Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Królowie makaronu

Zaczynali od zera, żeby krok po kroku zdobyć najpierw lokalny, a następnie polski rynek.
Na Lubelszczyźnie jest ich kilkunastu, ale obok Lubelli, rynek należy do trzech: Asa Babuni, Pol-Maku i Popielickich. Co ich łączy? Pomysł na pyszny domowy makaron. Taki, jaki robiły nasze mamy i babcie. Ręcznie ugniatany, wałkowany, krojony. Na Lubelszczyźnie można go robić z najlepszej mąki i jajek, więc smakuje jak żaden inny. Co ich dzieli? Popielnickich i Asa Babuni płot między ich zakładami. I na tym właściwie koniec. Jeszcze w studenckich czasach razem chodzili na mecze, na piwo do Tip-Topu, wspólnie grali w piłkę. Edward Piątek skończył prawo, brat Zbigniew AWF, a Witold Kondracki ekonomię. Wiele lat pracowali na państwowych posadach. Do pensji dorabiali za granicą: na budowach we Francji i Niemczech, na truskawkach w Norwegii. Tam zobaczyli, jak wygląda kapitalizm; jak można zarabiać prawdziwe pieniądze. - Kiedy na początku lat \'90 Balcerowicz dał zielone światło dla wolnego rynku w Polsce wiedzieliśmy, że to szansa - wspomina Edward Piątek, współwłaściciel Asa Babuni. Najpierw był sklep spożywczy na lubelskiej Kalinie, w który bracia Piątkowie i Witold Kondracki zainwestowali wszystko, co zarobili na saksach. Potem kolejne osiedlowe sklepy pod nazwą As. - To był rok \'92, najlepszy moment na rozkręcenie własnego biznesu - opowiada Witold Kondracki, drugi współwłaściciel. - Zrezygnowaliśmy z pracy, a po trzech latach właściwie już wszystko wiedzieliśmy o handlu. Wtedy na polski rynek szturmem wdarły się hipermarkety i podzieliły pomiędzy siebie rynek spożywczy. Rodzimi handlowcy nie wytrzymywali konkurencji. Trzeba było szukać nowego pomysłu. Tymczasem Grzegorz Polak, górnik po AGH w Krakowie, zapukał do sklepu Piątków i Kondrackiego, żeby przyjęli na swoje półki makaron, który właśnie zaczął produkować pod Łęczną. Polak wcześniej pracował w Bogdance, a potem z żoną prowadził szklarnie. Kiedyś wybrał się do przyjaciela z Częstochowy. - Na czym by tu można było zarobić, Sylwek? - spytał mimochodem. - Rób makaron. Taki domowy, swojski. U nas się świetnie sprzedaje - podpowiedział Sylwek i zaproponował Polakowi spółkę. Polak wrócił do domu w Ludwinie i zaczął bić się z myślami: Jak biznes nie wyjdzie, to straty rozłożą się na dwóch - kombinował. - Ale jeśli się uda, to tylko kłopot z taką spółką na odległość. Zaryzykował; wziął kredyt, założył działalność pod nazwą Pol-Mak, kupił maszyny, wynajął hale. W pierwszym miesiącu wyprodukował tonę krajanki 4-jajecznej. Zapakował i zaczął rozwozić po sklepach na Lubelszczyźnie. Piątkowie i Kondracki patrzyli, jak z półek ich Asów znika makaron Polaka. To potwierdziło ich spostrzeżenia: na polskim rynku jest nisza, którą można zagospodarować. - Obserwowaliśmy zwyczaje kulinarne ludzi za granicą. Tam szalenie popularne były makarony domowe, a u nas wciąż królowały makarony z państwowych fabryk. W ‘95 kupili niewielką linię produkcyjną, busa, wynajęli halę w Ciecierzynie, zatrudnili 12 osób. Do Asa dodali Babunię. - Tak powstała nazwa makaronów: As Babuni. Żeby było rodzinnie, ciepło, przyjaźnie - wyjaśnia Edward Piątek. - No bo co może być pyszniejszego od makaronu babci? Ze zbytem nie było najmniejszych problemów. Świderki i nitki Asa Babuni rozchwytywali Rosjanie. Niemal 80 proc. produkcji szło na wschód. Tak było do 99. roku, kiedy zmiana przepisów celnych zablokowała eksport. Trzeba było zadbać o polskiego klienta. - To był przełomowy moment naszej działalności. Zapadła szybka męska decyzja: likwidujemy sklepy, budujemy zakład, kupujemy nowoczesne maszyny i stawiamy na jakość - wspomina Kondracki. Na 1,5 ha gruntów w podlubelskich Niemcach stanęły potężne budynki produkcyjne. W 2000 roku pełną parą ruszyła produkcja makaronów, które z miejsca podbiły serca mieszkańców Lubelszczyzny. - Dobra jakość za średnią cenę - chwali się Piątek. A za płotem rosła konkurencja. W roku ‘96 Grzegorz Popielnicki traci pracę w Petroproficie. Jego starszy syn, Piotr, kończy ekonomię i szuka miejsca w życiu. Młodszy Paweł zrobił maturę. Jest bezrobotny. - Byliśmy na życiowym zakręcie - wspomina Grzegorz Popielnicki. - Mogliśmy załamać ręce i pójść na zasiłek, albo spróbować coś zrobić. Wtedy znajomy z Francji powiedział im, że u nich furorę robią domowe makarony. - Pomyśleliśmy, że to jest coś, czego u nas brakuje, a co my możemy robić - dodaje Piotr Popielnicki. Z urzędu pracy dostali pożyczkę na rozkręcenie własnego biznesu. Sprzedali stare volvo. Pieniędzy starczyło na zakup rzemieślniczych maszyn do produkcji krajanki i wynajęcie hali w podlubelskich Niemcach. Tak ruszyła produkcja makaronu wiejskiego 4-jajecznego, który Popielniccy postanowili sprzedawać pod marką... Popielniccy. - Żeby podkreślić rodzinny charakter naszych domowych makaronów - tłumaczy Paweł Popielnicki. Dziś w Pol-Maku pracuje 69 osób. W Asie Babuni: 130, u Popielickich 15 (plus cała sieć przedstawicieli i współpracowników). - U nas nie ma prezesów. Wszyscy trzej mamy taką samą pozycję w zarządzie - wyjaśnia Piątek. - Nie walczymy o władzę, ale o rynek. Ja w zakresie marketingu i administracji, Witold w produkcji, Zbyszek w inwestycjach. - Nawet jak się nie zgadzamy, to trochę na siebie poburczymy, prześpimy się z tym, wrócimy do tematu i zawsze jakiś kompromis się znajdzie - dodaje Kondracki. U Popielickich rządzi Popielnicki senior. - Ma doświadczenie i mądrość życiową - mówią zgodnie synowie. - Mamy do niego zaufanie. W Pol-Maku też jest rodzinnie. U Grzegorza Polaka pracuje jego dwóch synów: Krzysztof i Dominik. Trzeci, Paweł, jest lekarzem. Żona, Róża, także zaangażowana jest w pracę w firmie. - Jak siadamy do obiadu, to jest jak we włoskiej rodzinie - śmieje się Polak. - Jemy makaron, kłócimy się, przekrzykujemy, a potem godzimy. Żona chciałaby nas krótko trzymać, a my się nie dajemy. W Asie Babuni żony Piątków i Kondrackiego od razu powiedziały: do interesów się nie wtrącamy. - Bo, jak wiadomo, kobiety zawsze mają swoje zdanie. A w biznesie chodzi o wiedzę i doświadczenie, a nie o zdanie - tłumaczy Piątek. Synowie to co innego. Paweł Piątek, Krzysztof Piątek i Grzegorz Kondracki wspierają ojców w pracy. Po pierwsze, dlatego że się na tym znają, po drugie, żeby poznać smak pieniędzy zarabianych \"na swoim”. - My ten smak znamy. Nikt nam niczego nie dał za darmo. To ważne, żeby nauczyć się szacunku do pracy i pieniędzy - wyjaśnia Kondracki. Na Lubelszczyźnie nie ma dziś gospodyni, która choć raz nie ugotowałaby ich wstążek, świderków, nitek, spaghetti. W naszym regionie są właściwie w każdym sklepie. W kraju: w największych sieciach handlowych. Ale sukces nie przewrócił im w głowach. - Cały czas jesteśmy na dorobku. Inwestujemy każdą zarobioną złotówkę. Znamy jej wartość, bo zaczynaliśmy od zera - mówią Popielniccy. - Marzy nam się duży, własny zakład. I opanowanie całego polskiego rynku. W Asie Babuni inwestycjom nie widać końca. - Nasze żony nieraz mówiły: co my mamy z tych cegieł do budowy?! - śmieje się Kondracki. - A myśmy powtarzali: Bądźcie mądre, czekajcie cierpliwie - dodaje Piątek. Piątkowie marzą o ekspansji na rynek wschodni. Polskę mają opanowaną; pierwsza dziesiątka producentów. - Ale czuję, że Wschód to także rynek dla nas. Właśnie wróciłem z Kijowa. Nasze makarony biją tamte na głowę. Byłoby o co powalczyć... Polak nie zostaje w tyle. Jego Pol-Mak właśnie szykuje się do wejścia ze swoimi makaronami na rynki europejskie. Gotowy już jest kolejny hit: makaron ekologiczny ze specjalnych certyfikowanych jajek i ekologicznej mąki. - A może by tak otworzyć restaurację na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim? - rozmarza się. - Tutaj nie ma gdzie dobrze zjeść. A u mnie byłyby i pyszne makarony, i coś jeszcze... Choć zapach makaronu znają na pamięć, to wciąż nie mają go dosyć. - U nas co najmniej dwa razy w tygodniu - deklaruje Piątek. - Nazywają nas \"makaroniarzami” - opowiada Piotr Popielnicki. - Bądź co bądź jesteśmy skazani na nasz makaron. I to całkiem pyszny przymus. Z dobrym sosem, albo domowym rosołem... Pycha. - Krajanka do rosołku, a zacierka do mleka - cmoka w palce Polak. - No co może być lepszego? Mówią, że konkurencję szanują, ale się jej nie boją. A jak trzeba, to nawet sobie pomagają: przekażą informacje o niesolidnych kontrahentach, doradzą, gdy szwankuje maszyna. Ale jak może być inaczej, skoro Witold Kondracki z Asa Babuni jest ojcem chrzestnym syna Grzegorza Polaka z Pol-Maku. - Tak to właśnie wygląda ta nasza konkurencja - śmieją się. - Chcąc nie chcąc spotykamy się na różnych uroczystościach. Co wtedy jedzą? Oczywiście makaron.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama