- Z większością moich projektów mam tak, że muszę je w sobie ponosić. Jak usłyszałem historię Janiny Węgrzynowskiej i jej dorobku, to pomyślałem, że coś z tym trzeba zrobić. Od początku wiedziałem, że chcę zrobić spektakl - mówi Ludomir Franczak, autor koncepcji i reżyser.
Zjawisko
Dla nas ta historia zaczyna się wiosną zeszłego roku, kiedy w Lublinie, w Dzielnicowym Domu Kultury na Węglinie z mieszkańcami spotkały się Karolina Puchała-Rojek i Marta Przybyło-Ibadullajev z Fundacji Archeologii Fotografii.
- Dziewczyny opowiadały jak przechowywać domowe archiwa, jak przyklejać stare fotografie, jak je chronić. Ludzie przynieśli swoje rodzinne albumy, zdjęcia. Na spotkanie przyszła też Henryka Jarosławska. Z walizką. Miała w niej pełno starych zdjęć i zaczęła opowiadać o przodkach męża, swoich przodkach i o ciotce. Tą ciotką była Janina Węgrzynowska - wspomina Ludomir Franczak, który pracuje w DDK Węglin i organizował tamte warsztaty.
Wtedy pierwszy raz usłyszał o niezwykłej osobie i losach jej dorobku. - Spotkaliśmy się, żeby rozmawiać o starych zdjęciach, jak dbać o pamiątki, a Henryka opowiadała o tym, jak musiała szybko likwidować pracownię po zmarłej ciotce, jak nadmiar prac, przedmiotów, listów, pamiątek, dokumentów nagle stał się kłopotem. Przy okazji tłumaczyła kim był Węgrzynowska, ta zupełnie dla nas nieznana malarka i graficzka, tworząca w nurcie op-art. Dziewczynom z fundacji coraz szerzej otwierały się oczy - dodaje Franczak.
Sam też był pod wrażeniem brzmiących zupełnie nieprawdopodobnie historii.
I nieprawdopodobnej ilości archiwaliów.
- Nagle wokół nas zaczęły pojawiać się ocalałe prace, dokumenty Janiny i jej męża, rodzinne albumy, zaświadczenia, pamiętniki, pliki korespondencji - cały ten nadmiar rzeczy, które zostają po człowieku po jego śmierci. Okazało się, że ilość materiału - zarówno tego obecnego fizycznie w pokoiku nad garażem domu państwa Jarosławskich na Węglinie, jak i tego mówionego, zapamiętanego przez samą Henrykę - jest ogromna - opowiada autor projektu.
Ruch
- Swoją drogę w sztuce zawsze wiązałam z ruchem i światłem - deklarowała Janina Węgrzynowska. - Ruch, który istnieje w przestrzeni nieprzerwanie, oddziałuje na przedmioty wzajemnie, pozostaje w sprzeczności z malarstwem z natury swej statycznym. Pamiętam, że zawsze, kiedy wychodziłam z muzeów, zaskakiwał mnie kontrast pomiędzy tętniącą życiem ulicą, a zastygłymi w bezruchu postaciami na oglądanych obrazach. To uczucie dawało do myślenia - prowokowało pytanie - jak powinno wyglądać malarstwo ludzi uwikłanych w XX wiek. Było wyzwaniem.
Franczak przyznaje, że zanim nie poznał historii Węgrzynowskiej nie przepadał za op-artem, uważał ten styl za efekciarski. Dopiero idea Janiny, by poszukiwać ruchu, go zaciekawiła. A zderzenie idei artysty z losem jego spuścizny uznał za warte wykorzystania w spektaklu.
Reżyser ustalił z żoną, która też bierze udział w realizacji projektu, że rok poświęcają postaci artystki i niemal mają dodatkowego członka rodziny. Żeby się im lepiej myślało o bohaterce spektaklu wypożyczyli od Jarosławskiej jedną z prac Janiny (na ilustracji).
- Jest bardzo ładna, niebieska, z odcieniami turkusu. Taka delikatna i mniejsza niż większość jej dzieł. Gdy się na nią patrzy jest wrażenie jakby ktoś wrzucił do wody kamyk, ale fale rozchodzą się w trójkąt, załamują. Gablotka wisi nad naszym biurkiem i nie daje zapomnieć o Węgrzynowskiej - dodaje.
Gablotek takich jak ta wypożyczona musiały powstać dziesiątki, może setki? Drewniana ramka, tło obrazu na dykcie lub płycie i kolejne elementy namalowane na szkle (późniejsze na pleksi), by sprawiać wrażenie kolejnego wymiaru i ruchu.
Malarka
Janina Węgrzynowska, z domu Jankowska urodziła się w Inowrocławiu 1 stycznia 1930 roku. Z relacji Henryki Jarosławskiej wynika, że pochodziła z rodziny bogatych mieszczan. Studiowała w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom robiła na Wydziale Malarstwa, w pracowni prof. Eugeniusza Eibischa, ucznia Malczewskiego i Weissa. Pani Henryka opowiada, że Janina chciała studiować w powstałym po wojnie Państwowym Instytucie Sztuk Plastycznych w Sopocie. Zdała egzaminy, ale nie dostała się z braku miejsc. Mogła się jednak ubiegać o studia na dowolnej uczelni artystycznej, wybrała Toruń, a następnie Warszawę.
W 1958 roku związała się z „Argumentami”, pismem Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Jej prace ukazywały się tam do 1975 roku. Czasami po kilka w jednym numerze.
Franczak przypuszcza, że linia polityczna pisma była bliska Węgrzynowskiej i jej mężowi, których uwiódł powojenny socjalizm i wczesny PRL.
W połowie lat 70. ubiegłego stulecia Węgrzynowska zaczęła pracować w Telewizji Polskiej. Była tam odpowiedzialna między innymi za wykonywanie plansz. Dziś to wydaje się abstrakcyjne, że informacja „Stanisław Mikulski w dramacie miłosnym Opętanie. Jutro premiera” była pisana ręcznie i kartonik stawiano po prostu przed kamerą. Czas, gdy Janina związała się z telewizją, był dla tego medium ważny. Działał już drugi program, a od 1977 roku na antenie pojawiały się audycje i filmy w kolorze.
Janina była niezwykle nowoczesną osobą. W czeluściach archiwum Telewizji Polskiej są nagrania dwóch programów jakie przygotowała w 1981 roku w ramach Eksperymentalnego Studia TVP. Była w nich odpowiedzialna za scenografię i realizację.
Linie i krzywe
W latach 90. ubiegłego wieku, gdy była już panią pod sześćdziesiątkę, zamówiła zrobienie swojej strony internetowej. Nadal w sieci można znaleźć firmę, która tę stronę ma w portfolio. W ramach projektu Ludomir Franczak chce, by to miejsce znów było aktywne. Jak twierdzi nie są to wysokie koszty.
Janina była już dobrze po 70. kiedy współpracowała z inżynierami z Politechniki Warszawskiej. Oni skonstruowali dla niej laser, ona miała pomysł by urządzenie tworzyło ciąg rytmicznych linii i krzywych. Wszystko do rytmu muzyki skomponowanej przez Pawła Mykietyna, dziś znanego autora muzyki filmowej i operowej.
- Niestety laser trafił już na złom, nie da się go odzyskać. Pewnie wykorzystam tylko nagranie wideo z oryginalnego pokazu - opowiada Franczak, który patrząc na tak różnorodny dorobek zapomnianej artystki rozumie, dlaczego miała przezwisko „Mrówka”.
Przed nim jeszcze lektura pamiętników Janiny, poszukiwania w archiwach telewizji, magazynach galerii. Przeglądanie korespondencji z Janem Lebensteinem, bo Węgrzynowska przyjaźniła się z tym świetnym malarzem i grafikiem. Rozmowa z Ludmiłą Murawską, malarką, przyjaciółką Mirona Białoszewskiego. Okazało się, że współtwórczyni Teatru na Tarczyńskiej ma pracownię po sąsiedzku z dawną pracownią Janiny i panie świetnie się znały.
- Henryka opisuje swoją ciotkę jako niewysoką, bardzo szczupłą staruszkę. Trochę nakładają mi się rzeczywistości, bo widziałem głównie zdjęcia z młodości Węgrzynowskiej. Ze zdjęć znam młodą kobietę - uśmiecha się reżyser.
Placówka
Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego ogłosił w tym roku program „Placówka” - ogólnopolski konkurs na projekt teatralny, którego celem jest umożliwienie poszukiwań nad nowymi formami i językiem teatralnym. Z blisko 90 propozycji wybrano dwie. Jedną z nich jest spektakl Franczaka.
Ludomir Franczak oprócz żony Magdaleny, która będzie odpowiadać za stronę wizualną, do współpracy zaprosił pisarza Daniela Odiję, historyka sztuki Huberta Bilewicza i Marcina Dymitera, który będzie odpowiedzialny za dźwięk.
Premiera wiosną, roboczy tytuł „Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej”.

Op-art (ang. optical art - sztuka optyczna, wzrokowa, wizualizm), specyficzna odmiana abstrakcjonizmu. Jego zadaniem jest oddziaływanie na oko widza, a nie na jego intelekt czy emocje.














Komentarze