą Bydgoszcz (5:2) trafiali przynajmniej cztery razy w meczu. Nieźle, jak na beniaminka. Dziś sami piłkarze przyznają, że na początku sezonu grało im się nieco łatwiej, bo rywale patrzyli na nich z przymrużeniem oka, pozostawiali nieco więcej swobody. Wszystko zmieniło się po kończącym zmagania w 2014 roku spotkaniu z Legią Warszawa, kiedy łęcznianie rozbili mistrza Polski, wygrywając 3:1, a przy odrobinie szczęścia mogło skończyć się jeszcze wyżej.

- To świetna sprawa ograć uznaną firmę, w dodatku w takim stylu. I to dobra cecha wierzyć w siebie, której nie można mylić z pychą. Jednak jako zespół chyba zbyt długo żyliśmy tym zwycięstwem i byliśmy przekonani o swojej wielkości. Po pierwszych wiosennych meczach zrozumieliśmy, że coś jednak nie gra i szybko wróciliśmy na ziemię - przyznaje Veljko Nikitović, kapitan łęczyńskiej jedenastki.

Bohaterowie jesieni i wiosny

Velo jest jednym z piłkarzy, których niektórzy wysyłali na przedwczesną emeryturę. Z tym poglądem zdawał się zgadzać także szkoleniowiec Górnika Jurij Szatałow, który posadził go na ławkę. Serb nie narzekał, ale gdy z powrotem wskoczył do wyjściowej jedenastki, udowodnił, że może jeszcze bardzo wiele dać zespołowi. Gdyby nie jego bramki i asysty, które przypadły na decydujące mecze, łęcznianie prawdopodobnie spadliby do pierwszej ligi.

Nikitović był bohaterem wiosny, ale na przestrzeni całego sezonu na największe słowa uznania zasłużyła czwórka: Sergiusz Prusak, Tomasz Nowak, Grzegorz Bonin i Fedor Cernych. Na dwóch ostatnich oparta była całą ofensywa Górnika. Litwin, którego ściągnięcie było prawdziwym transferowym majstersztykiem, strzelił w sumie jedenaście goli w lidze, a rozgrywający życiowy sezon Bonin, dołożył sześć. O tym, jak wiele znaczą dla zespołu najłatwiej było przekonać się, gdy nie grali z powodu kontuzji.

Bez nich Górnik tracił większość argumentów w ataku, natomiast gdy obaj byli dobrze dysponowani, nie było defensywy, której nie potrafiliby rozmontować. Nie wiadomo jednak, czy w przyszłym sezonie w dalszym ciągu swoją grą będą cieszyli kibiców na stadionie przy Al. Jana Pawła II, bo Cernych nie może narzekać na brak ofert. Tę najpoważniejszą złożyła podobno Lechia Gdańsk, która oferuje nieco więcej niż pół miliona euro. Dla biednego klubu z Łęcznej to szósta część budżetu, a więc kwota nie do wzgardzenia.

Kryzys zasiał ferment

Na szczęście nigdzie nie wybierają się pozostali liderzy. Nowak, który w ostatnich latach mocno rozwinął się i dojrzał, wyrastając na klasowego środkowego pomocnika oraz Prusak. Ulubieniec publiczności nawet gdy nie bronił na początku sezonu, to wnosił bardzo wiele dobrego do szatni. Gdy w końcu w wieku 35 lat zadebiutował w T-Mobile Ekstraklasie, zachwycił ekspertów.
Zielono-czarni nie uniknęli jednak kryzysu. Wiosną zanotowali fatalną passę siedmiu kolejnych meczów bez zwycięstwa, atmosfera wokół klubu siadła, a media zaczęły spekulować, czy to nie najwyższa pora na zmianę trenera.

- Zabrakło nam świeżej krwi w drużynie i nasza gra „uciekła”, zaczęła się nerwówka. Na wiosnę zawsze trudniej się gra. Analizując grupę spadkową można powiedzieć, że nie było żadnego meczu ciekawego pod względem piłkarskim. Było duże napięcie, dużo walki, ale finezyjne akcje można na palcach policzyć. Nam też to towarzyszyło. Były słabsze mecze w naszym wykonaniu. Ale trzeba szczerze podziękować chłopakom, bo wierzyli do ostatniego meczu, włożyli w to dużo serca. Szczególne podziękowania należą się kibicom, bo cały czas byli z nami. Na szczegółowe podsumowanie sezonu przyjdzie później czas. Trzeba zrobić dogłębną analizę, dlaczego druga część sezonu była słabsza od pierwszej - powiedział Szatałow, który ostatecznie zachował posadę.

Niezrozumiała reforma

Na koniec sezonu zasadniczego prowadzeni przez niego zielono-czarni uplasowali się na bezpiecznym, 13 miejscu. Niewiele brakowało, a zostaliby ofiarami reformy, za sprawą której punkty przed fazą finałową dzielą się przez dwa. Potrafili się jednak zmobilizować, pokonali GKS Bełchatów i rzutem na taśmę uniknęli spadku.

- Nie mamy wpływu na kształt rozgrywek, ale swoje zdanie możemy mieć. Naprawdę niewiele zabrakło Zawiszy do utrzymania, która przez 20 meczów była słaba, a w 10 zaczęła wreszcie punktować. A kiedy dorobek został podzielony, nagle wszyscy byli blisko siebie. Nie poradził sobie z tym Bełchatów. A co miałoby powiedzieć Podbeskidzie? „Góralom” zabrakło jednego punktu do grupy mistrzowskiej, a gdyby nam nie strzelili gola w ostatniej minucie, to mieliby ogromne problemy z utrzymaniem. My, piłkarze chcemy grać więcej meczów, ale ta reforma jest trochę niezrozumiała. Wiem, że chodzi o podniesienie atrakcyjności, ale jeśli gdzieś to nastąpiło, to raczej w górze tabeli - ocenia Nikitović.

Tytuł wrócił do Poznania

Faktycznie, rywalizacja o mistrzostwo Polski i miejsca na podium była niezwykle emocjonującą i trwała do ostatniej kolejki. Choć zimą po zwycięskich bojach stołecznej jedenastki w Europie nikt nie wyobrażał sobie, że mistrzowskie trofeum może wypaść z rąk Legii, to po pięciu latach najlepszym piłkarskim zespołem w kraju ponownie został Lech Poznań.

- Jestem bardzo szczęśliwy. Ten tytuł kosztował mnie sporo zdrowia, jednak teraz jedyne co czuję, to ogromna radość. Mam w sobie dużo optymizmu na przyszłość. Wierzę, że ta drużyna będzie dalej potrafiła grać na dobrym poziomie nie tylko w polskiej lidze, ale także europejskich pucharach - powiedział trener Kolejorza Maciej Skorża, który wywalczył już trzeci mistrzowski tytuł w swojej karierze.

Z Lechem będzie próbował osiągnąć to, czego nie udało mu się wywalczyć z Wisłą Kraków i Legią Warszawa, czyli awansować do Ligi Mistrzów. Zadanie będzie bardzo trudne, bo poznaniacy, ze względu na niższą pozycję w europejskim rankingu, są niżej rozstawieni, niż byłaby choćby Legia. Na teoretycznie słabszego rywala mogą liczyć tylko w drugiej rundzie kwalifikacji. W trzeciej i czwartej zmierzą się już z wyżej notowanymi przeciwnikami, jak choćby Celtic Glasgow czy Steaua Bukareszt.

Cel: skuteczny napastnik

Przy Bułgarskiej wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że wzmocnienia będą konieczne. W kontekście transferów do Kolejorza wymienia się Marcina Robaka, Marco Paixao, Łukasza Zwolińskiego, Mateusza Klicha czy Kamila Drygasa, który mógłby zastąpić Karola Linettiego, jeśli ten wyjedzie do zagranicznego zespołu.

Gruszek w popiele nie zasypiają też pozostali pucharowicze. Legia będzie miała do wydania nawet 20 mln zł, a transferową ofensywę zapowiadają również Jagiellonia Białystok i Śląsk Wrocław, choć dysponują znacznie mniejszymi sumami.

W Łęcznej nikt nie myśli o wielkich transferach, choć wzmocnienia będą konieczne. Szczególnie w pierwszej linii. Priorytetem jest raczej utrzymanie trzonu kadry z poprzedniego sezonu. Ważne kontrakty mają: Tomislav Bozić, Maciej Szmatiuk, Tomasz Nowak, Lukas Bielak, Grzegorz Bonin, Fedor Cernych. Filip Burkhardt, Radosław Pruchnik, Silvio Rodić oraz młodzi: Patryk Burzyński, Bartosz Wiązowski, Damian Szpak czy Piotr Okuniewicz. Ale 30 czerwca wygasają umowy kilku ważnym zawodnikom, jak: Sergiusz Prusak, Patrik Mraz, Miroslav Bożok, Paweł Sasin i Shpetim Hasani. W tym gronie jest także kapitan zespołu Nikitović, choć on ma w umowie klauzulę, pozwalającą na jej przedłużenie o kolejny sezon.

