Planespotting to hobby polegające na obserwacji i fotografowaniu wszelkich statków powietrznych. W naszym regionie pasjonatów zaczęło przybywać po uruchomieniu Portu Lotniczego Lublin. Aktywnie działają dwie grupy: Lubelska Grupa Spotterska (LGS) i Lubelska Unia Fanów Awiacji (LUFA).
Niespełnione marzenia
– Ciężko określić, skąd to się bierze. Chyba każdy gdzieś to w sobie ma. W moim przypadku jest to pasja do fotografii. Jeśli dodać do tego zamiłowanie techniczne do samolotów, to wychodzi planespotting – mówi Krzysztof Wiśniewski z LGS. – W każdym przypadku jest inaczej. Jedni są tylko fanami lotnictwa, którzy oprócz obserwacji postanawiają zacząć robić zdjęcia. Inni początkowo zajmują się samą fotografią, ale dochodzą do wniosku, że można fotografować samoloty. Są one wdzięcznym obiektem, ale też dużym wyzwaniem.
– W wielu przypadkach decydują niespełnione marzenia związane z lotnictwem. Są wśród nas ludzie, którzy przeszli szkolenia szybowcowe. Niektórzy chcieli zostać pilotami i ukończyli Wyższą Szkołę Oficerską Sił Powietrznych w Dęblinie, lub próbowali się do niej dostać – mówi Jacek Sim z Lubelskiej Unii Fanatyków Awiacji.

Druga para oczu
W wielu krajach spotterzy są traktowani przez lotniska jako pierwsza linia ochrony, często posiadanie własnej grupy uważa się za nobilitację. Także pasjonaci z naszego regionu chwalą sobie współpracę z władzami Portu Lotniczego Lublin. – Nie ma lotniska, które nie współpracowałoby ze spotterami, bo korzyści są obopólne. Lotnisko ma wtedy drugą parę oczu. Często wyczekując pod płotem zauważymy np. zająca na pasie startowym, co nie zawsze może wychwycić dyżurny – mówi Jacek Sim. – Dla nas współpraca jest o tyle fajna, że możemy od czasu do czasu wejść na lotnisko, dostajemy też informacje o tym, co do nas przylatuje.
– Dla nas już pierwsze operacje lotnicze na lubelskim lotnisku były bardzo emocjonujące. Interesowało się nimi bardzo dużo osób z regionu. My też byliśmy ciekawi, jak maszyny będą siadały i jak poradzi sobie obsługa – przyznaje Krzysztof Wiśniewski.
Spotter to dziwne stworzenie
Spotterzy starają się obserwować wszystkie samoloty, jakie lądują na lubelskim lotnisku. Są wśród nich maszyny obsługujące stałe połączenia, ale też loty czarterowe czy prywatne. Informacje otrzymują nie tylko od przedstawicieli portu. – Przede wszystkim śledzimy fora internetowe, gdzie aktywnie działają miłośnicy lotnictwa, obserwujemy strony pokazujące ruch powietrzny. Mamy też zaprzyjaźnionych pilotów i użytkowników prywatnych samolotów. Jeśli trafia się coś ciekawego, to w tym środowisku wieści szybko się rozchodzą – mówi Jacek Sim.
– Czasem ciężko jest się wyrwać z pracy, ale jeśli wiadomo, że za kilka dni będzie coś ciekawa maszyna, to zaczynamy kombinować, żeby znaleźć czas. Spotter to takie dziwne stworzenie, które potrafi bardzo dużo poświęcić dla swojej pasji. Nie ma tak, że jak jest zimno lub pada deszcz, to odpuszczam. Biorę kurtkę, ciepłe buty i idę – dodaje Wiśniewski.

Gratki i ciekawostki
– Właściwie to cieszymy się każdą operacją lotniczą i wszystkim, co lata – odpowiada Krzysztof Wiśniewski, pytany o najbardziej spektakularne wydarzenia w historii działalności lubelskiego lotniska. Po chwili zastanowienia wymienia m.in. lądowanie transportowego samolotu An-124 Rusłan. – To była sensacja na cały region. Przyjechały tysiące ludzi, drogi dojazdowe do lotniska były zablokowane.
Sim, poza Rusłanem, pamięta m.in. przylot Airbusa A321; największego samolotu pasażerskiego, jaki wylądował w Porcie Lotniczym Lublin. – Był to jeden z wakacyjnych czarterów. Planowo miała przylecieć mniejsza maszyna, ale uległa awarii. Ten Airbus pojawił się w zastępstwie.
Sporą atrakcją był też znany z Bitwy o Anglię myśliwiec Supermarine Spitfire, który pilotowany przez Jacka Mainkę wylądował w Świdniku w ubiegłym roku, czy niedawna wizyta transportowego Iljuszyna Ił-76.
Aparat to nie wszystko
– Podstawa to lustrzanka i odpowiednie obiektywy. Ale nie jest tak, że najlepsze zdjęcia robią ci, którzy mają najlepszy sprzęt. Potrzebna jest dobra ręka i umiejętność złapania odpowiedniego momentu. Przydaje się też szczęście – podkreśla Sim.
Nieodłącznym elementem jest też drabinka. – Ja właściwie nie wyciągam jej z samochodu. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda – przyznaje Krzysztof Wiśniewski. – Wieczorami przydaje się też statyw. W przypadku zdjęć nocnych jest to rzecz z gatunku "must have".













Komentarze