Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Zostali tylko na kliszy

Koniecznie zobacz więcej haseł na lubelskiej Regiopedii Na Zielonej kiedyś był park z teatrzykiem ogródkowym. Damy z parasolkami pozowały do zdjęć. Zdjęcia robił Edward Hartwig. Pomagał mu Tymoteusz Grudzień, fotograf, z Zielonej. Jego zięć Mariusz Dudziak, też fotograf prowadzi komis z aparatami fotograficznymi. Zawsze w garniturze, eleganckiej koszuli i starannie dobranym krawacie. Po parku nie ma śladu. Po fotografach zostały aparaty i zdjęcia, które mają historie
Po starszym panu - jak o nim mówili klienci - został zakład fotograficzny, w którym dalej robi się zdjęcia na kliszach. - Teść był pomocnikiem Edwarda Hartwiga. Nosił mu statywy - mówi Mariusz Dudziak. Elegancki, przedwojenny, spinki w mankietach. Kto dziś jeszcze nosi spinki? - A kto fotografuje Druhem? Zorką? Wkrótce trzeba będzie to zamknąć na cztery spusty... Drobiazg duszy Dudziak wyciąga ze szklanej gabloty Zorkę. Do złudzenia przypomina słynną Leikę. - Jak Sowieci weszli do fabryki Leiki, zabrali maszyny, części i zaczęli robić u siebie Fedy, potem Zorki. Z metalowym tubusem obiektywu. W tym egzemplarzy są jeszcze oryginalne, niemieckie części. Proszę spojrzeć na pokrętło z nastawą czasów. W tym aparacie jest litera Z. Rosyjskie pokrętło będzie miało literkę W. Taki drobiazg, a decyduje o duszy aparatu. Z Hartwigiem w tle Z Zielonej blisko na Stare Miasto. Zieloną chodził Hartwig. - Z perspektywy lat ta właśnie okolica budzi wspomnienia najbardziej pobudzające wyobraźnię. Przed oczami przesuwają się sceny i obrazy dziś już nie do powtórzenia: o wczesnym ranku zakutana w chustkę stróżka zamiata brzozową miotłą rozelśnioną w pierwszych promieniach jezdnię, wozem zaprzęgniętym w chudego konia wiezie senny woźnica węgiel, który wysypie zaraz na chodnik przy piwnicznym okienku, odzywają się dzwony w kościele dominikańskim i w Katedrze, w dzień świąteczny przejdzie ulicami staromiejskimi powolnym krokiem uroczysta procesja i rozniesie się nabożny śpiew. Z nadejściem zmierzchu zapalają się latarnie, z piekarń dolatuje zapach świeżego chleba i placków z cebulą, w dni szabasu w oknach wielu domów zapalają się świece - wspomina Julia Hartwig, poetka, siostra fotografa. No właśnie. Czy te obrazy da się powtórzyć? - Można załadować film do aparatu Rolleiflex, którym robił zdjęcia Hartwig i spróbować - śmieje się Dudziak. Wyciąga zagadkowe pudełko z ebonitu. - Jak pan myśli, co to jest? To przedwojenna kamera. W stanie idealnym. Może należała do jakiegoś oficera Wehrmachtu? Buda z drzewem w środku Kolejne aparaty. Mała francuska kamera z wizjerem bez szkiełka i instrukcją obsługi na obudowie: jak nastawic światło. - Pan patrzy, aparat sprzed I wojny, a konstruktor wiedział, że fotografią rządzi światło - a za chwilę Dudziak pokazuje zdjęcie wykonane w Bułgarii. Przedstawia wędrownego fotografa. - Robił zdjęcia na kliszach. Nosił wiaderka z wodą. Z kieszeni sypał chemikalia. Zdjęcia suszył na słońcu. Obok, na półce potężna suszarka. Na węgiel… Najpierw trzeba było rozpalić, potem zdjęcia się suszyły. Taka suszarka musiała stać w pracowni Hartwiga. - Był to rodzaj drewnianej budy, nakrytej szklanym dachem, gdzie dopływ dziennego światła regulowany był za pomocą kija, przesuwającego parciane zasłony po rozciągniętym pod oszkleniem drucie. Niezwykłości dodawał wnętrzu objęty ścianami pień starej akacji, której korona, przebijając dach, swobodnie pięła się w górę, obsypując wiosną podwórze pachnącymi kwiatami. Pracownię ogrzewał żelazny piecyk - wspomina Julia Hartwig. - A po wodę na wywoływacz szło się na podwórko - dodaje Mariusz Dudziak. Cud ze zdjęciami Mało brakowało, żeby zdjęcia Hartwiga zginęły na zawsze. - Nie zdążono ich zwrócić właścicielowi w zamieszaniu wojennym, a szansa odzyskania ich podczas okupacji niemieckiej równała się zeru. Jednak odzyskał je, i to w sposób graniczący z cudem. Pewnego dnia, na długo po zakończeniu wojny, zgłosiła się do Stowarzyszenia Fotografików pewna pani, o nieznanym do dziś nazwisku, z prośbą, by przekazano przyniesioną przez nią paczkę Edwardowi Hartwigowi. Można sobie wyobrazić zdumienie i radość odbiorcy - wspomina Julia Hartwig. - Jakiś dziwny pech prześladował te pogodne, zastygłe w swojej łagodnej urodzie pejzaże i sceny miejskie: na kilka dni przed planowaną w Zachęcie wystawą zdjęcia giną po raz drugi, pozostawione w taksówce przez roztargnionego gońca wiozącego paczkę. Pojawiły się apele w radiu i w prasie, bez żadnego echa. I nagle, w przeddzień wernisażu, znów pojawia się, tym razem w drzwiach warszawskiego mieszkania Hartwiga, jakaś młoda osoba i wręcza mu zgubę znalezioną przez przypadkowych pasażerów. Historia jednego zdjęcia Czy aparaty mają duszę? Dla Dudziaka odpowiedź może być tylko jedna. - Oczywiście, że mają. Połowa mieści się w aparacie, a połowa w głowie fotografującego. Dudziak wyciąga wyblakłą kliszę. - Niemiecki Panorama Mentor. Kliszowiec, którym się robiło ujęcia. Zdjęcie wykonane zostało w zakładzie mojego teścia. W latach 1996-99. Jeszcze wtedy na kliszy się robiło? - Prawdziwy fotograf cały czas tak robi. To są najpiękniejsze zdjęcia. Klisza retuszowana, czarno-biała. Z tego jak się odbitkę zrobi, to jak marzenie - mówi i wyciąga drewnianą kasetę, do której w ciemni pakowało się klisze i pokazuje, jak zakładało się kasetę do aparatu. I jeszcze pulpit retuszerski. - Klisza jest wywołana. Trzeba ją wysuszyć i wyretuszować. Brać ołóweczek i odpowiednio pomalować. Tu przy brodzie wszystko pięknie się likwidowało. Niepotrzebne blizny, plamki, pod oczami zmarszczki. Kto tak dziś robi... Na fotografii znajdują się znajomi teściów naszego rozmówcy, Krystyny i Tymoteusza Grudniów. To wojskowi. Ona: platerówka. On: w kontrwywiadzie. Cały szlak bojowy przeszli. A że wiek swoje robił, przyszli zrobić sobie zdjęcie. Chcieli zatrzymać czas? - Na to wygląda. Niestety, oboje już nie żyją. Najpierw zmarła pani. Ciężko chorowała na Alzheimera. Mąż się cały czas ją opiekował. Ta pani miała bardzo nieprzyjemną sprawę ze swoją śmiercią… nie było dla niej miejsca na cmentarzu. Jak się mąż zdenerwował, to kompania honorowa się znalazła. Umarł trzy, cztery lata później. Zostali tylko na tej kliszy…
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama