• Po tylu latach w Polsce myśli pan bardziej po polsku czy słoweńsku?
- Zdarza mi się myśleć po polsku, ale czasem również trochę rozumuję po słoweńsku. Kiedy rozmawiam po słoweńsku, wtrącam polskie sformułowania i wtedy mój rozmówca robi wielkie oczy. Nie ma jednak problemu, bo to podobne języki.
• Skąd się wzięła pana miłość do koszykówki?
- Na pewno nie z rodziny, bo w niej nie było żadnych sportowców. Grać w koszykówkę zacząłem w podstawówce. To była mała szkoła, liczyła około 350 uczniów. Basket był tam jednak mocno zakorzeniony. Wyszli z niej między innymi Erazem Lorbek i Uros Slokar.
• Pamięta pan swoją pierwszą seniorską pracę?
- Tak, to było dzień przed moimi 24 urodzinami. Ze swojej funkcji zrezygnował trener pierwszego zespołu Jezicy i zaproponowano mi pracę w charakterze głównego coacha. Wahałem się chwilę, bo więcej niż połowa zawodników była ode mnie starsza. Ostatecznie jednak zdecydowałem się przyjąć ofertę.
• W jakich okolicznościach trafił pan do Polski?
- To był sezon 2002/2003, kiedy trenerem Anwilu Włocławek został Andrej Urlep i to on chciał, żebym był jego asystentem. Wcześniej mieliśmy okazję razem pracować przy kadrze młodzieżowej Słowenii. Dla mnie taka oferta była olbrzymim wyróżnieniem, bo miałem okazję spróbować swoich sił w silnej lidze.
• Nie ma pan jednak poczucia, że zbyt długo był pan drugim trenerem? Jako asystent spędził pan w Polsce aż 9 sezonów.
- Ale miałem okazję pracować w naprawdę silnych drużynach. Asseco Prokom Gdynia grało wówczas w Eurolidze, a ja mogłem współpracować z Tomasem Pacesasem. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. Podobnie było zresztą z Urlepem, przy którym również bardzo się rozwinąłem. Mieszkając w Słowenii duży wpływ miał na mnie Ales Pece. Miałem wielkie szczęście, bo pracowałem ze świetnymi szkoleniowcami.
• Znakomicie posługuje się pan językiem polskim. Jest pan samoukiem czy miał pan jakiegoś nauczyciela?
- Na początku miałem olbrzymie problemy z językiem polskim. Dopiero, kiedy zacząłem czytać gazety, to nauka ruszyła z kopyta. Tak naprawdę jednak nauczyłem się mówić po polsku, wtedy kiedy poznałem swoją żonę.
• Do Lublina sprowadził się pan jednak samotnie...
- Tak, bo przyszedłem do TBV startu w trakcie sezonu. Żona z dwójką dzieci mieszkają w Rzeszowie. Ona ma tam pracę, a dzieci szkołę, więc nie było sensu zmieniać im życia. Lublin i Rzeszów leżą dość blisko siebie, więc staram się być w domu jak najczęściej. Teraz już znam drogę, więc podróż zajmuje mi mniej czasu.
• Odwiedzacie jeszcze Słowenię?
- W poprzednie wakacje byliśmy w Słowenii i Chorwacji. Niestety, Polskę i Bałkany dzieli spora odległość. Dla dzieci taka wyprawa to olbrzymie wydarzenie, bo mają styczność z innym językiem czy kulturą.
• Który kraj jest teraz pana domem, Polska czy Słowenia?
- Dom jest tam, gdzie jest rodzina. W moim przypadku jest nim Rzeszów.
• Obecnie większość czasu spędza pan jednak w Lublinie. Ma pan w tym mieście jakieś swoje ulubione zakątki?
- Kiedy mam tylko chwilę wolnego czasu, to wsiadam w samochód i jadę do Rzeszowa. Moje lubelskie życie ogranicza się tylko do dwóch miejsc: mieszkania i pracy. W ciągu pięciu miesięcy byłem tylko dwa razy na Starym Mieście. Musze się przyznać, że Lublin znam głównie ze zdjęć przeglądanych w Internecie.
• Wieczorami ogląda pan telewizję, czyta książki czy może nadal ogląda mecze koszykówki?
- W domu głównym narzędziem mojej pracy jest komputer, na którym oglądam mecze i analizuję grę zespołu oraz naszych rywali. Jestem fanatykiem koszykówki, a ten sport to moje życie.
• Przychodząc do Lublina zarząd TBV Start wyznaczył panu jasny cel: utrzymanie się w Polskiej Lidze Koszykówki. Czy w trakcie tego okresu miał pan chwile zwątpienia?
- Nie, bo moi podopieczni mają naprawdę spory potencjał. Gdybym miał więcej czasu na pracę z nimi, to osiągnęlibyśmy jeszcze lepsze wyniki.
• I nie było zwątpienia nawet kiedy Brandon Peterson postanowił opuścić zespół?
- Wtedy to była wściekłość, ale nie zwątpienie. Rozumiem go, że dostał lepszą propozycję z Francji. On jednak zobowiązał się do gry w TBV Starcie i powinien wypełnić kontrakt. Niestety, takie sytuacje zdarzają się coraz częściej. Ja jestem może trochę staroświecki, bo słowo jest dla mnie najważniejsze.
• Jaka była najtrudniejsza decyzja, jaką podjął pan w Lublinie?
- Rozstanie się z Janem Grzelińskim i Grzegorzem Małeckim. Nie lubię takich momentów. Mam wielki szacunek do pracy zawodników i wiem, że oni też w siebie sporo inwestują, dlatego takie chwile są dla mnie szczególnie trudne.
• Co było kluczem do utrzymania się w Polskiej Lidze Koszykówki?
- Przede wszystkim zawodnicy uwierzyli w swoje umiejętności. Po pechowym początku sezonu, gdzie zespół tylko przegrywał, chłopcy stracili tę wiarę. Chcę podkreślić również olbrzymią zasługę kibiców, którzy przez cały sezon wiernie nas wspierali i dawali nam mnóstwo siły do walki na parkiecie. To naprawdę czuło się w trakcie spotkań. Jestem szczęśliwy, że dopingowali nas nawet w momentach, kiedy przegrywaliśmy. Z tego miejsca chcę im za to gorąco podziękować.
• W przeciwieństwie do Andreja Żakelja, pana poprzednika na stanowisku trenera TBV Startu, nie korzystał pan z usług juniorów. Nawet lider młodzieżowego zespołu, Bartłomiej Pelczar, za pana kadencji nie pojawił się na boisku nawet na sekundę. Dlaczego?
- W moich poprzednich klubach, młodzi zawodnicy grali w swoich kategoriach wiekowych w reprezentacji narodowej. Tak w Koszalinie było z Igorem Wadowskim czy w Gdyni z Filipem Matczakiem i Przemysławem Żołnierewiczem. Dla lubelskiej młodzieży odpowiedni czas jeszcze przyjdzie. Czasami włączamy ich do seniorskich treningów. Na razie jednak widać jeszcze spore różnice fizyczne pomiędzy nimi, a zawodnikami pierwszej drużyny.
• Kto zostanie mistrzem Polski w tym sezonie?
- Liczyć się będą trzy zespoły: Stelmet BC Zielona Góra, Anwil Włocławek i BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski. Mistrza nie wolno lekceważyć, dlatego stawiałbym na Stelmet.
• Po tylu latach w Polsce myśli pan bardziej po polsku czy słoweńsku?
- Zdarza mi się myśleć po polsku, ale czasem również trochę rozumuję po słoweńsku. Kiedy rozmawiam po słoweńsku, wtrącam polskie sformułowania i wtedy mój rozmówca robi wielkie oczy. Nie ma jednak problemu, bo to podobne języki.
• Skąd się wzięła pana miłość do koszykówki?
- Na pewno nie z rodziny, bo w niej nie było żadnych sportowców. Grać w koszykówkę zacząłem w podstawówce. To była mała szkoła, liczyła około 350 uczniów. Basket był tam jednak mocno zakorzeniony. Wyszli z niej między innymi Erazem Lorbek i Uros Slokar.
• Pamięta pan swoją pierwszą seniorską pracę?
- Tak, to było dzień przed moimi 24 urodzinami. Ze swojej funkcji zrezygnował trener pierwszego zespołu Jezicy i zaproponowano mi pracę w charakterze głównego coacha. Wahałem się chwilę, bo więcej niż połowa zawodników była ode mnie starsza. Ostatecznie jednak zdecydowałem się przyjąć ofertę.













Komentarze