Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Żyję z przywracania komórek do życia

Krzysztof Lipski rzucił państwową posadę i wyjechał na Zachód zarobić parę groszy. Ale zawsze wiedział, że jego miejsce jest tu, w Lublinie.
- Z wykształcenia i z zainteresowania jestem elektronikiem - mówi. - To oczywiste, że wybór nie mógł być inny. Założył komis i punkt naprawy sprzętu RTV i telefonów komórkowych w centrum miasta. - Chciałem mieć wpływ na to, co robię. Ale czasem sobie myślę, że ciepła posadka byłaby wyborem bardziej rozsądnym. Dziś tak rosną koszty prowadzenia działalności, że czasem się zastanawiam, czy dobrze wybrałem. Wylicza, że podrożało wszystko: wynajem lokalu, energia, opłaty. W kieszeni zostaje coraz mniej grosza. Dodaje, że ludzi zjadają markety. Tam klienci kupują tanią chińszczyznę. Po otwarciu nowego marketu od razu ubywa mu klientów. - To produkty, które są tak obliczone, żeby dotrwać do końca gwarancji. Później się psują i w zasadzie nie opłaca się ich reperować. Często nie da się ich naprawić. W każdym razie nie po rozsądnej cenie. Trzeba kupić nowe - i o to w tym interesie chodzi. A przecież do jego zakładu coraz zaglądają klienci. Najczęściej ci, którzy chcą naprawić telefon komórkowy. Także - powracający z zagranicy. - Szukają tu polskiej ładowarki, chcą zmienić menu na język polski - wyjaśnia. - Reanimuję komórki zamoczone, zawilgocone. Ludziom zdarzają się różne przypadki. Telefon wpadnie do wanny, jeziora, nawet do ubikacji. Najważniejsze, żeby jak najszybciej wyjąć baterię - wtedy da się aparat uratować. Nie eksperymentować, nie suszyć suszarką, a przynieść do zakładu. Czasem dla ludzi bardziej cenne są informacje tam zawarte niż koszt naprawy. Coraz częściej przynoszą laptopy. Jak mówi pan Krzysztof, uszkodzenia w 90 procentach są z winy klientów. Do ich przenoszenia używają nieodpowiednich, miękkich toreb, które nie chronią przed uderzeniami, wcale nierzadko okazuje się, że ktoś... usiadł na laptop. - Ludzie do naprawy przynoszą rzeczy bardo dobre, nieraz dwudziestoletnie, nabyte w dawnym Peweksie. Pana Krzysztofa nie dziwi renesans gramofonów i płyt winylowych. Mówi, że jak słucha muzyki z czarnej płyty, to może zamknąć oczy i wie, gdzie na scenie stoi basista, gdzie saksofon czy przed nim wokalista. Ta muzyka inaczej brzmi. Ona ma duszę. - Jacy są moi klienci? Młodzi nie bardzo wiedzą, czego szukają. Są mniej wymagający, wybierają błyskotki. To są połykacze reklam. Dobrego sprzętu u mnie szukają ludzie po trzydziestce. Nie ukrywa, że satysfakcję w tej pracy daje mu kontakt z ludźmi, którzy mają wiedzę i są partnerami w rozmowie. Jest w pracy już po ósmej rano, choć wszystkie punkty usługowe z reguły otwiera się o 10. Ale nie uważa się za pracoholika. - Teraz są najgorsze czasy od dwudziestu lat. Nic się nie robi dla drobnej przedsiębiorczości. Nie istnieje już klasa średnia. Są albo bogaci, albo biedni. Koszty utrzymania takiego punktu są bardzo wysokie. Ale mam swobodę działania, nie mam nad sobą szefa, robię to, co mnie pasjonuje. Mimo że kokosów tu nie ma, przecież jestem na swoim, a to bardzo ważne. Do pierwszego mi starcza. Jednak to nie jest byt spokojny. Za kilka lat dokona się taki postęp, że moje usługi nie będą potrzebne. W chwilach zastoju myślę o tym, że źle wybrałem. Ale, jak zaczynają przychodzić klienci wiem, że nie mógłbym robić czegoś innego... Maria Kolesiewicz

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama