10 marca 1980 roku lubelskie gazety opublikowały komunikat ówczesnej milicji o zaginionym 5 marca dziecku – 8-letnim Irku z Czechowa. Oprócz fotografii chłopca podano jego szczegółowy rysopis oraz opis ubioru.
Zboczeniec a może wampir?
5 marca chłopiec wracał ze szkoły. To mniej więcej kilometr od jego domu. Kiedy lekcje kończył wcześniej, tak jak tego dnia, nie szedł prostu do domu, tylko do swojej cioci, gdzie czekał na powrót rodziców z pracy. U cioci w bloku przy ul. Kurantowej się jednak nie pojawił. Początkowo rodzice podejrzewali, że spotkał się być może z jakimś kolegą. Szukali go także u rodziny i znajomych. Bezskutecznie. Wieczorem zrozpaczeni i pełni obaw rodzice powiadomili milicję.
Do poszukiwań chłopca zaangażowano również wojsko oraz funkcjonariuszy ORMO (Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej). Pomagali również mieszkańcy Czechowa. W akcji brało udział ponad 800 osób. Milicjanci odwiedzili wiele mieszkań na /Czechowie, informując o zdarzeniu. Dzień w dzień zaglądali w każdy zakamarek, każde zarośla na Czechowie.
Do akcji włączono nawet śmigłowiec oraz psy tropiące. Mimo to nie natrafiono na najmniejszy ślad chłopca. Prowadzący poszukiwania mieli szczegółowy opis ubioru Irka, wiedzieli, jak wyglądał jego tornister, co było w środku. Nikt niczego nie widział, nie słyszał, ani śladu po garderobie, czy też tornistrze.
Kolejne dni poszukiwań nie napawały optymizmem. O zaginionym chłopcu mówili i dyskutowali wszyscy. Zaczęły się pojawić wkrótce plotki o grasującym w mieście zboczeńcu. Szeptano również, że to robota wampira. Niektórzy rodzice, w trosce o swoje pociechy, odprowadzali je do szkoły i zabraniali popołudniami wychodzenia z domu. Trzeciego dnia poszukiwań ktoś puścił informację, że odnaleziono zwłoki zamordowanego chłopca. Milicja zdementowała tę pogłoskę. W mieście czuło się jednak atmosferę strachu i niepewności.
Sprawdzili studzienki, z wyjątkiem jednej
Wśród wielu hipotez milicji była też wersja o nieszczęśliwym wypadku. Śledczy nie wykluczali, że Irek mógł wpaść np. do niezabezpieczonej studzienki kanalizacyjnej. Jak się potem okazało, pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji sprawdzili wszystkie. Nie zauważyli jednak tej najważniejszej…
Po pięciu dobach bezskutecznych poszukiwań, Wojciech M., spichrzowy w lubelskich Zakładach Młynarskich, jeden z mieszkańców bloku przy ul. Chęcińskiego, usłyszał głośne krzyki. Wyszedł na balkon. Na dole stało dziecko. Wołało, że w studzience siedzi jakiś chłopak. Później okazało się, że to rówieśnik zaginionego Irka był na spacerze ze swoją babcią. Mieli ze sobą psa – czytamy w relacji w archiwalnym wydaniu Sztandaru Ludu. W pewnym momencie pies zaczął się dziwnie zachowywać w pobliżu miejsca, gdzie leżała płyta pilśniowa. Była przyprószona śniegiem. Przykrywała 3-metrową studzienkę. Zaciekawiony chłopak spojrzał w dół przez szparę. Ujrzał skulonego chłopca i wtedy wszczął alarm.
Wojciech M. natychmiast wybiegł z domu.
Spragniony, ale cały
(…) Podszedłem do studzienki i po chwili spoglądania w dół, dostrzegłem siedzącego chłopca. Powiedział słabym głosem: pan mnie wyciągnie… – czytamy relację w Kurierze. – Ogromnie się zdenerwowałem, bo od razu przyszło mi do głowy, że to może być zaginiony Irek. Powiedziałem do niego: – Poczekaj chwilę, pobiegnę po pomoc. Studzienka była głęboka i sam nie dałbym rady z wyciągnięciem takiej zguby. Pobiegłem do pierwszego z brzegu mieszkania na parterze i powiedziałem co i jak. Lokator – nawet go nie znam – poszedł ze mną i razem wyciągnęliśmy chłopca. Chciało mu się bardzo pić (…) Widać było, że jest wycieńczony, słaby, ale od razu powiedział, że nazywa się Irek i podał adres cioci mieszkającej z babcią przy ul. Kurantowej, gdzie go zaprowadziliśmy (…).
