Wprawdzie na niebie nie było pierwszej gwiazdki, ale przed drzwiami ustawił się ogonek ludzi oczekujących na otwarcie jadłodajni Brata Alberta. – Nie mam rodziny, nie mam domu. Ta wigilia jest tym, na co zawsze czekam. Dziś jestem głodny, a paczki z żywnością pozwolą mi przeżyć święta – mówił jeden z oczekujących na posiłek w jadłodajni przy ulicy Zielonej w Lublinie.
Coroczną, chyba już 31., - bo nikt nie liczy - wigilię Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie, przygotowano dla 400 osób. Wspólny posiłek poprzedziła uroczysta msza świętą w kościółku przy ul. Zielonej 3. Nabożeństwo odprawił ks. Biskup Józef Wróbel. Następnie duchowni oraz wszyscy zaangażowani w organizację wigilii przełamali się opłatkiem z podopiecznymi Bractwa Miłosierdzia i udali się na wigilijny poczęstunek.
Wielkie gotowanie trwało kilka dni. – Bigos z pieczarkami, barszcz czerwony i pierogi kapustą i pieczarkami. Oczywiście na stole będą śledzie, sałatka warzywna, kapusta z pieczarkami, barszcz czerwony z uszkami i pierogi. Tak tradycyjnie. Do tego jest jeszcze ciasto i zwyczajowy olej lniany do polania kapusty – mówi Katarzyna Stępek, która od 30 lat gotuje w jadłodajni.
– Przygotowaliśmy się na przyjęcie 400 osób. Każdy z naszych gości utrzyma paczkę żywnościową. W paczce są śledzie i puszki mięsne, pierogi, barszcz, kukurydza, majonez do zrobienia sałatki jarzynowej, słowem trwałe produkty na święta – mówi Małgorzata Krauze-Hałas, prezes zarządu Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta. – Nasze spotkanie ma wymiar symboliczny, aby nasi podopieczni nie czuli się samotne. Do stołu siądą z osobami, które dzielą ich los, z osobami, które rozumieją ich sytuację, z osobami które też mają serca gotowe do pomocy. Mam tu na myśli wolontariuszy i osoby, które działają w Bractwie Miłosierdzia, które zorganizowały wieczerzę.
Przy przygotowaniu poczęstunku pracowało w sumie 20 zaangażowanych wolontariuszy. Pracę kuchni wspierali uczniowie z III L.O. im Unii Lubelskiej w Lublinie, pod czujnym okiem wychowawców - Anny Mączki i Bogusława Kędziory oraz młodzież z ZSE im. Vetterów wraz z Beatą Adamczyk. – To są niesamowite, wspaniałe, piękne serca gotowe do pomocy drugiemu człowiekowi. Za to jesteśmy ogromnie wdzięczni – dodaje prezes. Poza wolontariuszami przygotowani wieczerzy wsparła Lubella, Pol-Mak oraz OSM Piaski.
Spotkanie u Brata Alberta to także magiczny czas przemian. – Myślę, że po naszej wieczerzy cuda się zdarzają, np. ktoś wychodzi z nałogu alkoholowego. Nie zawsze o nich wiemy, bo takie cuda najczęściej dzieją się w cichości. Nie wszyscy chcą się nimi chwalić. Jestem przekonana, że takie cuda się dzieją. – dodaje prezes.
Niestety liczba osób potrzebujących stale rośnie. Coraz częściej w jadłodajni pojawiaj się młodzi ludzie, po 30. roku życia. Dla nich też zawsze jest miejsc u Brata Alberta.
Fot. DW













