• Skąd pomysł na biografię Budki Suflera? Jakiś szczególny sentyment do zespołu, czy przekonanie, że jego historia to doskonały materiał na książkę?
– To nie był mój pomysł, dwa lata temu dostałem taką propozycję od zespołu.
• Znaliście się wcześniej?
– Nie. Napisałem swego czasu do Akcentu i do Lizardu o dwóch pierwszych płytach Budki, bo one towarzyszyły mi od lat. Spodobały im się te teksty i padło na mnie.
• Poczuł się pan wyróżniony?
– Oczywiście. Ale nie zdawałem sobie sprawy, co mnie czeka... Książka miała być uzupełnieniem płyty z ostatniego koncertu Budki w Lublinie. Jakieś 100 stron... Tyle że w trakcie pracy projekt zaczął ewoluować i ze 100 stron zrobiło się prawie 1000. Praca nad książką była również dla mnie odkrywaniem Budki. Wciąż dochodziły nowe wątki, kolejne elementy bez których ta opowieść byłaby niepełna.
• Miał pan swojego przewodnika po historii Budki?
– Niewątpliwie taką osobą był Tomasz Zeliszewski, „kustosz pamięci” - jak sam o sobie żartuje. To z nim odbyłem najwięcej spotkań, to on wykonał tytaniczną pracę dokumentacyjną. Tomasz czuł się twórcą tej książki, jej kreatorem. Bywało między nami burzliwie, spieraliśmy się, ale bez niego tej biografii by nie było.
• Równolegle z historią Budki Suflera dostajemy w prezencie kawał Lublina: miejsca, ludzie, anegdoty...
– Taki był zamysł od początku. Zeliszewski powtarzał: Tylko żeby było dużo o Lublinie. On rzucił hasło, a ja musiałem z tym coś rozsądnego zrobić. I wymyśliłem puzzle Muzyka/Miasto/Ludzie. Należało te puzzle poskładać, do muzyki dopasować fragmenty miasta. To nie było proste.
• Zatrzymajmy się przy ludziach. Przez książkę przewija się cała plejada lubelskich osobowości.
– Jacek Abramowicz, Leszek Mądzik, Irena Małecka... Fantastyczni ludzie, którzy chcieli rozmawiać i którym ta książka bardzo wiele zawdzięcza. Każdy z nich zasługuje na odrębną opowieść, a w tej historii są tłem; ale tłem wyrazistym, ważnym.
• Członkowie Budki mocno akcentują swoją lubelskość. Taki szowinizm miejsca.
– Szowinizm miejsca? Coś w tym jest. Moglibyśmy też powiedzieć: lokalny patriotyzm. Rzeczywiście, Budka była i jest lubelska. Jest w tym pewien paradoks, bo zespół zrobił światową karierę, występował w Carnegie Hall, a był traktowany jak grupa prowincjuszy. Wisiał nad nimi syndrom ściany wschodniej, niektórzy mówili, że grają agrorocka...
• A oni podkreślali, że są z Lublina i w tym Lublinie zostali.
– Zostali i dużo dla miasta zrobili. Im bardziej byli spychani w kompleks Warszawy, im bardziej im tę lubelskość wytykano, tym większa była ich identyfikacja z Lublinem.
• Najciekawsze jest zawsze to, czego nie ma. Czego zabrakło w książce?
– Muzycznie brakuje festiwali. Sopot, Opole w latach 70. są jedynie w tle, a zasługują na odrębne opowieści. Można było również obszerniej potraktować wątek filmu „Przepraszam, czy tu biją?” Marka Piwowskiego. Zabrakło też Urszuli, Jana Borysewicza i Jerzego Janiszewskiego.
• Jerzemu Janiszewskiemu poświęcił pan pustą kartkę.
– To wielki nieobecny tej biografii. Odmówił kategorycznie udziału w projekcie, mimo, że namawiał go również Krzysztof Cugowski. Ale jest go w książce bardzo dużo, poprzez publikacje, wcześniejsze wypowiedzi. To postać niezwykle mocno związana z historią Budki i czy tego chce czy nie, już się od Budki nie uwolni. Jestem ciekawy, co powie o książce.
• Jeszcze czegoś lub kogoś nie ma lub jest za mało?
– Może jest niewiele tego, co poza kadrem; rockendrolowego życia, groupies... Ale mogę zdradzić, że alkoholu w książce nie brakuje.
• Ja bym powiedziała, że jest w tej książce równowaga i mnie ona się bardzo podoba. Jest tyle wszystkiego, ile potrzeba, żeby książka miała prawdziwy smak. To nie sztuka epatować sensacją.
– Kiedy zaczynaliśmy pracę nad książką Mogielnicki śmiał się, że to będzie żywot św. Romualda, św. Tomasza i św. Krzysztofa. Albo co najmniej pomnik zespołu. Obiecałem, że ani pomnik, ani żywoty świętych. Starałem się utrzymać balans. Dziś może dodałbym nieco pieprzu, ale bym nie przesadzał, nie czyniłbym z tego osi równowagi.
• Nie przemilcza pan konfliktu na linii Cugowski-Lipko.
– Oceniam ten konflikt jako typowo ambicjonalny konflikt dwóch silnych osobowości. Choć Krzysztof Cugowski twierdzi, że poszło o różnice muzyczne.
• Skoro jesteśmy przy osobowościach, nie byłoby Budki również bez...
– Stanisława Wenglorza, który był wokalistą po odejściu Cugowskiego. Opowiada szczerze o pracy w zespole, niczego nie upiększa, wspomina bijatyki z Borysewiczem.
• Kolejny wokalista to Romuald Czystaw.
– Pokochałem tę postać miłością czystą i wielką, wzruszyła mnie do łez. Wspaniały człowiek - taki obraz dostałem w opowieściach ludzi, którzy go wspominali. To było dla mnie wielkie odkrycie. Żal, że odszedł zbyt wcześnie (zmarł 30 września 2010 - przyp. aut.).
• Felicjan Andrzejczak.
– Ciekawy głos, wokalista, który już zawsze będzie kojarzony z „Jolką”. Sympatyczny człowiek, bez gwiazdorskiego nadęcia. Chociaż czułem, że mógł się bardziej do tej książki otworzyć...
• A gdyby jednym słowem miał pan opisać Krzysztofa Cugowskiego?
– Luz. Nie gwiazdorzy.
• Romualda Lipko?
– Wrażliwiec. Słowianin. Liryczny.
• Tomasza Zeliszewskiego?
– To jest... wulkan energii. Niewiarygodnie zaangażowany. Budka jest dla niego wszystkim. Od 31 lat nie był na urlopie.
• Mamy jeszcze fantastycznych „tekściarzy”. Zacznijmy od Andrzeja Mogielnickiego.
– Erudyta, ale też taki „brat łata”, więc świetnie mi się z nim rozmawiało. Budka mu bardzo wiele zawdzięcza. Pisze wybitne teksty; od rockowych po głębokie, wysublimowane.
• Bogdan Olewicz...
– Przypisany do Perfektu, ale dla Budki bardzo dużo zrobił. Jest niezwykłym twórcą, bardzo świadomym tego, co chce przekazać. Głęboko analizuje swoje teksty, drobiazgowy, skupiony na każdym słowie, poważny, odpowiedzialny.
• Nie będzie przesadą powiedzieć, że i Mogielnicki, i Olewicz to poeci.
– Zdecydowanie. Poeci rockowi. Jest jeszcze trzeci autor tekstów, poeta, lubelski tym razem, Adam Sikorski. Z młodopolskim zacięciem, rozsmakowany w Norwidzie, Lechoniu, Jesieninie, który jako pierwszy świetnie wyczuł klimat piosenek Budki - „Sen o dolinie”, „Jest taki samotny dom”. Nadał im aurę romantyzmu, patosu.
• Wspomnijmy jeszcze o Annie Jantar, dla której Romuald Lipko napisał muzykę do piosenki „Nic nie może wiecznie trwać”.
– Ta historia zapewne miałaby swój dalszy ciąg - Romuald planował nagrać płytę z Anną Jantar - gdyby nie tragiczna śmierć piosenkarki. Co znamienne, dwa miesiące przed katastrofą lotniczą Budka dostała tekst piosenki właśnie o katastrofie lotniczej. Zresztą „Nic nie może wiecznie trwać” też niesie ze sobą pewną fatalistyczną symbolikę.
• Czy jest jeszcze ktoś, kto występuje na drugim planie książki, a jednak jego rolę ocenia pan bardzo wysoko?
– To na pewno Zbigniew Hołdys, który poświęcił mi kilka godzin na rozmowę i niezwykle szczerze i ciepło opowiadał o swoich kontaktach z Budką. No i Marek Raduli, bardzo pozytywna postać w tej książce. Wielkiej klasy człowiek, wybitny muzyk, taki prawdziwy bohater. Choć od lat nie występuje z Budką - zresztą to ogromna strata dla zespołu - to bez jego udziału ta biografia wiele by straciła. Podobnie jak bez Mietka Jureckiego, który także jest fantastycznym człowiekiem i muzykiem. Budka miała szczęście do bardzo dobrych instrumentalistów, a przy okazji fajnych ludzi.
• Ciężko było z autoryzacją? Pytam o trzech głównych bohaterów biografii.
– Krzysztof Cugowski dał mi carte blanche przy pisaniu i potem w ogóle nie czytał. Powiedział mi: „A co ja, k…a nie wiem jak było?”. Romuald często zmieniał zdanie. Co do Tomasza Zeliszewskiego... To ja może powiem, ile spotkań z kim odbyłem. Z Cugowskim 6, z Lipko 20, a z Zeliszewskim 120. Plus niezliczona ilość rozmów telefonicznych przez dwa lata. To jak pani myśli, kto był najbardziej zaangażowany w autoryzację?
• Powiedział panu, jak podoba mu się książka?
– Jest super. Taki jest również odbiór fanów, a to oni są najbardziej krytycznymi recenzentami, ponieważ najlepiej znają historię zespołu. Ale trafnie podsumował to chyba Cugowski: Fajnie, że przez to przeszliśmy.
• Skąd pomysł na biografię Budki Suflera? Jakiś szczególny sentyment do zespołu, czy przekonanie, że jego historia to doskonały materiał na książkę?
– To nie był mój pomysł, dwa lata temu dostałem taką propozycję od zespołu.
• Znaliście się wcześniej?
– Nie. Napisałem swego czasu do Akcentu i do Lizardu o dwóch pierwszych płytach Budki, bo one towarzyszyły mi od lat. Spodobały im się te teksty i padło na mnie.
• Poczuł się pan wyróżniony?
– Oczywiście. Ale nie zdawałem sobie sprawy, co mnie czeka... Książka miała być uzupełnieniem płyty z ostatniego koncertu Budki w Lublinie. Jakieś 100 stron... Tyle że w trakcie pracy projekt zaczął ewoluować i ze 100 stron zrobiło się prawie 1000. Praca nad książką była również dla mnie odkrywaniem Budki. Wciąż dochodziły nowe wątki, kolejne elementy bez których ta opowieść byłaby niepełna.
• Miał pan swojego przewodnika po historii Budki?
– Niewątpliwie taką osobą był Tomasz Zeliszewski, „kustosz pamięci” - jak sam o sobie żartuje. To z nim odbyłem najwięcej spotkań, to on wykonał tytaniczną pracę dokumentacyjną. Tomasz czuł się twórcą tej książki, jej kreatorem. Bywało między nami burzliwie, spieraliśmy się, ale bez niego tej biografii by nie było.















Komentarze