Z blokiem przy ul. Żywnego Ibszowie są związani od 39 lat.
– 36 lat spędziliśmy w pięknym dwupokojowym mieszkaniu. Mieliśmy widną kuchnię i wszystkie wygody. Kiedy się wprowadzaliśmy były tu tylko cztery bloki. Potem wszystko zaczęło rosnąć i się rozbudowywać. Tutaj cieszyliśmy się, że Polak został papieżem. Tu przetrwaliśmy stan wojenny. Tu się cieszyliśmy, że po 89 roku wszystko się zmieniało – opowiada pani Zofia.
Pan Witold codziennie chodził na ulicę Rusałka. Pracował tam jako ślusarz. Pani Zofia z wykształcenia jest fryzjerką, ale jej droga zawodowa była bardzo zmienna.
– Kilka lat pracowałam na przykład w pobliskiej „Szesnastce”, jako woźna. Teraz to się inaczej nazywa, żeby pracownicy nie czuli się dotknięci. Mnie tam to nie przeszkadzało. Sprzątałam w szkole i tyle. Nie mam się czego wstydzić – mówi patrząc mi prosto w oczy. – Lubiłam tę pracę. I nauczyciele byli życzliwi, i dzieci bardzo miłe.
Zamiast chwilówki, odwrócona hipoteka
W 2009 r. Ibiszowie są zmuszeni do zaciągnięcia kredytu bankowego. Jego zabezpieczeniem jest hipoteka na mieszkanie. Ze spłatą rat wynoszących niespełna 500 zł miesięcznie dobrze sobie radzą.
– Owszem, zdarzały się opóźnienia, ale nie większe niż dwa, trzy dni – podkreśla pani Zofia. – Tak było do 2013 r. Wtedy na klatce schodowej natknęłam się na ulotkę kredytów chwilówek. To ja ją znalazłam. To moja wina. Wtedy wydała mi się ona atrakcyjna, pojechałam pod wskazany adres. Bardzo miły pan zaproponował mi odwróconą hipotekę. Obiecał, że spłaci nasz kredyt, a w zamian za to, mieszkanie przejdzie na jego konto. Mówił, że będziemy przy Żywnego mieszkać aż do śmierci i że nikt nas nie wyrzuci. A jak umrzemy to on stanie się właścicielem.
Małżonkowie uznali, że to uczciwa propozycja.
Wirtualne 100 tysięcy
Wszystko miało odbyć się zgodnie z prawem, u notariusza.
– Poszliśmy. Ten pan nam wytłumaczył, że mamy powiedzieć, że dostaliśmy od niego 100 tys. zł. Skąd mieliśmy wiedzieć, że tak nie można? Powiedzieliśmy tak jak kazał i podpisaliśmy umowę. Dlaczego mieliśmy tego nie zrobić? Przecież nam obiecał, że będziemy mieszkać do końca życia w zamian za te niby 100 tys. – opowiada pan Witold.
– Mieliśmy też powiedzieć, że mieszkanie jest do generalnego remontu. Tak nie było, ale ten pan powiedział, że zawsze tak się pisze – dodaje pani Zofia.
W akcie notarialnym umowy sprzedaży z 16 maja 2013 r. czytamy, że Ibszowie, jako współwłaściciele mieszkania o powierzchni 48,30 mkw. wraz z przynależną piwnicą i udziałem w częściach wspólnych budynku oraz gruncie sprzedają nieruchomość Konradowi D. (rocznik 1980) za 160 400 zł. Ibszowie potwierdzili też, że otrzymali już przed podpisaniem aktu 100 tys. zł, a resztę ceny D. spłaci do końca 2013 r. bankowi. Małżonkowie wydadzą zaś mieszkanie kupującemu do połowy czerwca i wymeldują się z niego. Gdy kredyt zostanie spłacony przekażą Konradowi D. oświadczenie banku o wykreśleniu go z księgi wieczystej.
Notariusz: Nic nie wiedziałam
– Nie pamiętam tej sprawy – przyznaje lubelska notariusz, która przygotowywała dokument, ale dopytuje o szczegóły. –Nie ma przepisów, który mówiłby, że kupujący i sprzedający muszą przychodzić do notariusza z walizką pieniędzy i liczyć przy nim gotówkę. Strony różnie się dogadują. Najczęściej są to przelewy bankowe, ale i zdarzają się takie właśnie oświadczenia o przyjęciu pieniędzy.
Nie mam możliwości weryfikacji takich zgodnych oświadczeń obu stron. Gdybym jednak słyszała, że ktoś kogoś namawia do takiego rozwiązania nigdy bym się na to nie zgodziła. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, ci państwo zgodzili się potwierdzić nieprawdę. Nie rozumiem powodów tej decyzji. Powiedzieć, że było to zachowanie nierozsądne to zbyt mało. Taką sprawą powinna się zająć prokuratura.
Konrad D: Nic się wam nie należy
Początkowo Ibszowie byli z umowy zadowoleni. Wciąż mieszkali przy Żywnego przez nikogo niepokojeni. Obawy zaczęły się pojawiać wraz z kolejnymi wezwaniami do zapłaty niespłaconych rat przysyłanych przez bank. Ostatecznie Konrad D. spłacił kredyt nie - jak się zobowiązywał do końca 2013 r. - a dopiero w lutym 2015 r.