- Mam nadzieję, że zostanę w klubie. Przed dwoma miesiącami wstępnie rozmawiałem już na ten temat z zarządem. Czuję się na siłach grać w Górniku i w ekstraklasie - deklaruje Serb.

Warto się rozejrzeć

Lato to najlepszy moment, żeby zrobić porządki w kadrze i pozbyć się kilku zawodników, którzy nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Wydaje się, że przyszłości w Łęcznej nie ma większość zimowego zagranicznego zaciągu. Wołodymyr Tanczyk, Evaldas Razulis oraz Jose zawiedli na całej linii i powoli mogą chyba szukać sobie nowych klubów. Podobnie jak dyrektor sportowy Ryszard Jankowski, odpowiadający za te ruchy kadrowe.

Trudno spodziewać się także, żeby przedłużona została umowa z Przemysławem Kaźmierczakiem, który kilka ostatnich miesięcy spędził na leczeniu kontuzji czy grającym coraz słabiej Sebastianem Szałachowskim, zbliżającym się już chyba powoli do końca kariery.
Warto zastanowić się nad odmłodzeniem zespołu. Górnik miał w zakończonym sezonie zdecydowanie najstarszy skład w całej lidze, z wyjściową jedenastką o średniej wieku zbliżonej do 30 lat. I choć do doświadczonych filarów nie można mieć zastrzeżeń, to młodsi już nie będą. Ściągnięcie dwóch czy trzech 20-latków jest niezbędne do zachowania odpowiednich proporcji, bo nie ma gwarancji, że Nikitović, Mierzejewski i Bonin wytrzymają kolejny tak ciężki sezon. Problemem jest brak zdolnych wychowanków, pukających do pierwszego zespołu. Może więc warto rozejrzeć się po regionie i wyciągnąć najzdolniejszych chłopaków z drugo- i trzecioligowych klubów z naszego województwa. Talentów nie brakuje.

Na razie zarząd rozpoczął rozmowy w sprawie przedłużenia umów z piłkarzami, którzy grali w Górniku w minionym sezonie. Podobnie jak negocjacje z nowymi zawodnikami, to nie będą jednak łatwe pertraktacje. Ze względu na problemy głównego sponsora, Lubelskiego Węgla Bogdanka, działacze nie wiedzą na czym stoją i jakim budżetem będą dysponowali w 2016 roku. Obecna umowa między klubem a kopalnią wygasa wraz z końcem bieżącego roku i nie wiadomo, czy zostanie przedłużona.

Budżet

Kłopoty spółki - zdaniem jej szefostwa - wynikają m.in. z nieuczciwych działań Kampanii Węglowej, która miałaby sprzedawać węgiel poniżej kosztów wydobycia, naruszając w ten sposób przepisy dotyczące ochrony konkurencji. W tej sytuacji Bogdanka może być zmuszona do ograniczenia produkcji, a w konsekwencji redukcji zatrudnienia. Ratunkiem dla przewidzianych do zwolnienia górników może być ograniczenie wydatków na sponsoring.

- Możemy mieć obawy, jeśli chodzi o sytuację w górnictwie. Dlatego na ten moment nie mogę zagwarantować, że będziemy wspierali Górnika Łęczna jako strategiczny sponsor także w 2016 roku. Rozważamy różne scenariusze. Ostateczną decyzję w tej sprawie podejmie rada nadzorcza kopalni, która określi strategię sponsoringową na kolejne lata - wyjaśnia Zbigniew Stopa, prezes LW Bogdanka

Aktualna umowa między klubem a kopalnią jest ważna do końca bieżącego roku. To normalna praktyka, bo spółka już o dłuższego czasu nie podpisuje kontraktów sponsorskich na dłużej niż dwanaście miesięcy. Jeżeli LW Bogdanka zdecyduje się ograniczyć wsparcie dla klubu lub całkowicie wycofać ze współpracy, dla Górnika będzie oznaczało to prawdziwą tragedię. Klub z Łęcznej jest jedynym w całej ekstraklasie, który nie dostaje wsparcia finansowego od samorządu. Bez kopalni straci prawie połowę budżetu, co praktycznie uniemożliwi walkę o utrzymanie w rozgrywkach. Natomiast po ewentualnym spadku i utracie pieniędzy od NC+ oraz T-Mobile, stanie przed nim widmo upadku. Sympatykom łęczyńskiego klubu pozostaje mieć nadzieję, że nie sprawdzi się czarny scenariusz.

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama