Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Maziarz: Postanowiłem skończyć z piłką

ROZMOWA z Pawłem Maziarzem, piłkarzem Motoru, wychowankiem lubelskiego klubu
- Tak jak sygnalizowałem, postanowiłem zakończyć przygodę z piłką. Kilku lekarzy już wcześniej zalecało przerwanie gry, ale ja chciałem dokończyć sezon, bardzo dla nas ciężki, w którym walczymy o pozostanie w pierwszej lidze. - Diagnoza lekarzy brzmi - niedomykalność zastawki drugiego stopnia. Uraz kolana tylko przyspieszył decyzję. Mój czas, jako zawodnika, już się skończył. Teraz trzeba obrać inny kierunek. Skończyłem studia, aplikację prokuratorską, pora zająć się pracą zawodową. Mam nadzieję, że jakąś znajdę. - Całe moje życie było związane z piłką. Od dziecka kibicowałem Motorowi i byłem jego zawodnikiem. Gdyby sytuacja ekonomiczna w naszym klubie była lepsza, może pomyślałbym, aby nie zważając na zdrowie, jeszcze powalczyć. Ale w tej chwili ryzyko jest zbyt duże. - Na pierwsze zajęcia zaprowadził mnie tata. Z nim chodziłem też na mecze Motoru. Nie pamiętam ile miałem lat, kiedy trafiłem do piłkarskiej szkółki. Może około dziewięciu. Trenowaliśmy na boisku przy ul. Kresowej. - Między innymi z Rafałem Banaszkiewiczem i Radkiem Szynkarukiem. Początkowo ćwiczyliśmy pod okiem trenera Waldemara Fiuty, później trafiłem do trenera Janusza Marca, w końcu do trenera Waldemara Stefańskiego. Z czasem dołączył do nas Paweł Tomczyk. Krystalizowała się drużyna, która zaczęła dominować w regionie. - \"Jombo” to bohater kreskówki i tak nazwała mnie mama, a za nią wszyscy domownicy i znajomi z podwórka. Mieszkałem na Tatarach i z tej dzielnicy pseudonim łatwo dotarł do klubu, razem z kolegami. - Jako junior młodszy grałem w turnieju mistrzostw Polski we Wrocławiu. Zwyciężyliśmy tylko raz. Z juniorami starszymi wystąpiliśmy w finałowej imprezie w Krakowie, gdzie tylko raz zremisowaliśmy i ponieśliśmy dwie porażki. Pamiętam, że w województwie byliśmy najlepsi, ale na arenie ogólnopolskiej było już znacznie trudniej. W porównaniu z \"ligowcami” czuliśmy się jak ubodzy krewni. Mieliśmy jedną parę butów, brakowało odżywek, opieki lekarskiej. Zawodnikom innych zespołów zazdrościliśmy masażystów. Niestety, już wtedy było widać różnicę miedzy nami, a klubami z górnej półki. - Wiecznie czegoś brakowało, z wyjątkiem okresu, kiedy Motor był sponsorowany przez Lubzel. Warunki do pracy znacznie się wówczas poprawiły, ale paradoksalnie zabrakło wyników sportowych. Później wszystko wróciło do \"normy”. Gdyby nie Siergiej Michajłow, byłoby jeszcze gorzej. On dba niemal o wszystko - o boisko, naszą odnowę biologiczną, stroje. Na niego zawsze możemy liczyć. Naszego zdrowia pilnuje doktor Tomasz Stępień, któremu też wiele zawdzięczamy. - Jest taki temat, ale jeszcze się zastanawiam. Nie wiem, czy wystarczy mi cierpliwości. Na boisku nie byłem taki spokojny. Każde zawody bardzo przeżywam, zmieniam się diametralnie. - Chyba tak. Spełniło się moje marzenie, chociaż w najmniej oczekiwanym momencie. Nikt na nas nie stawiał. Już wtedy były finansowe kłopoty, ale my rywalizowaliśmy na przekór trudnościom i pokazaliśmy niedowiarkom. Jestem pewny, że nie dawaliśmy łapówek sędziom, mecze były czyste i to daje dodatkową satysfakcję. - Wciąż możemy pozostać na zapleczu ekstraklasy. Szkoda byłoby stracić to, o co tak bardzo walczyliśmy, chociaż do tej pory nie wypłacono nam premii. Szkoda, że za sportowym osiągnięciem nie poszły zmiany w funkcjonowaniu klubu. - Ja też często o to pytam. Przyszłość widzę w ciemnych barwach, a przecież tak duże miasto jak Lublin powinno mieć I-ligową drużynę. Klub jednak nie dostaje takiego wsparcia jak zespoły z innych ośrodków, a sponsorzy jakoś się do nas nie garną. Oczywiście cieszy i taka pomoc, jaka jest, ale są przykłady, że wszystko można lepiej poukładać. - Wojenka na górze na pewno nie służy klubowi. Właśnie w tej chwili wszyscy powinni działać razem, aby przetrwać najtrudniejszy czas. Motor potrzebuje zdecydowanych działań. Koledzy są zmęczeni i po tym sezonie mogą odejść kolejni wychowankowie. Kto zostanie, pomoże młodszym zawodnikom? Mnie wprowadzał Andrzej Gutek, z którym miałem przyjemność grać. Zaczynanie wszystkiego od początku nie jest takie proste. - Oczywiście. Myślałem, że jeszcze jej pomogę. Planowałem występ przeciwko Koronie w Kielcach, skąd pochodzi moja żona. Rodzice Ani mieli przyjść na ten mecz, a ja chciałem pokazać się z jak najlepszej strony. Kontuzja pokrzyżowała zamiary. - Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to 19 maja. Koszt zabiegu wniesie około 3 tys. zł. Ubezpieczenie wszystkiego nie pokryje, dlatego cieszę się, że kibice pamiętają o mnie i deklarują pomoc. To bardzo wzruszające.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama