- Alumni lubelskiego seminarium duchownego nie byli powoływani do wojska, bo byli studentami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego - mówi ks. dr hab. Jarosław R. Marczewski, rektor Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Lublinie. - To musiała być jakaś wyjątkowa okoliczność, ponieważ faktycznie takie sytuacje się nie zdarzały. Niestety, nie jesteśmy w stanie dotrzeć do tego jaka była tego przyczyna.
- Moim zdaniem służba w wojsku była czymś dobrym, choć bywały też przykre chwile, jak chociażby ta, kiedy koledzy z seminarium przyjmowali święcenia kapłańskie, a my służyliśmy dalej w wojsku - przyznaje ks. Krystian Szyszko, duchowny z Lublina, który odbył przymusową służbę wojskową. - Dobre było to, że człowiek nauczył się radzić sobie z trudnościami życia młodzieńczego. W wojsku pełniliśmy obowiązki kapelanów wojskowych. Bardzo często zwracali się do nas żołnierze, prosili o spowiedź, modlitwę.
- Ci klerycy przeszli próbę charakteru, co podkreślają sami duchowni - dodaje Maciej Sobieraj, historyk z lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Powołanie
- Powołanie do wojska otrzymałem w 1959 roku. W sumie było nas dwóch kleryków z seminarium - opowiada nam ks. Krystian Szyszko. - Ksiądz rektor zobowiązał się wstawić u ministra obrony narodowej, aby anulowano mi odbycie służby wojskowej, żebym miał możliwość kontynuowania studiów w seminarium. Ksiądz rektor pojechał w tej sprawie do Warszawy. Później miał zapewnienia, że będą się starać tę sprawę pozytywnie załatwić.
Tak się jednak nie stało.
- Obaj z kolegą Januszem zgłosiliśmy się do jednostki wojskowej w Hrubieszowie - opowiada ks. Szyszko. - Władze jednostki przyjęły nas z niedowierzaniem. Dziwili się, że zostaliśmy powołani do wojska. Na całą jednostkę kleryków było tylko dwóch, czyli my. Ja byłem wtedy na IV roku studiów w seminarium, kolega na V. Żołnierze też na początku byli naszą obecnością zaskoczeni. Później zaczęli darzyć nas szacunkiem.
Rozmowy
- Na wszystkie zajęcia chodziliśmy razem z żołnierzami. Tak jak oni staliśmy na warcie - wspomina ks. Szyszko. - W ramach zajęć wojskowych był kurs prawa jazdy na motocyklu. Żołnierze chętnie ten kurs kończyli. Ja również go ukończyłem. Podczas służby pracowałem jako pomocnik do spraw sportowych. Miałem pod opieką żołnierzy do przygotowania porządku i ładu w sali gimnastycznej.
Duchowny z Lublina opowiada, że podczas służby w wojsku były spotkania z agentami.
- To były rozmowy w stylu, czy chcemy spotkań. Padały takie słowa, że zwolnią nas z odbywania służby wojskowej, ale jak wrócimy do cywila to „będziecie nam donosić” - opowiada ks. Szyszko. - Grozili też, że jak nam tutaj źle, to mogą postarać się o jeszcze gorszą służbę w innych rejonach Polski. I dodaje: Niektórzy mówili nam: „służył pan Panu Bogu, teraz będzie ksiądz służyć Ojczyźnie”.
Msze święte
Ksiądz Krystian Szyszko opowiada, że obaj z kolegą z seminarium mogli w niedzielę wychodzić na przepustkę.
- Mogliśmy wtedy służyć do mszy świętej - mówi ks. Szyszko, który służbę w wojsku ukończy jako starszy szeregowy. - Gdy informacja ta dotarła do dowództwa i do władzy - kapitana politycznego, że wykonujemy swoje obowiązki, służąc w komżach do mszy świętej, wstrzymano nam te przepustki na jakiś czas. Nie mogliśmy chodzić już do kościoła. Wojskowi odbyli z nami rozmowę. Oficer od spraw politycznych powiedział nam, że wojsko jest od wychowania w duchu świeckim i że nie jest wskazana tego typu praktyka.
Duchowny mówi też, że temat ich posługi podczas mszy pojawił się także podczas spotkania żołnierzy z przełożonymi.
- Wypominano nam, że plamimy mundur, bo służymy do mszy świętej - mówi ks. Szyszko. - Jeden z żołnierzy na odprawie wojskowej zapytał kaprala, że jak to jest, bo nie może tego zrozumieć: że żołnierz jak się modli to plami mundur, ale ten co leży w rynsztoku jest już jest w porządku?
I dodaje: Jak ludzie rozumieli potrzebę modlitwy z wojskiem najlepiej świadczy fakt, że podczas tych „naszych” mszy w niedziele było najwięcej ludzi w kościele.
Lublin wyjątkowy
Jeśli chodzi o seminarium duchowne, to Lublin był traktowany przez władzę komunistyczną w szczególny sposób.
- Nie było powoływania do wojska kleryków - mówi Maciej Sobieraj, historyk z lubelskiego oddziału IPN. - To była sprawa formalna. Istniało porozumienie między seminarium duchownym a Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, na mocy którego alumni seminarium byli studentami KUL. Jednak każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Nie da się powiedzieć, dlaczego tych dwóch kleryków trafiło akurat do wojska.
Sytuacja wyglądała inaczej w innych diecezjach czy prowincjach zakonnych.
- Przede wszystkim jeśli biskup podpadł władzy komunistycznej, to z seminarium duchownego z tej diecezji powoływano kleryków do wojska - mówi Sobieraj. - Oczywiście nie wszystkich. Sytuacje były bardzo różne.
Przymusowe powoływanie do wojska rozpoczęło się w 1959 roku.
- Od szaleństwa Władysława Gomułki. Było to związane z jego walką z kardynałem Stefanem Wyszyńskim o rząd dusz w Polsce - opowiada historyk z IPN. - To się wiązało z tym, że kardynał Wyszyński ogłosił wielką nowennę związaną z tysiącleciem chrztu Polski. Gomułka zorientował się, że Kościół wchodzi w prerogatywy państwowości i ogłosił tysiąclecie państwa polskiego. Zaczęła się wielka akcja nękania Kościoła w różny sposób. Wzięcie alumnów do wojska było jednym z elementów tej represji Kościoła i oczywiście niepokornych biskupów.
Przymusowe powołania
Specjalne jednostki dla alumnów nie powstały jednak od razu.
- Pierwszy pobór do wojska miał miejsce w 1959 roku. Władza komunistyczna chciała rozproszyć po kraju kleryków. Z reguły jednostka, w której służyli klerycy była oddalona o ok. 100 km od ich macierzystego seminarium duchownego. Taka była zasada - mówi historyk z lubelskiego oddziału IPN. - Sprawą kierował Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego (GZP WP) w ścisłym porozumieniu z Urzędem ds. Wyznań.
GZP ustalał liczbę poborowych-kleryków. Zatwierdzał też sporządzone przez Urząd ds. Wyznań imienne listy, które trafiały następnie do Wojskowych Komend Uzupełnień.
- Komisje wojskowe kwalifikowały albo nie, kleryków do służby wojskowej - dodaje Maciej Sobieraj.
Decyzja o powoływaniu kleryków do wojska była decyzją polityczną.
- Decydowała o tym partia, tak jak o wszystkim innym w kraju. Nie zawsze nawet różne dezyderaty Służby Bezpieczeństwa były realizowane, bo partia prowadziła własną politykę wobec Kościoła i SB także musiała się temu podporządkować. SB maczała w tym też palce, ponieważ alumni dostawali automatycznie swoje teczki. Była to tzw. teczka na alumna. Jeśli został on później księdzem była to „teczka na księdza”, a jak awansował, to była to „teczka na biskupa”. Teczki te nie zachowały się w zbiorach IPN-u - mówi Maciej Sobieraj.
Większość tych teczek - jeszcze w czasach komunistycznych - została zniszczona.
Tzw. jednostki kleryckie
- Po okresie, kiedy ci klerycy byli rozproszeni w pododdziałach, władza doszła do wniosku, że taki system nie zdaje egzaminu - mówi Maciej Sobieraj. - Uznali, że alumni źle wpływają na żołnierzy swoją postawą i zachowaniem.
Z czasem bowiem żołnierze-alumni zaczęli pełnić rolę przywódców w gronie żołnierzy. Często otrzymywali też tytuł „Wzorowego Żołnierza”.
Zasada rozlokowania alumnów zmieniła się. - To Wojciech Jaruzelski, który był głównym politrukiem w armii, przeprowadził analizę tych alumnów powołanych do wojska i tej całej sytuacji dotyczącej wyciągania ich z seminarium - dodaje historyk IPN. - Uznał, że lepiej będzie skomasować ich w osobnych pododdziałach wybranych jednostek wojskowych. Funkcjonowały w sumie w trzech miejscach: w Opolu, Szczecinie i Gdańsku. Później ta jednostka klerycka z Opola została przeniesiona do Brzegu, zaś gdańska trafiła do Bartoszyc. Do tych jednostek trafiała też cała kadra złożoną z politruków (kierowników politycznych - przyp. aut.), która miała za zadanie zohydzić seminarium duchowne i powołanie kapłańskie.
Propozycje
Klerycy otrzymywali wiele propozycji w zamian za przejście do cywila.
- Dla młodego człowieka były one bardzo atrakcyjne. Mianowicie padały propozycje studiów na cywilnej uczelni i to nawet w połowie roku akademickiego. Także na politechnice - mówi Maciej Sobieraj. - W grę wchodziło również między innymi załatwienie mieszkania i stypendium. Oczywiście, towarzyszyła temu innego rodzaju indoktrynacja: filmy radzieckiej produkcji, jak też filmy erotyczne, choć była wówczas w kinie cenzura obyczajowa. Poza tym zapraszano dziewczęta ze szkół na różne potańcówki, żeby w ten również sposób odciągnąć kleryków od decyzji o powrocie do seminarium duchownego. Poza tym wszechobecna była indoktrynacja.
Wszystkie te działania przynosiła raczej marne skutki.
- Choć część kleryków odchodziła z seminarium duchownego, po wyjściu z wojska nie kontynuowała już nauki. Takich przypadków nie było jednak dużo - przyznaje historyk z oddziału lubelskiego IPN. - Na 70 alumnów czasem było 10, którzy nie wrócili do seminarium. Liczba ta była różna, raz większa, raz mniejsza. To wszystko zależało od postawy poszczególnych alumnów. Kościół na różne sposoby przeciwstawiał się tym szykanom, otaczając wojskowych alumnów szczególną opieką, a ponadto interweniował każdorazowo u władz.
Jednostki kleryckie działały do 1980 roku. Trafiali do nich zwykle studenci I i II roku seminarium duchownego. W ciągu 21 lat zasadniczą służbę wojskową odbyło ok. 3 tysięcy alumnów.
W tekście wykorzystano informacje z opracowania Katarzyny Ciemięgi, „Alumni w wojsku polskim w latach 1959-1980 w świetle dokumentów Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego”














Komentarze