Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Wciąż pytają, jak to się stało

- Dopiero po dwóch dniach zdecydowałam się otworzyć sklep. Do dziś budzę się na każdy dźwięk jadącego motocykla. A tu jeszcze ludzie przychodzą i pytają jak to było - nerwowo opowiada Barbara Rola. Przed jej sklepem zginął Mariusz
Czwartek, 27 lipca, godzina 9.50. Pod hurtownię wędlin w Kraśniku na starym motocyklu podjeżdża dwóch mężczyzn. Nie ściągają czarnych kasków. Kierowca zostaje na parkingu. Drugi z mężczyzn wchodzi do pomieszczenia, w którym pracuje kasjerka. Wyciąga karabin maszynowy i każe kobiecie ładować pieniądze do torby. 15 tys. zł. Wybiega, wskakuje na motocykl i obaj odjeżdżają. Kamera przemysłowa rejestruje przebieg całego zdarzenia. Czwartek, 27 lipca, przed południem. 21-letni Marcin Kopeć wsiada na swoją ukochaną, niedawno kupioną yamahę. Żniwa w pełni i trzeba jechać do sklepu po brakującą część do kombajnu. O 11.30 Marcin dojeżdża do ronda w Chodlu. Zawsze go słyszę... Pierwsza zobaczyła to Kasia. Zaraz zadzwoniła do siostry; do Asi, dziewczyny Marcina. - Słyszałam go jak jechał, zawsze go słyszę. Wiedziałam, że jedzie do mnie - mówi ze łzami w oczach Asia. A jeszcze niedawno planowali wspólną przyszłość. Chcieli się pobrać, Marcin skończył szkołę ochroniarską. Nawet podanie złożył do policji. Miał też przejąć gospodarstwo od przechodzącego na rentę ojca. - Powiedzieli nam przez telefon, że miał wypadek. Jak przyjechaliśmy na miejsce, już nie żył. A miał tylko pojechać do sklepu - Janusz Kopeć, ojciec Marcina cały czas bierze silne leki. - Z najstarszym synem na zmianę wychodziliśmy do stodoły, żeby się wypłakać... Pracownicy hurtowni dzwonią po policję, która natychmiast rozstawia blokady wokół Kraśnika. Przed rondem w Chodlu stoi radiowóz z trzema policjantami. Ma polecenie sprawdzać podejrzanych młodych mężczyzn. Policjanci wiedzą, że bandyci uciekli na motocyklu. I że są uzbrojeni. Marcin Kopeć nie zatrzymuje się na znak policjanta. Nie ma jeszcze prawa jazdy. Skręca w prawo, w kierunku Ratoszyna. Radiowóz rusza za nim. Marcin zawraca; dojeżdża do ronda. Tu próbuje zatrzymać go policjant. Motocyklista jedzie dalej. Skręca w kierunku Chodla. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów otrzymuje śmiertelny strzał. Pocisk trafia go w kręgosłup. Motocykl niesie chłopaka jeszcze kilkadziesiąt metrów. Wpada na rowerzystkę. Motocykl przewraca się. Marcin uderza o stopień przed sklepem. Policjanci zabezpieczają teren. Wokół zbiera się tłum mieszkańców Chodla. Obwiniają policję o tragedię. Dlaczego? Sytuacja była tak napięta, że na pogrzebie nie było umundurowanych policjantów. Porządku pilnowali strażacy. - Dali broń automatyczną policjantom, którzy nie wiedzą jak z niej strzelać. Dlaczego nie próbowali go inaczej zatrzymać!? Dlaczego strzelał w plecy, a nie z przodu, skoro Marcin chciał rozjechać policjanta? Dlaczego ten motocykl chcieli zatrzymać, skoro wiedzieli że sprawcy napadu poruszają się innym? - przez łzy wyrzuca z siebie kolejne pytania Janusz Kopeć. Dlaczego, dlaczego... - Dlaczego strzelano w miejscu, gdzie chodzi się na spacery z dziećmi - pyta ekspedientka z kwiaciarni. - Dlaczego nie próbowali zatrzymać go inaczej - pytają młodzi ludzie, którzy znali Marcina. W czwartek wieczorem policja wydaje pierwsze oświadczenie: policjant miał prawo użyć borni, bo motocyklista usiłował go przejechać. Marcin nie miał nic wspólnego z napadem. Śledztwo w sprawie użycia broni wszczyna Prokuratura Okręgowa w Lublinie. W sobotę, 29 lipca, policjanci zatrzymują Jarosława C., podejrzanego o dokonanie napadu na hurtownię w Kraśniku. W niedzielę o 17.30 na pogrzeb Marcina przyjeżdża ponad stu motocyklistów. Ale już nie wszyscy o tragedię obwiniają policję. Z podniesionym czołem - Jak się nie zatrzymał do kontroli to tak, jakby umarł na własne życzenie. Ja nigdy bym nie uciekała - tłumaczy spokojnie pani Janina. Ona na całą sprawę patrzy inaczej. Może dlatego, że mieszka niedaleko policjanta, który strzelał. - Znam go. To dobry człowiek. A strzelając z takiej broni do pędzącego motocyklisty nie można przecież spokojnie wycelować. W domu policjanta pusto. Policja zabrała go wraz z rodziną. Teraz sierżant sztabowy Sebastian O. znajduje się pod opieką psychologa. Trudno nawet sobie wyobrazić, co się dzieje w jego głowie. Nie wiadomo czy wróci do policji. Nie wiadomo, czy wróci do Chodla. - To dopiero tragedia... Prawie z jednej miejscowości, chyba nawet znał tego motocyklistę. Ja nie mam do niego pretensji: jest policjantem, był na akcji, bronił się - dodaje sąsiadka. - Myślę, że powinien wrócić do Chodla i chodzić z podniesionym czołem. Dobry człowiek Sebastian O. wprowadził się do Chodla kilka miesięcy temu, w grudniu 2005 roku. Cieszył się nienaganną opinią. Spokojny, grzeczny, uczynny - wyliczają jego zalety sąsiedzi. Uczył dzieci karate w pobliskiej szkole. Miał niezwykłe hobby: we własnej kuźni wykuwał miecze samurajskie. Barbara Rola pracuje w sklepie, pod którym zginął Marcin. Do dziś nie może się po tym pozbierać. - Dopiero po dwóch dniach zdecydowałam się otworzyć sklep. Bałam się, że znowu coś się stanie. Budzę się na każdy dźwięk jadącego motocykla. A tu jeszcze ludzie przychodzą i pytają jak to było. Tylko co dalej? Przyjaciele założyli już stronę internetową poświęconą Marcinowi (marcinkopec.go.pl). Elżbieta Żyszkiewicz, mama Asi, mówi, że jeszcze się trzyma. - Tak naprawdę nikt z nas nie wierzy, że Marcina wśród nas już nie ma. - Ja to tak sobie myślę, że jak już umrę, to Marcin będzie na mnie tam czekał - kończy Janusz Kopeć. - Tylko teraz nie wiem, co dalej?

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama