Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Z Lublina do Los Angeles. Jak się robi karierę muzyczną w USA?

Rozmowa z Katarzyną \"Kapri” Dąbrowską, pochodzącą z Lublina wokalistką i założycielką zespołu Side Effect z Los Angeles.
Z Lublina do Los Angeles. Jak się robi karierę muzyczną w USA?
Katarzyna Dąbrowska z zespołem (Mike Azria, Clint Hanaway)
• Jak znalazłaś się w Stanach?

- Po maturze w Międzynarodowym Liceum Paderewskiego wyjechałam na studia do Anglii. Wybrałam PR i Komunikację w Southampton. Stwierdziłam jednak, że to zupełnie nie to, czym chciałabym się zajmować. Poprosiłam mamę o wsparcie w wyjeździe na studia muzyczne do USA, do Los Angeles. Zgodziła się i mogłam kształcić głos w Musicians Institute. Poznałam tam wielu ciekawych, zdolnych ludzi. Studia pozwoliły mi nie tylko zdobyć umiejętności wokalne ale również poznać, dzięki stażom w wytwórniach płytowych, czym jest show business. W 2011 roku razem z moim producentem Jokullem Jonssonem założyłam zespół.

• To był skok na głęboką wodę, jak udało ci się utrzymać na powierzchni?

- LA to niesamowite miasto, ale, żeby przetrwać i osiągnąć wymarzony cel, trzeba mieć ogromną determinację i nie zrażać się porażkami. Charakterystyczne jest to, że tu nikt nie odmawia wprost, mówiąc nie. To specyficzne \"losangelesańskie” tak, które oznacza odmowę w danym momencie, ale nie wyklucza późniejszej współpracy. Bo nigdy nie wiadomo czy ktoś, kto dzisiaj w branży nie znaczy nic jutro nie będzie gwiazdą. Trzeba również nauczyć się \"nawigować” między ludźmi, umiejętnie wybierać znajomych i współpracowników, bo bardzo łatwo się sparzyć. Byłam w takich sytuacjach wiele razy, kiedy ktoś obiecywał pomoc w rozwoju kariery, powoływał się na rzekome koneksje, a później okazywało się, że to zwykle kłamstwa. W LA panuje też duża konkurencja i rywalizacja, więc trzeba być również pracowitym i konsekwentnie realizować swoją wizję. Ja miałam to szczęście, że w końcu po wielu zmianach personalnych w naszym zespole pracuję z ludźmi, którym ufam i których bardzo lubię. Bez tego nie wyobrażam sobie zespołu. Ja jestem wokalistką. Na gitarze gra Hisako Ozawa z Japonii. Reszta to Amerykanie: Jimmy Luther na gitarze rytmicznej, Jim Shaw na basie i John McLucas na perkusji.

• Czyli trzeba mieć też szczęście.

- Na pewno. jest takie bardzo trafne powiedzenie: W LA więcej rzeczy dzieje się przypadkiem niż gdziekolwiek indziej celowo. Często podczas jakiejś imprezy zupełnie przypadkiem można poznać ludzi z branży. Kiedyś poszłam ze znajomym na śniadanie. Wychodząc wpadliśmy na jego znajomego, który zajmował się muzyką do filmów. Zaprosił mnie na swoją imprezę urodzinową, gdzie miałam okazję poznać kilka innych osób z branży. Bardzo mi to pomogło, znajomości zwłaszcza w branży muzycznej bardzo się przydają. Takich przypadków jest sporo. Chociaż prawdą jest, że trzeba mieć do nich szczęście.
• Co jest najtrudniejsze dla kogoś, kto chce zrobić karierę w Stanach?

- Po pierwsze wiza. O ile turystyczną jeszcze nie tak trudno zdobyć, o tyle z artystyczną jest już gorzej. W tym momencie ubiegam się o zmianę statusu i czekam na wizę artystyczną. To wymaga jednak odpowiednich dokumentów, udowodnienia, że jest się czynnym artystą, o którym można np. przeczytać w prasie. Brak wizy artystycznej utrudnia wiele rzeczy. Kiedyś udało mi się przejść wstępne castingi do amerykańskiej edycji programu \"Voice”. Kiedy się jednak okazało, że nie mam wizy odmówiono mi udziału w kolejnych etapach. Po drugie to system \"pay to play”. Promotorzy koncertów wymagają, żeby to zespół sprzedawał bilety, ustalają ich ilość i cenę. Pieniądze trzeba jednak wpłacić od razu. Nikt nie czeka aż sprzedadzą się wszystkie bilety. Czasem więc może zdarzyć się tak, że wpłaci się pieniądze, które potem się nie zwrócą, bo nie przyjdzie tyle osób, ile by się oczekiwało. W Los Angeles to o tyle trudne, że tu codziennie odbywa się kilkaset koncertów. Nie jest się w stanie przewidzieć czy konkretnego dnia nie będzie grał akurat jakiś super popularny zespół, który \"zgarnie” całą publiczność. Zdarzało nam się, że na koncert przyszło np. 70 osób, a zdarzało się, że przyszły dwie. To ruletka. Najtrudniej jest na początku, kiedy zespół jest słabo kojarzony. Z czasem, kiedy promotorzy cię znają, nie jest to już tak restrykcyjne.

• Trzeba być twardym, żeby to wszystko wytrzymać.

- Żeby zaistnieć trzeba się nachodzić i naemailować. To wymaga wiele wysiłku, ale warto. Robić karierę w takim mieście – centrum show businessu to niesamowite uczucie. Niektórzy nie wytrzymują jednak tego pędu. Z grupy moich znajomych ze studiów zostały tu tylko dwie osoby, pozostali się wyprowadzili. Rotacja jest bardzo duża, ciągle pojawia się ktoś nowy.

• Z muzyki da się żyć?

- Jest to możliwe, ale trzeba dużo koncertować. To, obok gadżetów, główne źródło dochodu. Z płyt jest najmniejszy dochód, bo niestety bardzo dużo osób woli ściągać z Internetu niż kupić. A trzeba wiedzieć, że przez to nie zarabia wytwórnia, więc nie zarabia też artysta. Poza tym małe dochody zniechęcają wytwórnie do podpisania kontraktu z początkującymi muzykami. A to z kolei uniemożliwia im zaistnienie i szansę na rozwiniecie kariery. A bez wytwórni bardzo trudno jest funkcjonować i utrzymać się na rynku muzycznym. My na razie jesteśmy średniej rangi zespołem, więc nie jesteśmy w stanie utrzymać się z tego w stu procentach. Wszyscy mamy dodatkowe prace.

• Jaką gracie muzykę?

- To pop-punk. Porównałabym to do mieszkanki Green Day z Joan Jett z odrobiną Avril Lavigne. Jeśli ktoś lubi bardzo ciężkie granie to pewnie mu się nie spodoba. Nasza muzyka jest dla osób, które lubią lżejszą wersję punka i rockowe klimaty. Na naszej debiutanckiej płycie \"Another last goodbye” można znaleźć kilka cięższych utworów w klimacie lat 80., ale również ballady. Motywem przewodnim jest nieszczęśliwa historia miłosna. Dzięki temu, że opisałam swoją historię, materiał na tę płytę powstał w ok. 3 miesiące, a ja, pisząc teksty, miałam się gdzie \"wywnętrzyć”. Ostatnią piosenką jest cover jednego z moich ulubionych artystów Butcha Walkera \"Ships in a bottle”. Teraz pracujemy nad kolejną płytą, jest już gotowych ok. 20 nowych piosenek, tym razem w różnej stylistyce i o różnej tematyce. Nasze utwory można znaleźć we wszystkich możliwych miejscach w sieci m.in. na Spotify czy iTunes. Płyta dostępna jest na naszej stronie internetowej wearethesideeffect.com.

• Myślicie o koncertach w Europie?

- Bardzo bym chciała. Niestety na razie musimy być cały czas w Stanach ze względu na promocję. Jeśli nasza kariera rozkręci się jeszcze bardziej będziemy mogli sobie pozwolić na koncerty w Europie. Marzy mi się koncert z całym zespołem w rodzinnym Lublinie, do którego jestem bardzo przywiązana. Chętnie spędzam tu czas, przyjeżdżam, żeby naładować baterie. Na razie planuję koncerty w Lublinie w duecie ze znajomym gitarzystą, oczywiście z materiałem, który gram z Side Effect. Niestety: przyjazd całego zespołu byłby za bardzo kosztowny, dlatego na razie będzie to wersja kameralna. Prowadzę już rozmowy z kilkoma lubelskimi restauracjami. Marzy mi się też koncert w ramach miejskiego sylwestra. Takie imprezy w Lublinie mają niepowtarzalny klimat. W Los Angeles tego nie ma. Tam ludzie idą na imprezę sylwestrową, przede wszystkim po to, żeby się pokazać. Zależy im, żeby pójść na jak najbardziej prestiżową imprezę, a potem pochwalić się tym przed znajomymi. Ja chcę grać po to, żeby ludzie dobrze się bawili, bo przecież o to chodzi. Mam też nadzieję, że już wkrótce będzie nas można usłyszeć w lubelskich stacjach radiowych. Na razie grają nas wyłącznie amerykańskie.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama