W dobrych nastrojach zasiądą do świątecznego stołu szczypiorniści Azotów. W 15 kolejkach podopieczni trenera Bogdana Kowalczyka uzbierali 17 punktów. Taki dorobek plasuje siódemkę z Puław na wysokim czwartym miejscu. To dobra sytuacja wyjściowa przed zaplanowaną w lutym kontynuacją rozgrywek.
(grom)
19.12.2010 17:09
Wyżej są tylko aktualni medaliści mistrzostw Polski: mistrz z Kielc, wicemistrz MMTS Kwidzyn i brązowy medalista Orlen Wisła Płock. Kielczanie i "Nafciarze” są już, przy obecnej formie i możliwościach, praktycznie poza zasięgiem pozostałych ekip. Azoty mogą jeszcze przeskoczyć Kwidzyn, mający identyczny dorobek (17 oczek).
Początek rozgrywek nie był jednak obiecujący. Po dwóch kolejkach i zaskakujących porażkach z Chrobrym Głogów i Piotrkowianinem, Azoty wypadały bardzo blado. Nie lepiej też było po czterech kolejnych spotkaniach.
Na początku października, dorobek punktowy w dalszym ciągu wyglądał mizernie. Zaledwie jedna wygrana z AZS AWF Gorzów Wielkopolski i aż pięć przegranych, plasowały puławian na ostatnim miejscu. W takich okolicznościach, cel postawiony przez sponsora i zarząd klubu, czyli powtórzenie czwartego miejsca, stawał się bardzo odległą perspektywą.
Dobrym prognostykiem, zwiastującym nadejście lepszych czasów, była postawa w kieleckiej hali Legionów. "Czerwona latarnia” z Puław toczyła wyrównany bój z pretendentem do kolejnego mistrzowskiego tytułu.
Co ciekawe, Azoty były jedyną drużyną, która wówczas przegrała z podopiecznymi trenera Bogdana Wenty, najmniejszą różnicą bramek (cztery). Lepsze od nich, w tej rundzie, okazało się tylko Zagłębie Lubin (przegrało u siebie dwoma golami).
Od wyprawy do Kielc Azoty rozpoczęły dobrą serię. W dziewięciu kolejnych meczach puławianie odnieśli siedem zwycięstw, jedno spotkanie zremisowali i jedno przegrali. W ten sposób powiększyli swoje konto o 15 punktów.
– Nasz dorobek byłby bardziej okazały, gdyby nie przytrafiły się wpadki na początku: z Chrobrym i Piotrkowianinem. Z powodu kontuzji nie miałem za wiele okazji do gry. Uważam, że kawał dobrej roboty wykonał mój kolega po fachu Maciek Stęczniewski. Wciąż mogę się od niego dużo uczyć – twierdzi bramkarz Piotr Wyszomirski.
– W żaden sposób nie czuję się bohaterem zespołu. Fakt, że miałem więcej okazji na zaprezentowanie umiejętności, był tylko okazją do bycia pomocnym dla drużyny. Najważniejsze, że uporaliśmy się z urazami z pierwszej fazy, złapaliśmy swój rytm gry i zaczęliśmy gromadzić punkty – mówi Maciej Stęczniewski.
– Ważne jest, że dobrze kończymy – cieszy się Jerzy Witaszek, prezes Azotów. – Od początku mieliśmy zaufanie do trenera Kowalczyka i wiedzieliśmy, że wyniki w końcu przyjdą. Najbardziej cieszy fakt, że po tak intensywnym okresie, kiedy drużyna grała nawet co trzy dni, zawodnicy nie mają kontuzji – dodaje.
Podziel się
Oceń
Zaloguj się aby dodać komentarz.
Komentarze
Aktualnie nie ma żadnych komentarzy. Zaloguj się aby dodać komentarz.
Komentarze