Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Znajomi mówili: ty się nadajesz, jesteś taką „małpą”. Rozmowa z Marcinem Wójcikiem

Pierwsza miłość? Nie chcę wyjść na nudziarza. Moja żona Magdalena. Poznaliśmy się w liceum, była rok niżej. Od liceum pchamy ten nasz wózek życiowy razem. Żadnej innej kobiety nie kochałem w życiu. Pierwsza, szczęśliwa i mam nadzieję ostatnia. Rozmowa z Marcinem Wójcikiem z kabaretu Ani Mru-Mru.
Znajomi mówili: ty się nadajesz, jesteś taką „małpą”. Rozmowa z Marcinem Wójcikiem

• Rocznik?

- 1974.

• Korzenie rodzinne?

- Generalnie lubelskie. Najdalej, jak sięgnę pamięcią, pamiętam pradziadków. Jedna prababcia, Helena, mieszkała na ulicy 1 Maja, druga, Justyna, 150 metrów dalej na klinie. Pojawiają się także wątki nadmorskie. Tak, że czuję się Lublinianinem w co najmniej czwartym pokoleniu. Dziadek Kazimierz, tata mojego taty, był wysoko postawionym biegłym księgowym. Oraz szefem Lubelskiego Związku Piłki Nożnej. Stąd też sport w moim życiu. Babcia prowadziła dom.

• Druga babcia?

- Sabina... Była przez wiele lat związana z Zakładami odzieżowymi Gracja. Z kolei jej brat, wujek Zdzisław Kasprzak był dyrektorem zakładu. I ojcem bardzo znanej piosenkarki... Urszuli.

• Żartuje pan?

- Nie, Urszula to moja ciocia. Długo mówiłem do niej ciociu, oczywiście do pewnego momentu. Choć, kiedy ostatnio nagrywałem wypowiedź do programu o Urszuli w Dzień dobry TVN, na koniec powiedziałem: No to ciociu, wszystkiego najlepszego.

• Czym zajmowali się rodzice?

- Mama Anna była urzędnikiem, ostatnio przed przejściem na emeryturę pracowała w Urzędzie Miejskim. Tata Waldemar od zawsze prowadził własne biznesy. To pasjonat piłki nożnej, wiele lat spędził w Lubliniance jako kierownik drużyny.

• Edukacja?

- Szkoła Podstawowa nr 3 na Balladyny. Następnie Liceum Ogólnokształcące im. Unii Lubelskiej. Pamiętam wszystkich nauczycieli. Oni też mnie pamiętają, bo liceum było czasem wyrywania się w dorosłość. Co ciekawe, będąc już na trzecim roku studiów, nagle pojawiłem się w pokoju nauczycielskim z dziennikiem pod pachą - w ramach praktyk studenckich. Co spowodowało sporą konsternację wśród nauczycieli.

• Skąd pomysł na Akademię Wychowania Fizycznego?

- Od 10 roku życia trenowałem piłkę nożną. Najpierw w Budowlanych Lublin, potem przeszedłem do Lublinianki, następnie, już na studiach, w AZS Biała Podlaska. Był dylemat, czy filologia angielska, czy AWF. Wybrałem sport i bardzo przyjemne studia.

• Pierwsza praca?

- Nauczyciel wf w SP 33 na Pogodnej. Pouczyłem pół roku i nagle weszły gimnazja. Uczyłem w tym samym budynku, w gimnazjum nr 14. W pewnym momencie zacząłem pracę w szkole łączyć z pracą artystyczną.

• Który to był rok?

- 1999/2000. Byłem strasznym fanem kabaretu i satyry. Podskórnie mi imponowało, że ktoś potrafi wyjść na scenę i rozśmieszyć ludzi. Śledziłem scenę kabaretową, olbrzymie wrażenie zrobił na mnie Marcin Daniec. Oraz kabaret Potem. Oglądałem, oglądałem te programy i coraz więcej znajomych zaczęło mi mówić: Może ty byś chciał robić kabaret. Ty się nadajesz, jesteś taką „małpą”. Może ty byś się tym zajął - mówili kolejni. Koleżanka mojej żony, siedząc na kawie, rzuciła, że na Starym Mieście ktoś otwiera knajpkę. I będzie tam organizował Wieczorki Otwartego Mikrofonu. Następnie dodała: Musisz spróbować. - Ale ja nie mam nic przygotowanego. Kiedy on to otwiera? - mówię. - Za dwa tygodnie. Te dwa tygodnie spędziłem na tym, żeby spróbować coś napisać. Oczywiście ta knajpa się nie otworzyła nigdy. Ale teksty zostały. Pomyślałem, że coś trzeba z nimi zrobić. Jak już miałem teksty, trzeba było poszukać ludzi. Rozwiesiłem ogłoszenia na słupach. Zgłosiło się kilkanaście osób, wybrałem cztery. Zaczęliśmy naczytywać teksty. I pierwszego grudnia 1999 roku w Hadesie na dole daliśmy pierwszy występ pod nazwą kabaret Ani Mru-Mru.

• Jak powstała nazwa?

- Powstała tydzień przed występem. Siadłem w domu i zacząłem wertować Słownik Poprawnej Polszczyzny. Wybrałem 30 słów. Przyszedłem na próbę. I zacząłem czytać. Na początku listy był zwrot ani mru mru. Koledzy mówią, ej, to jest super. Tak zostało.

• A dziś mija...

- Osiemnaście lat minie w grudniu. Będziemy obchodzić pełnoletniość. Był czas, kiedy występowaliśmy bardzo często. Rekord to 240 występów rocznie. Trochę tego się nazbierało.

• Top piątka wszechczasów w kabarecie?

- Bez szeregowania: Kabaret Moralnego Niepokoju, Mumio, bardzo niedoceniany kabaret Jurki no i Tey. A piąty...

• Pierwsza miłość?

- Nie chcę wyjść na nudziarza. Moja żona Magdalena. Poznaliśmy się w liceum, była rok niżej. Od liceum pchamy ten nasz wózek życiowy razem. Żadnej innej kobiety nie kochałem w życiu. Pierwsza, szczęśliwa i mam nadzieję ostatnia.

• Definicja miłości?

- To jest połączenie fascynacji i szacunku oraz możliwość dzielenia swoich pasji w związku. Ważna jest umiejętność wybaczania i odpuszczania, bo miłość jest także sztuką kompromisu.

• Dlaczego jedne miłości trwają, a drugie przepadają?

- Nie wiem. Moja miłość też przechodziła różne zakręty i kryzysy, ale trwa. Może te, co przepadają, nie są tak silne, żeby pokonać zakręty. Powodów może być tysiące. Jak w powiedzeniu: co chatka, to zagadka.

• W życiu trzeba się czegoś trzymać. Czego pan się trzyma?

- Ja się w życiu trzymam rodziny, bo z perspektywy prawie 44 letniego mężczyzny rodzina w moim życiu jest najważniejsza.

• Co jeszcze jest ważnie w życiu?

- Trzeba być dobrym człowiekiem. Nie krzywdzić ludzi. Marzy mi się, że gdy kiedyś zakończę przygodę na tym ziemskim padole ktoś powiedział: O, to był fajny facet!

• A zdrowie?

- Póki co dopisuje, choć przechodziłem trudne chwile w życiu, kiedy moja córka poważnie zachorowała i spałem na podłodze w Centrum Zdrowia Dziecka. Póki co jest zdrowa i niech tak zostanie.

• Odbija panu woda sodowa od oklasków?

- Raz odbiła. Zrobiłem swoje czterdzieste urodziny w Dubaju i zaprosiłem 38 osób. Wydałem ful kasy, ale mam grono tak oddanych przyjaciół, że chciałem im sprawić przyjemność. Uderza mi sodówa, gdy dowiem się, że komuś trzeba pomóc. I dzielę się z nim kawałkiem chleba. Wtedy nie znam granic.

• Skąd dom w Konopnicy?

- Szczerze? Przypadek. Mieszkając na Sławinku nad moimi teściami, których uwielbiam, postanowiłem, że skoro zarabiam, muszę postawić dom. Zaczęliśmy się rozglądać za działkami. Po dwóch miesiącach jeżdżenia nagle ktoś podpowiedział nam działeczkę w Konopnicy. Można ją było szybko kupić. Rok później zaczęliśmy budować dom. Wspólnie wybraliśmy projekt, wybraliśmy firmę, która się tym zajmie. Dom przyjechał na tirach, ze ścianami i oknami. Montaż trwał cztery dni.

• Macie ogród?

- Spory. Piętrowy. Trzeba się nakosić. Ogród to jest moje oczko w głowie. Kosiarka, strzyżenie, tu coś podciąć, tu coś nasadzić. To mój żywioł. Miejsce do którego wracam.

• Kto gotuje?

- Niestety małżonka. Niestety... bo ja też chciałbym gotować. Straszną frajdę mi sprawia, jak coś zrobię w kuchni, a sporo rzeczy potrafię zrobić.

• Na przykład?

- Uwielbiam kuchnię włoską. Wszelkiego rodzaju pasty, makarony. Dwa razy w życiu zrobiłem mielone. No i do grilla nikogo nie dopuszczam.

• Plany artystyczne?

- Proste: grać tak, żeby ludzie przychodzili na występy na żywo. Tworzyć rzeczy, które będą trzymały poziom. I będą bawić ludzi. Kiedyś siedzieliśmy na piwie ze znajomym lekarzem. Powiedział mi: Wiesz czego ci zazdroszczę w twojej pracy najbardziej? Że ty, w przeciwieństwie do mnie, cały czas patrzysz na uśmiechniętych ludzi.

• Marzenia?

- Chciałbym więcej podróżować. Być może za 10, 15 lat będę mógł sporo pojeździć po świecie. Najchętniej z rodziną. Jedyny niedosyt, jaki w życiu mam, to że choć sporo podróżuję, to ciągle jest jeszcze tyle do zobaczenia.

• Rocznik? 

- 1974.

• Korzenie rodzinne? 

- Generalnie lubelskie. Najdalej, jak sięgnę pamięcią, pamiętam pradziadków. Jedna prababcia, Helena, mieszkała na ulicy 1 Maja, druga, Justyna, 150 metrów dalej na klinie. Pojawiają się także wątki nadmorskie. Tak, że czuję się lublinianinem w co najmniej czwartym pokoleniu. Dziadek Kazimierz, tata mojego taty, był wysoko postawionym biegłym księgowym. Oraz szefem Lubelskiego Związku Piłki Nożnej. Stąd też sport w moim życiu. Babcia prowadziła dom.

• Druga babcia? 

- Sabina... Była przez wiele lat związana z Zakładami odzieżowymi Gracja. Z kolei jej brat, wujek Zdzisław Kasprzak był dyrektorem zakładu. I ojcem bardzo znanej piosenkarki... Urszuli. 

• Żartuje pan? 

- Nie, Urszula to moja ciocia. Długo mówiłem do niej ciociu, oczywiście do pewnego momentu. Choć, kiedy ostatnio nagrywałem wypowiedź do programu o Urszuli w Dzień dobry TVN, na koniec powiedziałem: No to ciociu, wszystkiego najlepszego.

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama