Jak tu pięknie
Piotr Franaszek odpowiada za promocję naszego regionu. I wie, jak to robić. Z wykształcenia menedżer i specjalista po Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ w Krakowie. Z pasji muzyk, który grał w zespołach Pół postu i Ania z Zielonego wzgórza. Specjalista od wizerunku: to on \"stworzył” Joannę Muchę, zwaną cudem Tuska. Teraz będzie pisał na
- 08.05.2009 13:53
Dyrektor Departamentu Promocji, Turystyki i Współpracy Zagranicznej Urzędu Marszałkowskiego w maju skończy 31 lat. Jego matka, Irena Franaszek, jest znanym psychoterapeutą. Może dlatego tak dobrze dogaduje się z ludźmi? - Słuchać ludzi, budować relacje i szukać kompromisów. Tego nauczyłem się od mamy - mówi krótko. - A od ojca, Waldemara, zasad honoru.
Choć urodził się w Lublinie, to po matce ma korzenie kresowe. Prababka była ziemianką w Kodeńcu. - Mówiła po chachłacku, modliła się w cerkwi, stąd mój sentyment do wielokulturowej Lubelszczyzny - mówi Piotr. Po ojcu ma korzenie w Galicji. - Dlatego najlepiej czuję się w Lublinie, Krakowie i we Lwowie.
Zapach domu? - Spracowane drewno. Brzoza rozgrzana w słońcu. Trawa buchająca po kolana.
Smak? - Wschodni. Zbicie słodkiego z kwaśnym. Lukrowana babka z chrzanem. Pierogi. Jeździłem do Kodeńca, jak miałem siedem lat. Tamte aromaty zostały mi na zawsze.
Do podstawówki poszedł w Lublinie. Najpierw SP nr 9, potem \"szóstka”. Pamięta matematyka Leszka Kędrę. - Ostry, surowy, z poczuciem humoru. Nauczył mnie logiki w myśleniu.
Potem był ogólniak. Batory, Sobieski, Staszic. Matematykę zamienił na literaturę, fotografię i gitarę. Dostał od rodziców Zenita. Potem fotografował Praktiką. Siedział w ciemni i wpatrywał się w obraz, który wyłania się z wywoływacza w kuwecie. Zaczął redagować szkolną gazetę, prowadził dyskoteki. - Poszedłem za ciosem. Po zdjęciach był film. A potem muzyka - opowiada Piotr.
Grał na gitarze. Nazwali się Pół postu.
Skąd nazwa? - W życiu można brać pełnymi garściami. Ale żeby odnaleźć harmonię, trzeba zdobyć się na wyrzeczenia - tłumaczy Piotr.
Po gitarze elektrycznej przesiadł się na akustyczną i zaczęli grać etnojazz. Z gitary przesiadł się na konga. Zaczął grać na didjeridu, instrumencie aborygeńskim pochodzącym z północnej Australii. Potem była darabuka, afrykański bęben.
Kolejny zespół - Do świtu grali - jeszcze mocniej poszedł w etno. - Potem występowałem z Anią Kiełbusiewicz w zespole Ania z Zielonego Wzgórza. Najwięcej skorzystałem na warsztatach z Jackiem Ostaszewskim z grupy Osjan oraz Teatrem Ósmego Dnia.
• Czego pan się nauczył za bębnami?
- Poczucia rytmu, który daje energię i porządkuje plan muzyczny oraz twórczej improwizacji - wylicza. - Żeby nie oceniać siebie, bo to zabija improwizację. W improwizacji trzeba zapomnieć o ułomnościach. Wtedy da się pokonać każdą barierę muzyczną. I najważniejsze: nauczyłem się grać w zespole. Jak się zgrasz, to nic nie musisz robić na pokaz.
Na studia poszedł na UMCS. Kierunek: menedżer i animator kultury. - Rok wyżej był Rafał Koziński. Graliśmy, robiliśmy wystawy fotografii. Koncertowaliśmy w Polsce z Anią z Zielonego Wzgórza. Na koncertach w Niemczech z zespołem Pół postu robiliśmy teatr dźwięku - wspomina.
Na UMCS zrobił licencjat. Pojechał do Krakowa. Skończył Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej. Jest menedżerem i specjalistą public relations. W Krakowie spróbował biznesu. - Interesowałem się antykami i zegarkami. Weszliśmy w spółkę z dobrymi zegarmistrzami. Fotografowaliśmy zegarki i sprzedawaliśmy na Allegro. Dzieliliśmy się zyskiem - wspomina Piotr.
W wolnych chwilach wymyślił i zrobił charytatywny turniej golfowy. Dziś to markowa impreza: Turniej golfowy o puchar Kolibra.
Po studiach założył firmę. Został wolnym strzelcem. Realizował projekty i festiwale. Największy projekt? Carlsberg Winter Festiwal w Zakopanem. - Jak robisz dużą imprezę dla ludzi, wszystko musi chodzić jak w zegarku. Szwajcarskim. A dobry wynik jest wtedy, gdy na tej imprezie ludzie są szczęśliwi.
Zainteresował się marketingiem politycznym. Chciał spróbować nowego. Najpierw pracował w Krakowie przy kampanii Bogdana Klicha (dziś minister obrony narodowej). - Wciągnęło mnie. Mogłem testować swoje umiejętności na nowym terenie - mówi Piotr i dodaje, że nie bał się wejścia w politykę i utraty niezależności. - Ryzykowałem. Jest takie powiedzenie: to, co najbardziej sprzyja złu, to bezczynność ludzi dobrych.
Za swój największy sukces na tym polu uważa kampanię dla Joanny Muchy - Udało się stworzyć komunikat: matka, ekonomistka, polityk.
Wkrótce z polityki poszedł do kultury. Pracował w kancelarii prezydenta Lublina, współpracował z Michałem Krawczykiem, szefem promocji Lublina. Wraz z Centrum Kultury zrobił Dni Miasta \"Odkryjmy Lublin”. Potem Jarmark św. Antoniego (dziś Jagielloński).
Niespełna rok temu został szefem Departamentu Promocji, Turystyki i Współpracy Zagranicznej Urzędu Marszałkowskiego.
• Miał pan świadomość, że zaczyna pan od zera?
- Tak. Poszedłem za ciosem. Wiedziałem, że to ostatni dzwonek, żeby wymyślić strategię na promocję Lubelszczyzny - mówi i tłumaczy, o co chodzi: Najpierw trzeba było zidentyfikować tożsamość Lubelszczyzny. To wielokulturowość i bardzo bogata historia. Do tego niewiarygodna przyroda. Wieś z ekologicznym rolnictwem. I gościnni ludzi z sercem na dłoni.
Co dalej? - Trzeba zbudować markę lubelską.
• Z czego? Z piwa, Budki Suflera, Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych?
- Z ludzi, którzy tu mieszkają, pracują. Zbudować ekoturystykę. Żeby turyści z Polski i zagranicy chcieli tu wypoczywać, dobrze zjeść. Idąc dalej: mieć tu drugi dom - mówi Franaszek. - Budować wsie tematyczne: Dolinę rumianku, Wieś dyni. Żeby młodzi ludzie chcieli takie wsie tworzyć i na tym zarabiać. Zamiast gonić za karierą w warszawskich korporacjach. Ja chcę zbudować dom marek. Kazimierz: miasteczko artystów. Janów Lubelski: raj dla rodzin z dziećmi. Zamość: perła renesansu. Polesie: dzika i nieodkryta kraina.
• Jak to zrobić?
- Dać mieszkańcom narzędzia do ręki. Pokazać źródło pieniędzy. Hrubieszów już realizuje projekt: Witajcie w Gotanii. Za duże pieniądze ze Szwajcarii. Powstaje turystyczny przemysł.
Reklama













Komentarze