Wiele głupot można przeczytać i usłyszeć o Devendrze Banharcie w związku z jego nowym albumem \"What Will We Be”. Na przykład, że się zagubił, że się sprzedał, że spłycił swoją sztukę.
To bzdury rozpowszechniane przez wyznawców dziwnie pojętej niezależności, zawiedzionych tym, że siódmy longplay największego ekscentryka Ameryki został wydany przez koncern Warner. Nie należy w niej wierzyć. Trzeba posłuchać płyty i poznać fakty.
Krążek \"What Will We Be” jest równie odjechany i tak samo ambitny, jak wcześniejsze dokonania. Przynosi kolejną porcję literackiej psychedelii i stylistycznego eklektyzmu, tylko tym razem poszerzonego o nawiązania rockowe. I tak jak poprzednio zawiera minisuity z zaskakującymi zwrotami muzycznej akcji.
Kiedy Banhart pisał te utwory, a potem je nagrywał (z tymi samymi ludźmi, z którymi przygotował cedeka \"Smokey Rolls Down Thunder Canyon” z 2007 roku), nie wiedział jeszcze, kto będzie wydawcą. Dopiero po zakończeniu sesji artysta porozumiał się z Warner Bros. Firma nie miała więc wpływu na sztukę Banharta.
Reklama













Komentarze