Babcia omal nie doznała szoku, była bardzo podenerwowana, rozpłakała się z radości. Powiedzieliśmy jej, żeby małego nie przekarmiła, a my poszliśmy do automatu i wezwaliśmy milicję.
Chłopiec został przewieziony do szpitala przy ul. Staszica. Fizycznie i psychicznie czuł się bardzo dobrze. Stracił jedynie rachubę czasu. Nie wiedział, jak długo siedział w studzience. Pamiętał jedynie, że kiedy szedł na skróty do cioci, to w pewnym momencie wpadł do dołu i tyle. Jak się potem okazało, nie zauważył studzienki, która była przykryta jedynie pilśniowa płytą. Nie mógł jej zresztą zauważyć, bo była pokryta śniegiem. Kiedy na niej stanął, ta załamała się.
Po kilku dniach pobytu w klinice dziecięcej Irek wrócił do domu. Ratownicy podkreślali, że miał dużo szczęścia. Wystarczyłoby, gdyby przy upadku doznał otwartej rany albo chwyciłby solidny mróz i chłopiec mógłby tego nie przeżyć. Skończyło się na szczęście jedynie drobnymi odmrożeniami. W chwili znalezienia ośmiolatek był także odwodniony.
Winnych brak
Jak to się stało, że mimo akcji poszukiwawczej, w której brało udział kilkaset osób, nikt nie zajrzał do studzienki oddalonej kilkanaście metrów od bloku?
Na to pytanie prawdopodobnie nikt nie był w stanie odpowiedzieć. Wiadomo jedynie, że pracownicy MPWiK sprawdzili wszystkie studzienki, ale tylko te, które były przykryte metalowymi włazami. Tymczasem ta, do której wpadł Irek, ktoś przykrył jedynie płytą pilśniową. Studzienka znajdowała się w niewielkim zagłębieniu i trudno ją było zauważyć. Całe szczęście dla chłopca, że była sucha. Nie było w niej wody. Sami mieszkańcy okolicznych bloków nie kryli zdziwienia, że w tym miejscu znajduje się takie urządzenie.
Nikt jednak nie poniósł konsekwencji wypadku, który omal nie zakończył się tragedią. Prokuratura przesłuchała przedstawicieli Lubelskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego, Lubelskiego Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych, Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, Inwestprojektu, Spółdzielni Mieszkaniowej Czechów i administracji osiedla Moniuszki. Wszyscy zrzucali winę na siebie. Ustalono jedynie, że rok przed wypadkiem studzienka była zabezpieczona pokrywą. Później właz był niwelowany i trop sprawcy zaniedbania się urywa.
Po tym zdarzeniu prezydent Lublina nakazał w ciągu tygodnia sprawdzenie wszystkich otworów kanalizacyjnych, elektrycznych i gazowych na terenie całego miasta. Powołał w tym celu specjalną komisję. Feralną studzienkę, w której ośmiolatek spędził pięć dni, przykryto metalową płytą i dodatkowo ogrodzono parkanem. Jeszcze przez wiele dni na Chęcińskiego przyjeżdżali ciekawscy, którzy na własne oczy chcieli zobaczyć to miejsce.
14 marca, kilka dni po zdarzeniu, zarząd spółdzielni Czechów zażądał od Lubelskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego półtora miliona złotych kary umownej za niedotrzymanie terminu uprzątnięcia terenu, na którym znajdował się pechowa studzienka. Mieszkańcy Lublina jednak szybko zapomnieli o tych dramatycznych zdarzeniach: 14 marca rozbił się w Warszawie rejsowy samolot lecący z Nowego Jorku. Zginęło 77 pasażerów i 10 członków załogi, wśród nich m.in. słynna piosenkarka Anna Jantar i 22 członków amatorskiej reprezentacji bokserskiej USA.
10 marca 1980 roku lubelskie gazety opublikowały komunikat ówczesnej milicji o zaginionym 5 marca dziecku – 8-letnim Irku z Czechowa. Oprócz fotografii chłopca podano jego szczegółowy rysopis oraz opis ubioru.
Zboczeniec a może wampir?
5 marca chłopiec wracał ze szkoły. To mniej więcej kilometr od jego domu. Kiedy lekcje kończył wcześniej, tak jak tego dnia, nie szedł prostu do domu, tylko do swojej cioci, gdzie czekał na powrót rodziców z pracy. U cioci w bloku przy ul. Kurantowej się jednak nie pojawił. Początkowo rodzice podejrzewali, że spotkał się być może z jakimś kolegą. Szukali go także u rodziny i znajomych. Bezskutecznie. Wieczorem zrozpaczeni i pełni obaw rodzice powiadomili milicję.
Do poszukiwań chłopca zaangażowano również wojsko oraz funkcjonariuszy ORMO (Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej). Pomagali również mieszkańcy Czechowa. W akcji brało udział ponad 800 osób. Milicjanci odwiedzili wiele mieszkań na /Czechowie, informując o zdarzeniu. Dzień w dzień zaglądali w każdy zakamarek, każde zarośla na Czechowie.
Do akcji włączono nawet śmigłowiec oraz psy tropiące. Mimo to nie natrafiono na najmniejszy ślad chłopca. Prowadzący poszukiwania mieli szczegółowy opis ubioru Irka, wiedzieli, jak wyglądał jego tornister, co było w środku. Nikt niczego nie widział, nie słyszał, ani śladu po garderobie, czy też tornistrze.
Kolejne dni poszukiwań nie napawały optymizmem. O zaginionym chłopcu mówili i dyskutowali wszyscy. Zaczęły się pojawić wkrótce plotki o grasującym w mieście zboczeńcu. Szeptano również, że to robota wampira. Niektórzy rodzice, w trosce o swoje pociechy, odprowadzali je do szkoły i zabraniali popołudniami wychodzenia z domu. Trzeciego dnia poszukiwań ktoś puścił informację, że odnaleziono zwłoki zamordowanego chłopca. Milicja zdementowała tę pogłoskę. W mieście czuło się jednak atmosferę strachu i niepewności.
10 marca 1980 roku lubelskie gazety opublikowały komunikat ówczesnej milicji o zaginionym 5 marca dziecku – 8-letnim Irku z Czechowa. Oprócz fotografii chłopca podano jego szczegółowy rysopis oraz opis ubioru.
Zboczeniec a może wampir?
5 marca chłopiec wracał ze szkoły. To mniej więcej kilometr od jego domu. Kiedy lekcje kończył wcześniej, tak jak tego dnia, nie szedł prostu do domu, tylko do swojej cioci, gdzie czekał na powrót rodziców z pracy. U cioci w bloku przy ul. Kurantowej się jednak nie pojawił. Początkowo rodzice podejrzewali, że spotkał się być może z jakimś kolegą. Szukali go także u rodziny i znajomych. Bezskutecznie. Wieczorem zrozpaczeni i pełni obaw rodzice powiadomili milicję.
Do poszukiwań chłopca zaangażowano również wojsko oraz funkcjonariuszy ORMO (Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej). Pomagali również mieszkańcy Czechowa. W akcji brało udział ponad 800 osób. Milicjanci odwiedzili wiele mieszkań na /Czechowie, informując o zdarzeniu. Dzień w dzień zaglądali w każdy zakamarek, każde zarośla na Czechowie.
Do akcji włączono nawet śmigłowiec oraz psy tropiące. Mimo to nie natrafiono na najmniejszy ślad chłopca. Prowadzący poszukiwania mieli szczegółowy opis ubioru Irka, wiedzieli, jak wyglądał jego tornister, co było w środku. Nikt niczego nie widział, nie słyszał, ani śladu po garderobie, czy też tornistrze.
Kolejne dni poszukiwań nie napawały optymizmem. O zaginionym chłopcu mówili i dyskutowali wszyscy. Zaczęły się pojawić wkrótce plotki o grasującym w mieście zboczeńcu. Szeptano również, że to robota wampira. Niektórzy rodzice, w trosce o swoje pociechy, odprowadzali je do szkoły i zabraniali popołudniami wychodzenia z domu. Trzeciego dnia poszukiwań ktoś puścił informację, że odnaleziono zwłoki zamordowanego chłopca. Milicja zdementowała tę pogłoskę. W mieście czuło się jednak atmosferę strachu i niepewności.















Komentarze