W weekendy nad Firlejem wypoczywa nawet 5 tysięcy osób w ciągu jednego dnia.
– Ostatnie weekendy były dla nas bardzo pracowite – mówi Marek Popławski, jeden z trzech ratowników, którzy pracują na terenie kąpieliska Gminnego Ośrodka Sportu i Rekreacji nad jeziorem Firlej. – Po zmianie przepisów musimy kontrolować sytuację nie tylko przy brzegu, ale też na promenadzie. Przez to mamy znacznie więcej pracy. Kilka interwencji było bardzo poważnych, ale na szczęście w każdym przypadku wszystko skończyło się szczęśliwie.
W ostatni weekend lipca ratownicy pomogli 45-latkowi, który zasłabł na promenadzie.
– Mężczyzna siedział na słońcu i pił alkohol. Nagle zasłabł. Jak się później okazało miał problemy z sercem. Reanimowaliśmy go aż 15 minut, do przyjazdu karetki z Lubartowa – opowiada Marek Popławski. – Mężczyzna dostał aż 180 uciśnięć klatki piersiowej, na zmianę z podawaniem tlenu z butli. Momentami byliśmy załamani, bo kilka razy go traciliśmy, w ogóle nie było pulsu. Udało nam się go jednak uratować. Po przyjeździe karetki dostał jeszcze pięć elektrowstrząsów i trzy zastrzyki z adrenaliny.
Nie potrafią pływać
Tydzień później pomocy potrzebował 20-latek z przebitą tętnicą.
– Chłopak został zaatakowany na pomoście rozbitą butelką, miał przebitą tętnicę, na pomoście było mnóstwo krwi. Było już po naszym dyżurze, ale na szczęście byliśmy blisko pomostu. Udało się go uratować, a napastnika złapała straż gminna w Firleju – opowiada Marek Popławski. – Policja, podobnie jak karetka, jedzie na miejsce około kwadransa. Dlatego przynajmniej dwóch policjantów powinno być stale na miejscu, bo takich sytuacji może być więcej.
– Nasza zmorą są ludzie, którzy wypływają na środek jeziora wpław albo na rowerach wodnych, także tych ze zjeżdżalniami. Spożywają alkohol, a potem skaczą do wody, która ma tam ponad 20 metrów głębokości. Akcja ratunkowa w takiej sytuacji jest bardzo trudna – mówi Andrzej Klaudel, prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Chełmie. – Sporo osób wypływa na mniejszą głębokość, ale poza teren kąpieliska. Zdarzają się nawet osoby, które nie potrafią pływać, a decydują się na wypłynięcie na przykład na dmuchanym materacu. To skrajna nieodpowiedzialność. Ostatnio mieliśmy taką interwencję: dwoje tonących, którzy spadli z materaca. Ludzie w wieku ponad 50 lat i oboje nie umieli pływać. Na szczęście udało się ich uratować.
Dzwonią bez powodu
Jak tłumaczy Marek Popławski, ratownicy mają też duży problem z kąpiącymi się po alkoholu, a także wezwaniami, które - jak się później okazuje - nie mają podstaw.
– Aż 30. proc. takich wezwań okazuje się bezzasadnych. Scenariusz jest podobny. Ktoś z bliskich dzwoni na numer alarmowy 112 i zgłasza zaginięcie. Na miejscu pojawiają się wszystkie służby: karetka, policja, straż pożarna z płetwonurkami. Okazuje się, że nikt nie zaginął, tylko na przykład pił alkohol w barze, który był trochę oddalony od plaży. W takich sytuacjach może zabraknąć pomocy dla kogoś, kto jej naprawdę potrzebuje.
– Mamy średnio kilkadziesiąt interwencji dziennie związanych ze spożyciem alkoholu. W weekendy jeszcze więcej, więc tych drobnych, prewencyjnych nawet nie liczymy – mówi Andrzej Klaudel. – Zdarzało się, że do wody wchodzili ludzie tak pijani, że aż się zataczali. W takich przypadkach bardzo pomocna jest reakcja ze strony innych plażowiczów. W takim tłumie może się zdarzyć, że ratownik tego nie wychwyci. Dlatego apelujemy o reagowanie w takich sytuacjach. Na szczęście od dawna nie mieliśmy żadnych śmiertelnych przypadków.
Spokojniej jest nad zalewem janowskim, gdzie pracuje sześciu ratowników: na plaży, w wodnym patrolu, przy wypożyczalni sprzętu i przy grupach kolonijnych.
Bez alkoholu
– Na szczęście do tej pory nie mieliśmy żadnych interwencji na wodzie. Na plaży zdarzały się zasłabnięcia, albo drobne interwencje na przykład przy zranieniach. W tym roku nie mieliśmy też praktycznie niebezpiecznych sytuacji po spożyciu alkoholu – mówi Andrzej Majkowski, wiceprezes spółki Zalew, która zarządza między innymi kąpieliskiem nad zalewem janowskim. – W tym roku wprowadziliśmy strefy bezalkoholowe między innymi na pomostach i na wyspie. To się sprawdziło, bo znacznie mniej osób decyduje się na picie alkoholu w tych miejscach. Mam nadzieję, że taka sytuacja utrzyma się do 2 września, kiedy kończymy sezon.
Problemu z plażowiczami po alkoholu nie mają też praktycznie ratownicy, którzy pracują na terenie Stawów Echo w Zwierzyńcu.
– Jesteśmy na terenie Roztoczańskiego Parku Narodowego w oddaleniu od punktów gastronomicznych. Problem z plażowiczami, którzy kąpią się po alkoholu jest mniejszy niż nad jeziorami, gdzie dostęp do niego jest większy – mówi Grzegorz Zaręba, ratownik pracujący na terenie Stawów Echo. – Większość naszych interwencji to podtopienia dzieci. Często jest tak, że rodzice ich nie przypilnują i dochodzi do niebezpiecznych sytuacji. Dziennie, w ciągu tygodnia, mamy przynajmniej jedną tak interwencję. W weekendy, kiedy jest znacznie więcej turystów liczba takich przypadków automatycznie rośnie – dodaje Grzegorz Zaręba.
Toną tam, gdzie nie ma ratowników
Jak informuje KWP w Lublinie, od połowy czerwca w Lubelskiem utonęło pięć osób. Dwie w czerwcu, trzy w lipcu.
– Latem dodatkowe patrole pilnują bezpieczeństwa w rejonie kąpielisk – mówi podkom. Anna Kamola z zespołu prasowego lubelskiej policji. – Tak jest na przykład w Okunince, gdzie miejscowych policjantów wspierają mundurowi z prewencji. Policjanci rozmawiają z wypoczywającymi. Prowadzimy również akcje informacyjne. Apelujemy, by korzystać jedynie ze strzeżonych kąpielisk i nie wchodzić do wody po spożyciu alkoholu.
Wszystkie przypadki utonięcia dotyczyły miejsc niestrzeżonych. Tam, gdzie są ratownicy takich przypadków nie było.
W tym sezonie w skali kraju jest gorzej pod względem liczby utonięć niż w ubiegłym roku. Jest dopiero połowa wakacji, a utonęło już 300 osób. W ubiegłym roku w całym sezonie zanotowano 450 utonięć.














Komentarze