Mieszkałam wraz z dziadkami na ulicy Kawiej w Lublinie, w piętrowej kamienicy, w suterenie. W kuchni był piec, a za kotarą „toaleta” w postaci wiaderka. Pamiętam lustro tremo i stojące na nim radio z ,,zielonym oczkiem". Okna były dość wysoko. W pokoju centralne miejsce zajmował duży, okrągły stół. Z dwóch okien wychodzących na ulicę, z kuchni i z pokoju, widziałam komórkę obitą papą, którą zbudował dziadek. Pamiętam dobrze to podwórko z komórkami wśród których był tzw. wychodek. Pamiętam też przeogromne topole – takie je zapamiętałam z perspektywy dziecka.
Na początku ulicy stał ogrodzony dom z dość dużym stadem indyków, których właścicielka miała strasznie podziobane nogi. Przy wjeździe w uliczkę była prawdopodobnie jakaś knajpa (od red.: nazywała się chyba Popularna), a na końcu ul. Kawiej była izba wytrzeźwień, często jeździła tam milicja wioząc upojonych ludzi. Pamiętam, że chodziliśmy się bawić do pobliskiego bunkru, wejście do którego po latach zostało zamurowane. Niedaleko był Park Ludowy i nasza wielka atrakcja – samolot przerobiony na kawiarnię, którego śmigło próbowaliśmy jako dzieci ruszyć. Park był dla nas zaczarowanym miejscem!
Na ulicy Krochmalnej była cukrownia, często stały tam samochody ciężarowe, ale i też wozy konne z burakami cukrowymi. W czasie kampanii zbieraliśmy z ulicy pogubione buraki. Nasze babcie i mamy piekły z nich ciasta. Cała ulica ,,pachniała" wysłodkami (od red.: produkt uboczny powstający podczas produkcji cukru spożywczego z buraków cukrowych).
Na podwórkach były psy, koty, kury, gołębie, no i oczywiście szczury. Mieszkańcy żyli zgodnie, jak rodzina. Były to czasy wspólnych wieczorów, wzajemnej pomocy.
Wyprowadziłam się z Kawiej jako 6-letnie dziecko, ponieważ dostaliśmy mieszkanie na Tatarach. Byłam na swoich ,,starych śmieciach" parę razy (z tęsknoty za życzliwością tamtych ludzi?). Nie ma już komórki zbudowanej przez dziadka, nasze mieszkanie przerobione na sklep. Nie ma indyków na posesji pani z podziubanymi nogami, drzewa na podwórku już nie wydają się tak wielkie, nie ma też izby wytrzeźwień. Park jest zmniejszony, a samolot-kawiarnia został spalony, można go odnaleźć tylko na starych zdjęciach.
Dziś myślę, że może było biednie, bez wygód, ale było też bez barier sąsiedzkich. Żyliśmy jak rodzina, nikt się przed nikim nie zamykał. To byli wspaniali ludzie. A my, dzieci? Nie mieliśmy smartfonów, telewizorów, ale mieliśmy siebie i normalne dzieciństwo.
Pozdrawiam tych wszystkich, którzy tam mieszkali i ich potomków. Moi sąsiedzi żyją do dzisiaj w mojej pamięci i sercu.
Krystyna Gos-Biszkont z ulicy Kawiej
Dziewczyny z Kalinowszczyzny, chłopaki z Krochmalnej!
Piszcie o swoich ulicach, dzielnicach, miejscach z dzieciństwa.
Czekam na Wasze opowieści: [email protected]
Magdalena Bożko-Miedzwiecka














Komentarze