Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Ks. Ignacy Kłopotowski urodził się 152 lata temu. Specjalista od crowdfundingu i fundraisingu

Dziś rocznica urodzin księdza Ignacego Kłopotowskiego. Był związany z Lublinem ponad 20 lat. Pomagał wykluczonym. Mając ich sporo pod opieką, był specjalistą crowdfundingu i nie był mu obcy fundraising. Z konieczności propagował i stosował idee zero waste. Twórca konsorcjum wydawniczego, publicysta wykorzystujący mechanizmy marketingu i public relations. Co w tym niezwykłego? Błogosławiony ksiądz Ignacy Kłopotowski urodził się 152 lata temu.
Ks. Ignacy Kłopotowski urodził się 152 lata temu. Specjalista od crowdfundingu i fundraisingu

Miał 17 lat, gdy przyjechał do Lublina z Siedlec, gdzie uczył się w gimnazjum. Tu trafił do seminarium duchownego. Był październik 1883 roku.

W Lublinie mieszkało wówczas ponad 35 tysięcy osób, z czego ponad połowa to Żydzi. Była tu siedziba guberni w Królestwie Polskim, a miasto uchodziło za trzecie po Warszawie i Łodzi pod względem wielkości. Od roku działała Resursa Kupiecka, od sześciu lat istniał dworzec kolejowy i połączenie z Kowlem i Warszawą, do której podróż trwała 7 godzin. Na placu Litewskim stał okazały sobór. To tu odbywały się główne uroczystości organizowane na rozkaz władz rosyjskich z okazji koronowanego dwa lata wcześniej cara Aleksandra III. W wychodzącej wówczas „Gazecie Lubelskiej” wśród ogłoszeń można było przeczytać anons dentysty Milczanowskiego, który w gabinecie nad apteką naprzeciwko kościoła św. Ducha oferował amerykański system leczenia zębów. Stosował przy usuwaniu znieczulenie. Była to wówczas rzecz niebywała.

Lublin-Petersburg-Lublin

Młody Kłopotowski musiał być obiecującym studentem, bo jak notują biografowie po czwartym roku nauki w Lublinie został wysłany na dalsze studia do Akademii Duchownej w Petersburgu, Ukończył ją z tytułem magistra teologii. To ta sama uczelnia, na której studiował a później, którą kierował ks. Idzi Radziszewski. Późniejszy założyciel Uniwersytetu Lubelskiego (KUL) był młodszy od Kłopotowskiego o pięć lat.

Do Lublina Kłopotowski wraca w 1891 roku, 5 lipca święceń kapłańskich udzielił mu w katedrze lubelskiej bp Franciszek Jaczewski. Jeszcze tego samego lata został skierowany, jako wikariusz do parafii Nawrócenia św. Pawła. Od jesieni w seminarium duchownym zaczął prowadzić wykłady: dotyczyły one między innymi Pisma Świętego, katechetyki i teologii moralnej. Będzie wykładał w seminarium do końca pobytu w Lublinie czyli 14 lat.

Kilka miesięcy później dochodzą młodemu księdzu kolejne obowiązki, zostaje kapelanem szpitala św. Wincentego á Paulo. Wówczas były to klasztorne pomieszczenia przy ówczesnej ul. Poczętkowskiej, gdzie chorymi opiekowały się siostry miłosierdzia św. Wincentego á Paulo zwane szarytkami. To nic innego jak początek historii współczesnego nam szpitala PSK 1 z ul. Staszica.

W tym samym czasie Kłopotowski zostaje członkiem Lubelskiego Towarzystwa Dobroczynności. Kolejne lata pracy duszpasterskiej upływają mu między kościołem przy ul. Bernardyńskiej, katedrą, parafią w Biłgoraju a kościołem św. Stanisława. Czyli dominikańskim klasztorem, w którym nie było dominikanów. Był to czas, kiedy władze carskie przeprowadziły kasatę zakonu i w 1886 roku wyrzuciły ostatnich siedmiu zakonników.

W niektórych biografiach Kłopotowskiego można znaleźć informacje, że to dzięki jego staraniom klasztor na Starym Mieście opuściło rosyjskie wojsko i to Kłopotowski jako rektor tamtejszego kościoła zaczął remont pomieszczeń, które były w fatalnym stanie. Miejsce było księdzu potrzebne by mógł zorganizować instytucje pomocowe dla starców, bezdomnych, kalek, osób bezrobotnych i osieroconych dzieci. Sam także tu mieszkał.

Dominikanie na Złotą wrócili dopiero w 1938 roku. 

Crowdfunding

Fotografia z 1903 czy 1904 roku. Kilkanaście osób w różnym wieku, mężczyzn i kobiet, siedzą na drewnianych ławkach przy takich samych, zbitych z desek stołach. Prawie wszyscy wyprostowani i patrzą w obiektyw. Przed nimi miski. Kilka osób je. Po detalach architektonicznych za ich plecami można bez trudu rozpoznać, że to wirydarz klasztoru dominikanów, choć dziś nie ma tu drzew i trawy. I okna są niżej niż wtedy.

To osoby korzystające z taniej kuchni i herbaciarni; jednej z wielu inicjatyw księdza Kłopotowskiego. Jak wyliczał, tylko w 1903 roku sprzedali ponad 28 300 kubków herbaty - płatnych po kopiejce i blisko 13 tysięcy tanich obiadów po 3 kopiejki każdy. W menu były okraszone słoniną: grochówka i kapuśniak z kartoflami, rozmaite krupniki. To był pomysł na pomoc - by nie dawać jałmużny w gotówce. Z tanią kuchnią i herbaciarnią związany był przytułek, w którym zbierali się na nocleg prawie wszyscy bezdomni z Lublina.

Na podobnych zasadach, również w pomieszczeniach poklasztornych działał Dom Zarobkowy. Podobnych, czyli: nigdy do ręki nie daje się nawet grosza, ale dopłaca do stworzonych miejsc pracy.

By mieć za co utrzymywać te instytucje oraz stworzone sierocińce dla dziewcząt i chłopców ksiądz Kłopotowski, który troszczył się o fundusze musiał być mistrzem crowdfundingu. Dziś tak określa się formę finansowania projektów, które wspiera zorganizowana wokół nich społeczność. Ksiądz, który ponad sto lat temu szukał wsparcia dla swoich podopiecznych, był w tym mistrzem. Angażował ziemian, bogatszych i mniej zamożnych mieszkańców miasta, siostry zakonne, osoby, które prowadziły sierocińce i przytułki. Sam na nie kwestował.

Zero waste

- Zbieramy odpadki, które nam w ciągu roku dają czystego dochodu paręset rubli. Codziennie jeździ po mieście wóz z napisem „Oddawajcie nam, co nie potrzebne wam” i przyjmuje zbite szkło, stare żelazo, podarte ubranie i obuwie, kawałki papieru, zużyte koperty, zniszczone meble itp. wyliczał ksiądz Kłopotowski, który dziś by był nazwany zwolennikiem idei zero waste.
To modny obecnie ruch krytykujący wyrzucanie i propagujący wielokrotne używanie, naprawianie, adaptowanie wszystkiego, co się da. Dla księdza i jego ośrodków, głównie Domu Zarobkowego, to był sposób na przetrwanie. W istniejących tam warsztatach przydawało się wszystko. Nawet pomyje i odpadki, bo przy jednej z instytucji pomagającej bezdomnych hodowali trzodę chlewną. To też był pomysł zarobkowy - oprócz wypieku chleba sprzedawanego na targu czy uprawy warzyw na wydzierżawionych gruntach.

Fundrising

Gdy w 1910 roku przyjmował pierwszych pacjentów nazywał się Szpitalem Prywatnym dla Dzieci w Lublinie. Mnóstwo osób mija go codziennie idąc ulica Staszica, zwłaszcza, że niedawno odnowiona, efektowna fasada przyciąga wzrok. Plac przy ówczesnej ulicy Poczętkowskiej, pod budowę pierwszego w mieście szpitala dla dzieci kupił Juliusz Vetter za pieniądze swoje i brata Augusta. Z tego samego źródła pochodziło 60 tysięcy rubli, za które szpital wybudowano. Z tekstów poświęconych działalności księdza Kłopotowskiego można się dowiedzieć, że to on z innymi lubelskimi społecznikami zainicjował powstanie placówki.

Trudno dziś stwierdzić czy ta prywatna dotacja była efektem rozmów naszego bohatera z Vetterami. Nie było by to dziwne. Fundraising, sztuka zdobywania funduszy poprzez proszenie o wsparcie osób indywidualnych i firm, nie była Kłopotowskiemu obca. Zwłaszcza, że cel był szczególny. Szpital został ufundowany by uczcić pamięć Karoliny z Vetterów Brodowskiej, zmarłej siostry Juliusza i Augusta. A ksiądz, jak mało kto, znał stan zdrowia najmłodszych mieszkańców.

Marketing i zarządzanie

- Oto fotografia tej wdowy z czworgiem sierot, którą umyślnie zdjąłem aby czytelnicy mieli mnie za wytłumaczonego, że mimo stosunkowo przepełnionych zakładów dobroczynnych zostających pod moją opieką i te sieroty przyjąłem. Któżby miał serce odmówić takim sierotom - pisał w jednej ze swoich publikacji ks. Ignacy Kłopotowski, którego sposoby na wzruszenie czytelnika i sprawienie, by wsparł jego podopiecznych mogą do dziś być wzorem. Na przykład prosząc o datki dla sierocińców zauważa, że czytelnicy zapewne sami mają dzieci i muszą najpierw im zapewnić dobre warunki. On to rozumie. I pisze, że w związku z tym czytelnicy świetnie wiedzą ile i czego dzieci potrzebują. Te, które proszą o wsparcie też.

Powołał w Lublinie Wydział Przeciwżebraczy. Właściciele domów dostali deklaracje i z lokatorami wyznaczali roczną składkę - przynajmniej 2 ruble - które szły na przytułki. W zamian otrzymywali... tabliczkę z napisem „Nie wolno żebrać” i mogli każdego żebraka kierować do Domu Zarobkowego.

Gdy szukał pieniędzy na zakup siedliska pod Lubartowem, by tam zorganizować sierociniec - najpierw utargował cenę za nieruchomość: z 9 tysięcy rubli na 6 i pół. 500 rubli pożyczył od kogoś życzliwego i wpłacił zadatek. Wydał książeczkę do nabożeństwa „Zbiorek modlitw”. Nakład 20 tysięcy egzemplarzy rozprowadzili w parafiach znajomi księża. Efekt? 4 i pół tysiąca rubli na koncie. Brakujące pieniądze pożyczył w Kasie Przemysłowców. I tak mógł dostosować się do carskich przepisów, które po epidemii tyfusu kazały wyprowadzić z miasta sierocińce.

Osoby zainteresowane działalnością instytucji księdza Kłopotowskiego w wydawanych przez jego oficynę „Polak-Katolik” broszurach znajdowały: wyliczenia wydatków i zarobków, sposoby pozyskiwania funduszy, relacje z działalności. Opisywał w nich także przemawiające do wyobraźni historie konkretnych osób, które wymagają pomocy. Bezdomnego z noclegowni, żebraka z przytułku, wspomnianą wdowę z dziećmi. Zdjęcia, na których czytelnicy widzieli poszkodowanych czekających na wsparcie miały swoją moc. Dziś portale pomocowe i media nie robią niczego innego. On tak działał ponad sto lat temu!

Bohater powraca

Choć nazwiska księdza Kłopotowskiego nie znajdzie się w przewodnikach po Lublinie czy w tekstach Henryka Gawareckiego, wiele osób uważa, że to jeden z najwybitniejszych działaczy społeczno-charytatywnych pracujących w naszym mieście na przełomie XIX i XX wieku. Ksiądz trafił do pierwszego tomu Słownika Biograficznego miasta Lublina i ma szansę na swoją ulicę.

Już trzy lata temu do lubelskiego Ratusza trafiła prośba o upamiętnienie ks. Kłopotowskiego nazwą ulicy. Prawie 1400 osób podpisało się pod obywatelskim projektem uchwały złożonym do Rady Miasta. Autorzy projektu podkreślali zasługi błogosławionego, który oprócz obowiązków kapłańskich walczył z nędzą i troszczył się o poziom moralny ówczesnego społeczeństwa.

- Projekt miał jednak błąd - przypomina Joanna Bobowska z biura prasowego w Urzędzie Miasta. - Nie wskazywał obiektu, który miałby zostać nazwany imieniem błogosławionego księdza Ignacego Kłopotowskiego. Dlatego projekt został zdjęty z porządku obrad do czasu wskazania konkretnej ulicy.

Ulica dla księdza w końcu się znalazła.

Idea nie umiera

- W porozumieniu z inicjatorami projektu uchwały została wskazana ulica, która mogłaby zostać nazwana imieniem ks. Kłopotowskiego. Byłaby to nowa droga będąca przedłużeniem ul. Węglarza od Walecznych do Trześniowskiej - informuje Bobowska, ale zastrzega, że nazwa będzie nadana dopiero po wybudowaniu ulicy, a budowa na pewno nie zacznie się w tym roku.
Jeśli tak się stanie, ksiądz „wróci” w okolice, w których często bywał. Chodzi o dawny podlubelski folwark Wiktoryn, gdzie musiał się przenieść przytułek z pomieszczeń podominikańskich.

Teraz w miejscu, gdzie ponad wiek temu działał między innymi Lubelski Dom Zarobkowy, trwa remont. Stołownicy sfotografowani przed ponad stu laty na klasztornym wirydarzu zapewne patrzą na skrzydło dziś zasłonięte rusztowaniami. Dominikanie szykują salę w których ma działać klub samopomocy. Projekt realizowany przy unijnym wsparciu jest adresowany do... osób wykluczonych społecznie lub zagrożonych wykluczeniem z dzielnicy Stare Miasto i przyległych terenów.

Lublin-Warszawa-Loretto

Ks. Ignacy Kłopotowski wyjechał z Lublina do Warszawy jesienią 1908 roku. Tam kontynuował działalność wydawniczą i charytatywną. Powołał Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej. Siostry do dziś ewangelizują wydając prasę i książki, i pomagają ubogim. Kupił dla nich majątek Zenówka nad Liwcem (dziś gmina Wyszków) i nazwał Loretto. Tu znajdują się jego prochy. Umarł w Warszawie w 1931 roku, nagle, na zwał. Miał 65 lat.

Korzystałam z „Działalność ks. Ignacego Kłopotowskiego na terenie Lublina w latach 1891-1908” Józefa Styka i publikacji ks. Kłopotowskiego

Miał 17 lat, gdy przyjechał do Lublina z Siedlec, gdzie uczył się w gimnazjum. Tu trafił do seminarium duchownego. Był październik 1883 roku.

W Lublinie mieszkało wówczas ponad 35 tysięcy osób, z czego ponad połowa to Żydzi. Była tu siedziba guberni w Królestwie Polskim, a miasto uchodziło za trzecie po Warszawie i Łodzi pod względem wielkości. Od roku działała Resursa Kupiecka, od sześciu lat istniał dworzec kolejowy i połączenie z Kowlem i Warszawą, do której podróż trwała 7 godzin. Na placu Litewskim stał okazały sobór. To tu odbywały się główne uroczystości organizowane na rozkaz władz rosyjskich z okazji koronowanego dwa lata wcześniej cara Aleksandra III. W wychodzącej wówczas „Gazecie Lubelskiej” wśród ogłoszeń można było przeczytać anons dentysty Milczanowskiego, który w gabinecie nad apteką naprzeciwko kościoła św. Ducha oferował amerykański system leczenia zębów. Stosował przy usuwaniu znieczulenie. Była to wówczas rzecz niebywała.

Lublin-Petersburg-Lublin

Młody Kłopotowski musiał być obiecującym studentem, bo jak notują biografowie po czwartym roku nauki w Lublinie został wysłany na dalsze studia do Akademii Duchownej w Petersburgu, Ukończył ją z tytułem magistra teologii. To ta sama uczelnia, na której studiował a później, którą kierował ks. Idzi Radziszewski. Późniejszy założyciel Uniwersytetu Lubelskiego (KUL) był młodszy od Kłopotowskiego o pięć lat.

Do Lublina Kłopotowski wraca w 1891 roku, 5 lipca święceń kapłańskich udzielił mu w katedrze lubelskiej bp Franciszek Jaczewski. Jeszcze tego samego lata został skierowany, jako wikariusz do parafii Nawrócenia św. Pawła. Od jesieni w seminarium duchownym zaczął prowadzić wykłady: dotyczyły one między innymi Pisma Świętego, katechetyki i teologii moralnej. Będzie wykładał w seminarium do końca pobytu w Lublinie czyli 14 lat.

Kilka miesięcy później dochodzą młodemu księdzu kolejne obowiązki, zostaje kapelanem szpitala św. Wincentego á Paulo. Wówczas były to klasztorne pomieszczenia przy ówczesnej ul. Poczętkowskiej, gdzie chorymi opiekowały się siostry miłosierdzia św. Wincentego á Paulo zwane szarytkami. To nic innego jak początek historii współczesnego nam szpitala PSK 1 z ul. Staszica. 

W tym samym czasie Kłopotowski zostaje członkiem Lubelskiego Towarzystwa Dobroczynności. Kolejne lata pracy duszpasterskiej upływają mu między kościołem przy ul. Bernardyńskiej, katedrą, parafią w Biłgoraju a kościołem św. Stanisława. Czyli dominikańskim klasztorem, w którym nie było dominikanów. Był to czas, kiedy władze carskie przeprowadziły kasatę zakonu i w 1886 roku wyrzuciły ostatnich siedmiu zakonników.

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama