Reklama
Człowiek z Wilkołaza
Skończył 97 lat. Rano wstanie, siekierką drzewa narąbie. Barszcz nastawi na skórce żytniego chleba. - Panie, ja żem ze wszystkich pieców jadł chleb. Ze wszystkich. Jakie tylko są piece na świecie - mówi Jan Marzec z Wilkołaza. Wojny przeżył i to, jak ciężarowy samochód pod koła go z rowerem wziął też przeżył
- 27.02.2009 08:32
Urodziłem się tu. W Wilkołazie. W tym domu, gdzie siedzimy. Dwunasty rocznik, dwudziesty siódmy kwiecień. U nas urodziło się wtedy osiemnastu chłopców na jednej wsi. Aby jedna dziewczyna. Teraz wszystko się porozjeżdżało po świecie. Do Poznania, do Gdyni, po świecie. Czy ich pamiętam? Tak. Pawełek Kuśnierz pierwszy. Józio Kuśnierz - drugi. Kuśnierz Jan - trzeci. Później tu dalej Jan Siedlecki - czwarty. Później Józef Chmiel będzie piaty. Później w tę stronę Dembowski Zdzich. To będzie który? Szósty…
W 1915 roku uciekaliśmy aż za Bełżyce. Austryjaki gnały Ruskich. I Ruskie spaliły całą wieś. Aby kuźnia została. Przyjechali ludzie, a tu nie ma nic. Dziadzio miał pszczoły, to jeden ul został.
Jakżeśmy wrócili z wojny, to na pagórku gruba trześnia się ostała. - To jest nasza chałupa - powiedział dziadzio. Ojciec chyżo wziął się za ciesielkę. Chałupkę jak ta izba zrobił. Piec postawił i na zimę żeśmy się do tej chałupki wprowadzili.
Nas mieszkało tam szesnaście osób. Sąsiady i my. Sąsiady miały kuchnię wymurowaną na dworze. Tam sobie gotowały i jadły. A spać wszystkie szły do nas. Były dwa wyrka. Na każdym rodzina. Nas ośmioro. Ich ośmioro. Taka zima była, że ani jednej bryłki śniegu nie zobaczył.
Co się jadło? Barszcz. Na skórkach z chleba. Bez czosnku, bo wtedy barszcz kiśnie. Barszcz zawsze robiło się w marcu. Moja teściowa z Zakrzówka nastawiała w marcu i miała na cały rok. Ubierała z garnca, dolewała wody gotowanej i tak na okragło. Nie psuł się cały rok. A w innym miesiącu jak się nastawiło, to nie. Zalewało się mielone żyto, kisło, robił się barszcz. Teraz żyta człowiek nie kupi. Kupuję żytni chleb, jem, odkroję skórki. Zalewam przegotowaną wodą i kisi się barszcz. Na wodzie nagotuję skwarek, zaleję kwasem i jem. Całe życie.
Z takim Antosiem na jarmarku byliśmy w Zakrzówku. Tam poznałem żonę. On potem zaczął ze mną rywalizować, ale w końcu po sąsiedzku znalazł sobie dziewczynę. A ja dwa lata chodziłem za żoną.
Na jarmarku spotykali się wszyscy. Wszystko można było dostać. Krowy i konie, jajka, zboże. Co na jarmarku nie kupił, szedł do sklepu. Wtedy wszystko było żydowskie. Była taka Żydóweczka w rynku. Jak się na Grabiny jedzie. Miała wszystko i na kredyt sprzedawała. Znała kogo, nie znała, na kredyt dostał. Co tylko dusza zapragnęła, to w żydowskich rękach za Piłsudskiego było.
Czemu mi żona spasowała? No jakoś tak… Ja wiem? To chyba jest od Boga. Było tych dziewczyn, było, chodziło się to tu, to tam. Ale w stronę Stanisławy ciągnęło. Jak się pobraliśmy, miałem 26 lat, ona 24. Ślub był w Zakrzówku.
Zrobiłem dwie kupki. W jednej zdrowie. W drugiej pieniądze. Kogo nie pytałem, złapał się za zdrowie. Jak zdrowie nie ma, na nic pieniądze. Przeżyłem już 97 lat. W zdrowiu. Jeszcze drewek narąbię, pod kuchnią rozpalę, barszcz nastawię i sos doprawię.
Najważniejsze jest zdrowie. Jak zdrowie będzie, to i grzechy się znajdą. Nie będzie zdrowia, nie będzie grzechu.
Nic nie będzie.
Miłość? Też jest bardzo ważna, ale nie każden to honoruje. Jeden przywyknie do miłości, drugi nie. Odpada na bok. Tak, miłość jest ważna. Ale mało ludzi to wie.
Jeszcze powiem o Zakrzówku, jak byłem u teściów. Tam jest studnia na wodę. Płytka woda w niej jest. Poszedł raz chłopek ze skrzypkami w kusaka. Spotkał wilka. Jakoś go chlupnęło w studnię. Z tymi skrzypkami. A wilk za nim. Do studni. To naturalne. Żadna bajka. Siedzi chłopek i gra na skrzypkach wilkowi.
Idą babki na Popiołek. Na siódmą, bo to była Środa Popielcowa. Słyszą babki: Grają gdzieś. Podchodzą do studni, patrzą, za głowę się łapią. W dole chłop siedzi. I wilk. Narobiły krzyku, przyleciały ludzie, wyciągnęły chłopa. A później wilka.
W Wilkołazie zawsze wilki były. Psy dawały znać, że idą. Przy domach stały drabiny. Wilk po drabinie nie poszedł. Ale pies tak. Jak szły wilki psy uciekały na dach i wyły.
Dziadzio sobie zażyczył buty i musiał stryj do Kraśnika iść, żeby buty kupić. W Trzech Króli. Śnieg był, że strach. Doszli do pól lasu. A tam wilków całe stado.
Czapki pozlatywały im z głów. Wilki przeszły przez szosę i dały spokój. Bo przy wilkach szedł św. Franciszek, przepasany sznurem. Nic im się złego nie stało.
Skąd wiedzieli, że to święty Franciszek? Bo blisko było. Wilki szły najpierw. A św. Franciszek po nich. Jakby pilnował. To była przestroga od Boga. Tak się napasły od wilków strachu, jak nigdy. Dziadziu mi mówił... Jak kto chce, niech wierzy.
Panie, ilu ja ludzi na ramionach w kierunku cmentarza niosłem.
Jak jest pełnia księżyca, to na księżycu widać Kaina i Abla. Widać, jak brat brata przebił widłami. Ja widzę. A czy inni widzą, tego nie wiem.
To tak jak z tym krzyżykiem u mnie na drzwiach. Siedzę przy piecu. Córka zapali światło w korytarzu. Pojawia się krzyżyk. Z iskier. Córka mówi, że nie ma żadnego krzyżyka. Tylko światło się rozkłada na szybie. Mówię jej: Co nie ma? Co się boisz? Wstydzisz? Będzie ze dwa lata temu na Wigilii krzyżyk zrobił się brązowy. Ale jest z iskier. Znak Boga.
Co jeszcze wiem?
Że w życiu trzeba być cierpliwym.
Skąd to wiem? Kiedyś ludzie siali żyto. W maju żyto się wykłasza, w czerwcu kwitnie. Jednego razu jak zakwitło żyto, obsypał je śnieg i przygniótł do ziemi. Kto był cierpliwy, to nic nie ruszał. A kto był niecierpliwy, to brał sznury, związywał, zrzucał śnieg. I nic nie miał, bo ze śniegiem zrzucił kwiat.
Ja ze wszystkich pieców jadłem chleb. Ze wszystkich. Jakie tylko są piece na świecie. Ja żem pod samochodem był. Jechałem rowerem i na to jest świadek: stał samochodem. Ja żem go minął, a od szosy lubelskiej zawadził mnie samochód. Duży, ciężarowy. Wziął mnie pod koła. Obrócił. Wyrzucił. Żyję. A córka mówi: dziadek Powsinoga…
Reklama













Komentarze