• Dlaczego zdecydował się pan na grę w Legii Warszawa?
- W poprzednim sezonie reprezentowałem barwy Polpharmy Starogard Gdański i AZS Koszalin. Miałem jeszcze kilka ofert z Tauron Basket Ligi, ale decydująca okazała się rozmowa z Robertem Chabelskim. Jestem jego wychowankiem i to on namawiał mnie do powrotu w rodzinne strony. Pomysł Legii na odbudowanie koszykówki w Warszawie bardzo mi się podoba i chcę być częścią tego projektu.
• Czy w związku z grą w Legii zamierza się pan przeprowadzić na stałe do Polski?
- Nie wiem. Na razie jestem rozdarty między Polską, a USA, gdzie do tej pory mieszkałem. Niedługo dojedzie do mnie żona i wtedy podejmiemy ostateczną decyzję.
• Gra w pierwszej lidze to inne standardy. Będzie pan chyba musiał wrócić do swojego słynnego śrubokrętu?
- W przeszłości miałem problemy z rozmiarami łóżka. Bardzo często były one za krótkie, a dodatkowo miały na końcu ograniczniki. Właśnie wtedy zacząłem jeździć na mecze ze śrubokrętem w torbie i samodzielnie odkręcałem przeszkodę. W ostatnim sezonie było jednak już znacznie lepiej i śrubokręt poszedł w odstawkę. Kiedy łóżko było za krótkie, to po prostu łączyłem ze sobą dwa łóżka. Zresztą zdążyłem już porozmawiać z prezesem Legii. Nasz szef obiecał mi, że nie będę miał z tym problemów.
• Rozegrał pan w NBA 22 spotkania. Czy to jest powód do dumy?
- Wszyscy zastanawiają się, czy mój pobyt w NBA był sukcesem czy porażką. Ja do tego nie podchodzę w ten sposób. Od dziecka chciałem zobaczyć, jak wygląda najlepsza liga świata, dlatego postanowiłem wyjechać do USA. Nie jechałem tam jednak z postanowieniem dostania się do NBA. Chciałem tylko podnieść swoje umiejętności. Nadarzyła się jednak okazja otrzymania kontraktu w Memphis Grizzlies i postanowiłem z niej skorzystać. Z pewnością nie żałuję tego kroku. Pamiętajmy również, że swoją przygodę z koszykówką rozpocząłem bardzo późno, bo w wieku siedemnastu lat. Na pierwszych zajęciach uczyłem się dopiero co to jest dwutakt.
• Na pobycie w NBA mocno skorzystał również pański portfel...
- Zarobiłem pieniądze, ale nie mam czasu ich wydawać. Póki mi zdrowie pozwala, to chcę koncentrować się na grze w koszykówkę. Aktualnie pragnę pomóc Legii znowu zagrać w ekstraklasie.
• Nie dał się pan pochłonąć nocnemu życiu NBA.
- W NBA czeka na zawodników wiele pokus. Ja jednak skupiałem się na pracy na treningach. Spędzałem dużo czasu na hali oraz na siłowni i nadrabiałem zaległości. Oczywiście, zdarzało się, że wychodziliśmy z kolegami do klubów. Pamiętam, że kiedyś z Memphis graliśmy w Los Angeles, a naszym rywalem byli Clippersi. Wówczas po meczu trenerzy sami wysłali nas, abyśmy trochę pobawili się.
• I pewnie następnego dnia czekali na treningu z alkomatem?
- Skądże. W dyskotekach zdarzało się nam spotykać trenerów i nikt z tego nie robił problemów. Co więcej, sztab szkoleniowy potrafił nawet postawić drinka zawodnikowi. W NBA nikogo nie obchodzi, co robisz w czasie wolnym. Zawodnik ma być po prostu w pełni sprawny na treningu.
• Najlepsze wspomnienia z NBA?
- Chyba mecz przeciwko Michaelowi Jordanowi, kiedy rzucił mojej ekipie 45 punktów. Co więcej, zrobił to tylko w trzy kwarty, a w ostatniej odsłonie siedział na ławce rezerwowych i obkładał lodem kolana. Miło wspominam również znajomość z Pau Gasolem, który wziął mnie pod swoje skrzydła. Miałem okazję również uczyć się od legendarnego Kareema Abdul-Jabbara, z którym ćwiczyłem rzuty hakiem i zagrania podkoszowe. W klubach, w których występowałem, moimi kolegami byli m.in. Jason Williams, Shawn Marion, Penny Hardaway czy Dikembe Mutombo. Na parkiecie rywalizowałem z Shaquille O\'Neal, Kobe Bryantem czy Karlem Malonem.
Pierwszy Polak w NBA. Grał przeciwko Jordanowi
Rozmowa z Cezarym Trybańskim, koszykarzem Legii Warszawa.
- 12.09.2014 19:55

Reklama












Komentarze