– Wtedy daliśmy jego żonie zaświadczenie z banku o spłacie zadłużenia i dowiedzieliśmy się, że mamy się wyprowadzić, bo już dwa miesiące po zawarciu umowy notarialnej mieszkanie zostało sprzedane – przyznaje pani Zofia. – Bardzo to przeżyłam. Kilka razy byłam w szpitalu na kardiologii. Ale mnie odratowali. Chyba to kupującego przestraszyło, bo stwierdził, że z jego strony nic się nie zmienia i że nasza umowa jest aktualna.
– Mówił, że zapewni nam mieszkanie do końca życia tylko mamy przenieść się na stancję, dosłownie kilka metrów dalej – opowiada pan Witold. – Zrobiliśmy to. Zrozumieliśmy, że zostaliśmy oszukani dopiero wtedy, gdy pan D. powiedział, że nic nam się już nie należy i nic nie jest nam winny, bo „odmieszkaliśmy” już u niego te 100 tys.
Sąsiadka prawniczka pisze pisma
Wtedy z pomocą pospieszyła sąsiadka z bloku, z zawodu prawnik. Pani Zofia uważa, że to dziwne, że mieszkając tyle lat pod jednym dachem i widując się ze sobą niemal codziennie, nawet nie wie się, co ktoś w życiu robi.
– Pani Ewa bardzo nam pomogła, bo napisała wiele pism. Sami nie dalibyśmy rady – chwali pan Witold.
To ona pomogła wysłać wezwanie do zapłaty na 100 tys. zł (zostało doręczone, ale gotówka nie wpłynęła). I napisać zażalenie na decyzję o umorzeniu postępowania przez Prokuraturę Rejonową Lublin-Północ.
Z zażalenia: „Pokrzywdzeni wskazali, iż istnieje uzasadnione podejrzenie, że Konrad D. nie zamierzał zapłacić im części ceny w wysokości 100 tys. zł. (…) Małżonkowie Ibsz są osobami bez wykształcenia prawniczego. Nie rozumieli skutków swojego postępowania, w tym składanych oświadczeń woli. Z tego też powodu nie są w stanie właściwie sformułować zarzutów i wniosków dowodowych. Nadto pominięto okoliczność, że Konrad D. jest osobą przedsiębiorczą, rozeznaną ze względu na przedmiot prowadzonej działalności, a pokrzywdzeni schorowanymi rencistami.”
Sąd uchylił decyzję o umorzeniu sprawy.
"Sprawca przestępstwa nie popełnił"
– Sprawa została ponownie zarejestrowana i przekazana do I Komisariatu Policji w Lublinie. 31 grudnia 2015 r. została „zakończona w inny sposób” – informuje Małgorzata Samoń, szefowa Prokuratury Rejonowej Lublin-Północ.
– Postępowanie zostało umorzone na podstawie art. 17 par. 1 pkt. 2 Kodeksu Postępowania Karnego – doprecyzowuje st. sierż. Kamil Karbowniczek z Zespołu Komunikacji Społecznej KWP w Lublinie.
Kodeks Postępowania Karnego: „Nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza, gdy czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego albo ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia przestępstwa”.
Stołeczkowe życie
Dziś Ibszowie spędzają dni na targowisku przy ul. Żelazowej Woli. Przy jednym z pustych kramów mają rozstawione stołeczki. Nie narzekają, że zimno, czy niewygodnie mimo że pani Zofia walczy z cukrzyca 2 stopnia, nadciśnieniem, zaburzeniami aortalno-płucnymi i tym, że – jak mówi – do wymiany ma już pięć kręgów. Wcześniej były tylko dwa, ale przez stołeczkowy styl życia jest coraz gorzej. Z dumą pokazuje namiastkę domu. Obok krzesełek kuchenka, na której Ibszowie podgrzewają sobie jedzenie. Myją się u sąsiadów, którzy bardzo ich lubią i szanują. Zapraszają do siebie i pomagają w czym mogą. Dzięki temu pani Zofia prezentuje nowy kolor włosów.
– Mąż mi pomalował – mówi z dumą. – Chcecie zobaczyć gdzie śpimy? – pyta.
Chcemy. Idziemy razem przez opustoszałe targowisko, gdzie zajętych jest tylko kilka kramów. Cały czas Ibszów zaczepiają sąsiedzi. Witają się. Podają rękę. Zagadują.
– Pomóżcie im. To dobrzy ludzie, nie jakaś patologia. Tak strasznie zostali oszukani – prosi chwytając mnie za rękę starszy mężczyzna w kapeluszu.
– Tylko jakieś mieszkanie jest potrzebne. Może być małe, byle tak tu się nie męczyli – dodaje jeden ze sprzedawców. – Może być zniszczone, do remontu. My tam wszystko zrobimy sami. Wszyscy chętnie im pomogą.
Sąsiad dał piwnicę
Wjeżdżamy na ostatnie piętro bloku, w którym Ibszowie spędzili 39 lat. Pierwszych 36 we własnym mieszkaniu. Blisko trzy koczując.
Na półpiętrze łóżko pana Witolda. Tuż pod dachem położona na tekturach gąbka, na której sypia pani Zofia. „Łóżko” jest krótkie. Nie można rozprostować nóg. Przez kłopoty z krążeniem pod nogi podkłada skręcony koc i daje radę. Z niepokojem myśli jednak o zimie.
– Sąsiedzi są kochani i nam pomagają. Mamy też syna, ale on nie może nam pomóc. Sam ma problemy. Administracja jest cudowna. Też pomaga jak może i nie robi problemów, że już tyle czasu na tej klatce. Kierownik to złoty człowiek – mówi pani Zofia i zaczyna planować: – Jak zacznie być zimniej to na drzwi prowadzące na dach będę musiała styropian założyć, żeby nie wiało. Mam trzy płyty styropianu z tamtego roku w piwnicy. Bo my tu jeszcze piwnicę mamy, a w niej wszystkie dokumenty i ubrania. To piwnica sąsiada, ale pozwolił nam korzystać. Mamy też meble. Stoją na działce u znajomych. Pojechałam tam w sierpniu. Umyłam kuchenkę i lodówkę. Liczę na to, że jeszcze się przydadzą, że jeszcze będę miała gdzie je wstawić.
Za bogaci na socjalne
Kilka dni państwo Ibszowie otrzymali pismo z Urzędu Miasta. Z pisma: „Państwa sprawa nie będzie brana pod uwagę przy opracowywaniu w 2017 r. wykazu osób zakwalifikowanych do zawarcia umowy najmu lokalu”. Dlaczego? Żeby mogli się o niego ubiegać ich dochód nie może przekraczać 1100 zł na osobę. Zsumowana renta i emerytura daje im natomiast 1247 zł.
– Państwo Zofia i Witold Ibsz rozpoczęli starania o udzielenie pomocy mieszkaniowej w kwietniu 2015 r. – relacjonuje Joanna Bobowska z biura prasowego w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin. – Złożyli wymagane dokumenty dwukrotnie. Po raz pierwszy w styczniu 2016 r. i wówczas nie zostali ujęci w wykazie, bo na podstawie punktowego systemu oceny warunków socjalno-bytowych uzyskali 8 punktów, natomiast w wykazie ujęte zostały osoby które uzyskały 15 i więcej punktów.
Teraz ich dochód okazał się zbyt duży. Mieści się natomiast w dopuszczalnym przy staraniu się o przyznanie lokalu do remontu na własny koszt. Wnioski w tej sprawie można będzie składać dopiero w przyszłym roku.
Trzeba być uczciwym
– Nie obejmujemy tych państwa opieką finansową, bo pod tym względem ich sytuacja jest dobra – podkreśla Magdalena Suduł, rzeczniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. – Pracownica odwiedza ich jednak regularnie próbując pomóc w znalezieniu dachu nad głową. Proponowaliśmy im schronisko, noclegownię, albo w ostateczności DPS, ale nie chcą o tym słyszeć.
Pytana o to dlaczego, pani Zofia wyciąga kolejny dokument. „Zaświadcza się, że pacjent nie powinien być narażony na przebywanie w dużych skupiskach ludzi i złe warunki bytowe ze względu na możliwość infekcji” – czytamy w lakonicznym tekście. Dalej już tylko rozpoznanie.
– Mąż nie chce o tym mówić, ale jest bardzo chory. Ma za dużo białych krwinek. To jakaś odmiana białaczki szpikowej. Ma jednak bardzo dobrego lekarza. To sąsiad, który przyjmuje kilka bloków dalej. Załatwił mu zieloną kartę i wszystko ma teraz bez kolejek. Załatwił mu zastrzyki, na które chodzi raz w tygodniu. Może się to wszystko dobrze skończy. Byleby kąt jakiś był, to byłoby łatwiej. Chcieliśmy wynająć stancję, ale najmniej chciano 1300 zł. Tyle nie możemy zapłacić, bo przecież jeszcze są inne rachunki. Trzeba przecież jeść. Kupować leki. Nie można żyć na czyjś koszt. Trzeba być uczciwym.
W bloku przy ul. Żywnego Ibszowie spędzili 39 lat.
– 36 lat mieszkaliśmy w pięknym dwupokojowym mieszkaniu. Mieliśmy widną kuchnię i wszystkie wygody. Kiedy się wprowadzaliśmy były tu tylko cztery bloki. Potem wszystko zaczęło rosnąć i się rozbudowywać. Tutaj cieszyliśmy się, że Polak został papieżem. Tu przetrwaliśmy stan wojenny. Tu się cieszyliśmy, że po 89 roku wszystko się zmieniało – opowiada pani Zofia.
Pan Witold codziennie chodził na ulicę Rusałka. Pracował tam jako ślusarz. Pani Zofia z wykształcenia jest fryzjerką, ale jej droga zawodowa była bardzo zmienna.














Komentarze