W niedzielę, 1 lutego 1863 r. od brzegu Wisły w Męćmierzu odbijały pierwsze promy z powstańcami. Pozostali na brzegu młodzi ludzie tłoczą się czekając na swoją kolej. Nagle atakują kozacy. Wybucha chaotyczna strzelanina, zaskoczony oddział powstańczy rozprasza się i wycofuje się w stronę polanowskich lasów.
– Leon Frankowski rozkazuje oderwanie się od nieprzyjaciela, Antoni Zdanowicz nakazuje podkomendnym całonocny marsz – mówi Sławomir Łowczak, znany regionalista i historyk. – Nad ranem strudzony oddział dociera do wsi Kamień i rozpoczyna przeprawę na drugi brzeg, jednak powstańcy nauczeni doświadczeniem, nie czekają już na brzegu, tylko próbują innych przepraw w Piotrawinie, Józefowie i Kaliszanach. Po przeprawieniu się na drugi brzeg Wisły rozproszone oddziały miały się spotkać w Solcu. Frankowski wyruszył na poszukiwania oddziału Langiewicza, chcąc sprowadzić z powrotem powstańców, którzy samowolnie poprzedniego dnia wraz z 15 tys. rubli odłączyli się od jego oddziału, zamierzając przejść pod rozkazy Langiewicza.
2 lutego Antoni Zdanowicz wkroczył do miasteczka, zajmując je i odbierając honory od wiwatujących mieszkańców. Jednak gdy zabrakło Frankowskiego, podkomendni znów zaczęli coraz gwałtowniej żądać do swego dowódcy połączenia z korpusem Langiewicza. Zdanowicz po gościnnym przyjęciu w Solcu, miał już nieco w czubie i siła woli mu zdecydowanie osłabła, wieczorem, jeszcze tego samego dnia, nie czekając na powrót Frankowskiego zarządził wymarsz by połączyć się z Langiewiczem.
Tymczasem Frankowski dowiedział się, że Langiewicz stoczył bitwę pod Wąchockiem i wycofał się, a samo miasteczko zajęli 2 lutego żołnierze rosyjscy i je spalili. Dalsza wędrówka w poszukiwaniu swojej partii, która w raz z oddziałem Langiewicza wycofała się w Góry Świętokrzyskie nie miała sensu i Frankowski skierował się do Solca. Na miejscu nikogo nie zastał i dowiedział się, że Zdanowicz idzie na Wąchock, do Langiewicza. Swój oddział dopędził dopiero następnego dnia w Krępie pod Lipskiem, poinformował o wycofaniu się Langiewicza i zajęciu Wąchocka prze Rosjan i nakazał powrót w Lubelskie. Oddział „Puławiaków” w końcu zawrócił, zajmując wieczorem 3 lutego Lipsko. Na rynku miasteczka pozrzucano z urzędów carskie orły i odczytano manifest Komitetu Centralnego o powstaniu. Zdanowicz, z którego powrót Frankowskiego zdjął brzemię odpowiedzialności, zarządza odpoczynek i zabawę do białego rana.
– Następnego dnia zostaje przeprowadzona reorganizację oddziału – mówi Sławomir Łowczak. – Utworzono złożoną ze 120 ludzi kompanię strzelców, dwie kompanie kosynierów i dwie pikinierów oraz pluton kawalerii. Łączny stan liczebny oddziału wynosił 560 ludzi.
W Lipsku na Puławiaków natknął się przypadkiem, jadący do Langiewicza sekretarz Rządu Narodowego, Józef Kajetan Janowski, który tak relacjonował spotkanie z Frankowskim: „Boczne, polne, piaszczyste drożyny przez lasy, którymi jechałem nie dozwalały pośpieszyć, więc coś dopiero około godziny 10 zajechałem do Lipska. Wjechałem do miasteczka nie zatrzymywany zupełnie, gdy wjeżdżając spostrzegłem niespodzianie na rynku ogromne zbiegowisko ludzi i mnóstwo zbrojnych między nimi, widocznie powstańców. Dowiedziałem się zaraz od pierwszego lepszego, że to jest oddział z Lubelskiego […] Kazałem się prowadzić do kwatery naczelnika. Wszedłszy zobaczyłem znanego mi Leona Frankowskiego, […] na miejscu zgromiłem go za nieostrożność nieosłonięcie oddziału czatami. Tłumaczył się, że uważał to za zupełnie niepotrzebne […] Przedstawił mi też zaraz p. Zdanowicza […] Fizjonomia tego człowieka nadzwyczaj przykre zrobiła na mnie wrażenie; podłość i zdrada napiętnowane były na jego twarzy wprost wstrętnej, noszącej wyraźne oznaki nadużywania trunków. […] Pytałem się Frankowskiego, co mogło go skłonić do przejścia w Sandomierskie […] Radziłem mu, skoro już przeszedł Wisłę, sam nie jest wojskowym, a powierzenie prowadzenia oddziału, liczącego – jak mi sam mówił – do 600 ludzi, jakiemuś porucznikowi jest nieodpowiednim i niebezpiecznym, żeby dążył w Góry Świętokrzyskie i tam połączył się z Langiewiczem. […] Frankowski tej rady usłuchać nie chciał, mówiąc, że musi wrócić w Lubelskie, żeby tam powstanie wzmocnić. Gdy perswazje moje nie odniosły skutku, wtedy na mocy mego pełnomocnictwa rozkazałem mu to bezzwłocznie uczynić. Frankowski odmówił mi posłuszeństwa. […] Wszystko to co w Lipsku widziałem, […] głęboko i przykro wzburzyło mnie i zasmuciło.”
Powstańcy wiedzieli, że nie będą w nieskończoność bezpieczni na lewym brzegu Wisły, liczyli się z tym, że ścigający ich podpułkownik Gieorgij Miednikow, wkrótce przeprawi się na drugi brzeg. Po opuszczeniu Lipska, oddział „Puławiaków” skierował się w stronę Sandomierza zajmując w niedzielę 8 lutego Zawichost. O godzinie 10, tego samego dnia Miednikow był ze swoimi 4 kompaniami piechoty i kozakami już na lewym brzegu Wisły. Kleszcze wokół powstańców gwałtownie się zacisnęły. Zmęczeni powstańcy zatrzymali się pod wsią Słupczą. Kozacy szybko zlokalizowali obóz i po godzinie dwie kompanie piechoty i półsotnia kozaków Miednikowa zaatakowały powstańców, którzy niestety zaniedbali wystawienia wart. Zdanowicz, zorientowawszy się, że nie ma szans z regularnym wojskiem, porzucił podkomendnych i konno zbiegł w stronę Sandomierza. Dowodzenie, w miejsce zdrajcy przejął Frankowski, próbował zapanować nad paniką, przypuszczał ataki kosynierów, ale wobec przewagi nieprzyjaciela, powstańczy oddział został doszczętnie rozbity.
– W pobliskich Dwikozach uciekinierzy spod Słupczy zostali dopędzeni i ponownie rozbici – dodaje Sławomir Łowczak. – Frankowski dwukrotnie ciężko ranny, został wyniesiony z pola bitwy i ukryty w Sandomierzu. Miasto mimo powstańczej obrony, zostaje zdobyte przez Rosjan. Rannego Frankowskiego ukrytego w szpitalu św. Ducha rozpoznaje i wydaje carskim żołnierzom żandarm Andrzej Kaszirin, ten sam któremu Frankowski darował w Kazimierzu życie.
Rosjanie liczyli na wyciągnięcie od młodego powstańca istotnych informacji o strukturach konspiracyjnych. W lubelskim więzieniu został skonfrontowany z Antonim Zdanowiczem, który kilka dni po bitwie pod Słupczą, pojawił się w Lublinie, gdzie dobrowolnie oddał się w ręce Rosjan licząc na łaskę i uniknięcie kary śmierci. Złożył obszerne zeznania, podając wiele nazwisk i zdradzając wszelkie szczegóły związane z działalnością dowodzonego przez siebie oddziału i wcześniejszej konspiracji. Natomiast Leon Frankowski w czasie długiego i wyczerpującego śledztwa, nie wydał nikogo i zachował godną postawę aż do końca.
Frankowski nie zniżył się do tego, by błagać cara o łaskę. Matka robiła co tylko mogła, aby uratować najmłodszego syna, jego sprawą zainteresowała adiutanta wielkiego księcia rotmistrza Kirejewa, akta sprawy miał rozpatrzyć Generalny Audytoriat Polowy, dotarła nawet do żony wielkiego księcia, prosząc ją w Łazienkach na kolanach o poparcie w sprawie łaski dla syna. Niestety, we wtorek 16 czerwca 1863 r. o godzinie 5 rano Leon Frankowski został powieszony.
Były burmistrz Markuszowa, dymisjonowany porucznik Antoni Zdanowicz, naczelnik wojskowy województwa lubelskiego, który zdradził swoich rodaków - wyrokiem sądu wojennego w Lublinie został skazany na karę śmierci. „Jego Cesarska Wysokość Wielki Książę Namiestnik, zważywszy że porucznik Zdanowicz sam oddał się w ręce władzy, raczył zniżyć karę o dwa stopnie, łagodząc ją na 20 lat ciężkich robót”. Po pięciu latach został zwolniony na mocy amnestii i zesłany do guberni irkuckiej na stałe osiedlenie. Umarł w Bykowie na suchoty w roku 1875. Miejsce jego pochówku zostało zapomniane.
W niedzielę, 1 lutego 1863 r. od brzegu Wisły w Męćmierzu odbijały pierwsze promy z powstańcami. Pozostali na brzegu młodzi ludzie tłoczą się czekając na swoją kolej. Nagle atakują kozacy. Wybucha chaotyczna strzelanina, zaskoczony oddział powstańczy rozprasza się i wycofuje się w stronę polanowskich lasów.
– Leon Frankowski rozkazuje oderwanie się od nieprzyjaciela, Antoni Zdanowicz nakazuje podkomendnym całonocny marsz – mówi Sławomir Łowczak, znany regionalista i historyk. – Nad ranem strudzony oddział dociera do wsi Kamień i rozpoczyna przeprawę na drugi brzeg, jednak powstańcy nauczeni doświadczeniem, nie czekają już na brzegu, tylko próbują innych przepraw w Piotrawinie, Józefowie i Kaliszanach. Po przeprawieniu się na drugi brzeg Wisły rozproszone oddziały miały się spotkać w Solcu. Frankowski wyruszył na poszukiwania oddziału Langiewicza, chcąc sprowadzić z powrotem powstańców, którzy samowolnie poprzedniego dnia wraz z 15 tys. rubli odłączyli się od jego oddziału, zamierzając przejść pod rozkazy Langiewicza.
W niedzielę, 1 lutego 1863 r. od brzegu Wisły w Męćmierzu odbijały pierwsze promy z powstańcami. Pozostali na brzegu młodzi ludzie tłoczą się czekając na swoją kolej. Nagle atakują kozacy. Wybucha chaotyczna strzelanina, zaskoczony oddział powstańczy rozprasza się i wycofuje się w stronę polanowskich lasów.
– Leon Frankowski rozkazuje oderwanie się od nieprzyjaciela, Antoni Zdanowicz nakazuje podkomendnym całonocny marsz – mówi Sławomir Łowczak, znany regionalista i historyk. – Nad ranem strudzony oddział dociera do wsi Kamień i rozpoczyna przeprawę na drugi brzeg, jednak powstańcy nauczeni doświadczeniem, nie czekają już na brzegu, tylko próbują innych przepraw w Piotrawinie, Józefowie i Kaliszanach. Po przeprawieniu się na drugi brzeg Wisły rozproszone oddziały miały się spotkać w Solcu. Frankowski wyruszył na poszukiwania oddziału Langiewicza, chcąc sprowadzić z powrotem powstańców, którzy samowolnie poprzedniego dnia wraz z 15 tys. rubli odłączyli się od jego oddziału, zamierzając przejść pod rozkazy Langiewicza.















Komentarze