Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Ignerski: Koszykówka to ciężki kawałek chleba

Według wielu kibiców, to najlepszy koszykarz, jaki kiedykolwiek wychował się w Lublinie. Zresztą, zaszczytu gry w hiszpańskiej ACB nie dostąpiło zbyt wielu Polaków
ROZMOWA z Michałem Ignerskim, koszykarzem Besiktasu Cola Turka Stambuł i wychowankiem AZS Lublin • Co pana sprowadziło do Lublina? – Przyjechałem w odwiedziny do rodziców. Bardzo lubię spędzać wolny czas w Lublinie i w domu moich rodziców pod Kozim Grodem. To świetne miejsce na odpoczynek, spotkania z rodziną i starymi kumplami. • Gdzie lubi pan w Lublinie spędzać wolny czas? – Do samego Lublina przyjeżdżam rzadko, ponieważ wolę wypoczywać na wsi. W mieście najczęściej pojawiam się, kiedy mam do załatwienia jakieś ważne sprawy czy chcę trochę potrenować. • Odbył pan kilka treningów z koszykarzami Olimpu-Startu Lublin. Jak było? – Potrzebowałem miejsca, by móc rozpocząć przygotowania do zbliżającego się sezonu. Trener Dominik Derwisz pozwolił mi przychodzić na treningi w Olimpu-Starcie, bo jego podopieczni również zaczynali przygotowania do rozgrywek. Było mi bardzo miło spotkać się ze starymi kolegami. Szczególnie ucieszyłem się z rozmów z Michałem Sikorą. • Który z młodych lublinian ma szansę na zostanie drugim Michałem Ignerskim? – W tej grupie jest wielu chłopaków, którzy mają papiery na granie. Naprawdę ciężko pracują i mam nadzieję, że przyszły sezon będzie dla nich bardzo udany. A warto dodać, że treningi są bardzo ciekawe. Mam nadzieję, że szkoleniowcy wycisną z nich jak najwięcej. • Gdzie zobaczymy pana w nowym sezonie? – Miałem dwie propozycje: z włoskiego Benettonu Treviso i z tureckiego Besiktasu Cola Turka Stambuł. Ostatecznie zdecydowałem się na ten drugi klub. • W tym roku nie grał pan w reprezentacji Polski, która walczyła o awans do mistrzostw Europy. Jak można wytłumaczyć słabą postawę Polaków w meczach wyjazdowych? – Według mnie, chłopaki przegrywają te spotkania w głowach. Na początku nieco zlekceważyliśmy rywali, a później wyszedł nasz brak koncentracji. Na usprawiedliwienie trzeba dodać, że spotkania wyjazdowe są bardzo trudne. Gra w Polsce jest zupełnie inna, bo doping czasami potrafi dodać skrzydeł. • Rozpoczynał pan karierę w lubelskim AZS. Skąd wziął się pomysł na grę w koszykówkę? – Oj, zawsze było mnie pełno w każdym miejscu w domu. Grałem chyba we wszystko, w co tylko się dało. Mój tata był sportowcem i zawsze chciałem pójść w jego ślady. Pokochałem koszykówkę już od pierwszego treningu. Powiedziałem sobie wtedy, że muszę dać z siebie wszystko. Poskutkowało... • W 2000 r. wyjechał pan do USA. Jest pan zadowolony ze swojego pobytu w Ameryce? – Ten wyjazd był tylko i wyłącznie moją decyzją. Jechałem zupełnie w ciemno: nie znałem ani kraju, ani języka. Było mi bardzo ciężko, ale ciągle wierzyłem w moją szansę. • Ale nie został pan pierwszym Polakiem w NBA. – Zabrakło mi kogoś, kto mógłby doradzić mi przy podejmowaniu ważnych decyzji. Jednak z drugiej strony, miałem dość USA i po czterech latach chciałem już wrócić do Europy. A NBA? Kiedyś była to dla mnie abstrakcja. Teraz zdaję sobie jednak sprawę, że najlepszą ligę świata miałem na wyciągnięcie ręki. • Pojawia się żal? – Nie. Jestem bardzo szczęśliwy, że moja kariera ułożyła się, tak jak się ułożyła. • Grał pan za to w NCAA, amerykańskiej lidze uniwersyteckiej. Jaka atmosfera towarzyszy tym rozgrywkom? – Na meczach mojej ekipy było średnio około 10 tys. widzów. W kluczowych meczach sezonu mogliśmy liczyć na wsparcie 35 tys. kibiców. Polscy fani nie mają się jednak czego wstydzić. Atmosfera, jaka towarzyszy meczom reprezentacji, jest niepowtarzalna. • Spędził pan cztery lata w Hiszpanii. Jak pan wspomina grę w lidze ACB? – Gra w ACB była jednym z najważniejszych celów mojej kariery. • A inne cele? – Gra w Barcelonie, mistrzostwo Hiszpanii oraz Euroligi. No może jeszcze MVP... • Liga hiszpańska jest najlepsza w Europie? – Oczywiście. Zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. • W ostatnich latach coraz więcej mówi się o tym, że w Europie zostanie stworzona jedna z dywizji NBA. Czy jest to realny pomysł? – Raczej tak. Myślę, że ekipy, które mają ogromne budżety, spokojnie poradziłyby sobie w NBA. • Czuje się pan spełnionym koszykarzem? – Nie i chyba nigdy nim nie będę, bo poprzeczkę zawsze zawieszam sobie wyżej niż to, co osiągam. Umiem jednak cieszyć się każdym dniem i czerpać radość z trudnych treningów. To jest chyba sekret do życia z koszykówki i stawania się lepszym człowiekiem. Basket to ciężki kawałek chleba, ale ja kocham to. • Zawodowa koszykówka to wielkie pieniądze… pamięta pan swoją pierwszą wypłatę? – Pierwsze pieniądze dostałem jeszcze w lubelskim AZS, kiedy wchodziliśmy do ekstraklasy. Pierwszą poważną wypłatę dostałem jednak w Śląsku Wrocław. Miałem wtedy 23 lata i opłaciło się czekać. • Jest szansa, że na zakończenie kariery zobaczymy pana w Lublinie? – Czemu nie? Fajnie jednak, gdyby AZS Lublin grał w ekstraklasie, bo derby ze Startem były niezapomnianym przeżyciem. Lublin potrzebuje koszykówki na najwyższym poziomie. Marzy mi się, aby AZS Lublin wystąpił kiedyś w Eurolidze. Nieważne, czy będę wtedy w składzie czy nie.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama