• Jaki był wpływ Kazimierza Górskiego na lubelski futbol?
– Ciężko mówić o wpływie Kazimierza Górskiego na lubelski futbol, bo spędził on w Lublinie jedynie kilkanaście miesięcy. Dał się tu jednak zapamiętać jako dobry trener, bo za jego rządów Lublinianka przeżywała jeden z najlepszych okresów w swojej historii. To właśnie Kazimierz Górski wprowadził ją do drugiej ligi. Później trafił on do Lublina jeszcze w 1970 r., kiedy został konsultantem trenera Motoru Lublin.
• U Kazimierza Górskiego zawsze było widać lwowski charakter...
– Tak. Kazimierz Górski urodził się we Lwowie w 1921 roku i całą młodość spędził właśnie w tym mieście. Był bardzo przeciętnym piłkarzem, a jego pierwszym klubem był RKS Lwów. Wtedy w Polsce rządziła Pogoń Lwów, w której Górski nigdy nie zagrał. Kiedy Lwów został zajęty przez Sowietów, to pan Kazimierz przeszedł z wojskiem do Polski. W 1944 r. po raz pierwszy trafił do Lublina, bo armia nocowała wówczas w barakach więziennych na Majdanku. Drugi raz w Lublinie pojawił się w 1963 r., kiedy dostał rozkaz trenowania Lublinianki. Ten klub miał wtedy dość mocny skład, z dwoma byłymi reprezentantami Polski – Marianem Nowarą i Czesławem Ciupą. Ten drugi był zresztą pierwszym strzelcem gola na Stadionie Dziesięciolecia oraz szwagrem Lucjana Brychczego. Kazimierzowi Górskiego udało się wraz z Lublinianką awansować do drugiej ligi. O Lublinie mówił on zresztą zawsze tylko w samych superlatywach.
• Kazimierz Górski zasłynął jako trener reprezentacji Polski, która w mistrzostwach świata w Niemczech zdobyła trzecie miejsce. O tym, że nie weszliśmy do finału zadecydowała porażka w słynnym meczu na wodzie, kiedy RFN wygrała z nami 1:0. Co działo się wtedy w szatni?
– Dobrze pamiętam to spotkanie, bo straciłem na nim marynarkę. Była tak przemoczona, że nie dało się już nic z nią zrobić. Nie wiem, co działo się wówczas w szatni, ale wiem, że Kazimierz Górski miał zawsze zdrowe podejście do boiskowych wydarzeń. Zresztą poza boiskiem również starał się zachowywać zdrowy rozsądek.
• Wróćmy do współczesnych czasów. Czy uważa pan, że trener Adam Nawałka zbawi reprezentację?
– Nie wiem. Adama Nawałkę znam od wielu lat. Pierwszy raz spotkaliśmy się w dość nietypowych okolicznościach. To był rok 1977, a wtedy jeszcze przed dziennikarzami otwierano wszystkie drzwi. Trenerem \"biało-czerwonych” był wówczas Jacek Gmoch, a ja pojechałem z reprezentacją do Budapesztu. Takie wyjazdy dziennikarzy były wówczas normalną praktyką. Szkoleniowiec Gmoch wiedział, że z piłką radzę sobie dość dobrze, dlatego pozwolił mi poćwiczyć wspólnie z kadrowiczami. Trenowałem w parze wtedy właśnie z Nawałką, dla którego był to pierwszy kontakt z seniorską reprezentacją. Dzień później Adam dostał szansę debiutu w kadrze i na Nepstadionie w Budapeszcie zdobył gola. Później wielokrotnie żartowaliśmy, że dobrze go rozgrzałem. Wracając jednak do pytania, to Nawałka już na pierwszej konferencji prasowej powiedział, że reprezentacji nie będzie łatwo odnosić sukcesy. Chyba jednak sam nie spodziewał się, że prowadzenie kadry to tak trudne zadanie. Patrząc na pierwsze powołania, to szuka on na razie zawodników nieco po omacku. Dajmy mu jednak czas. Od czasów Kazimierza Górskiego wszyscy trenerzy reprezentacji Polski są witani z ogromną pompą, a żegnani po cichu.
• Może problem nie tkwi w trenerze, ale w zawodnikach?
– Popatrzmy chociażby na Roberta Lewandowskiego. Jestem za tym, aby on grał w reprezentacji jak najczęściej. Nie zdobywa bramek? Co z tego? Gdyby w kadrze miał takich partnerów, jak w Borussii Dortmund, to miałby tych goli na koncie już bardzo dużo. I z pewnością nie można zarzucić mu braku zaangażowania. Pod tym względem wzorem jest dla mnie Jakub Błaszczykowski. On nigdy odpuszcza. Pamiętam mecz Wisły Kraków z Panathinaikosem Ateny w eliminacjach Ligi Mistrzów. Na samym początku meczu złamał kość śródstopia. Zacisnął jednak zęby i dotrwał na boisku do przerwy. W szatni zemdlał i nie dało mu się ściągnąć buta, bo noga była tak mocno spuchnięta.
• Po tylu latach w zawodzie dziennikarza nie czuje pan wypalenia?
– Wypalenie zawodowe czuję od trzydziestu lat. A tak na poważnie, to dzięki tej pracy jestem mentalnie młodszy. Ciągle lubię oglądać mecze i odwiedzać stadiony piłkarskie. Wprawdzie nie jest to już ten żar, co kiedyś, ale wciąż kocham dziennikarstwo.
• Ale wyniki reprezentacji Polski chyba martwią pana coraz bardziej?
– Oczywiście. Nie jestem jednak człowiekiem małej wiary i mam nadzieję, że doczekam czasów, kiedy Polska wygra na przykład z Niemcami. Kiedyś napisałem tekst, w którym stwierdziłem, że nie umrę dopóki Polska nie pokona Niemców. Po nim trafiłem do demotywatorów z podpisem \"Nie umrę dopóki Polska nie wygra z Niemcami – no to mamy pierwszy przykład nieśmiertelności”.
• Co pana denerwuje w dzisiejszych mediach?
– Agresja i przekleństwa. Jak tylko mogę staram się tego unikać. Coraz powszechniejsze jest również czepianie się wszystkiego. Jak Artur Boruc puścił bramkę w Belfaście, to wszyscy robili z niego nieudacznika. Pamiętajmy, że słowo to groźny oręż i trzeba bardzo uważać na to, co się pisze.
• Czuje pan, że dziennikarstwo to pewnego rodzaju misja?
– Nie, bo nie jestem misjonarzem. Lubię przybliżać historię futbolu młodzieży, bo od tego są m.in. dziennikarze. Poza tym, miło jest wracać do najlepszych czasów polskiego futbolu. Dzięki ekipie Kazimierza Górskiego przeżyłem wspaniałe przygody. Miałem szczęście, bo widziałem piłkarzy, których szanował cały świat.
Lubelskie Centrum Dokumentacji Historii Sportu to młoda, ale prężnie rozwijająca się inicjatywa. Efekty pracy naukowców można śledzić na stronie www.historiasportu.umcs.lublin.pl, na której znajduje się już kilkaset archiwalnych fotografii.
– Apelujemy do wszystkich lubelskich amatorów sportu, aby podzielili się z nami swoją pamięcią i wspomnieniami pełnymi emocji – mówi dr hab. Dariusz Słapek, pomysłodawca centrum. – Ślady historii tkwią nie tylko w fotografiach, ale również w starych dyplomach, medalach, odznakach, plakatach, sprzęcie sportowym, a nawet biletach wstępu na piłkarskie mecze. Pamiątki można pozostawić w depozycie lub pozwolić naszym współpracownikom na sfotografowanie lub zdigitalizowanie ich. Ogromną wartość mają również relacje ustne.
Rozmowa ze Stefanem Szczepłkiem: Jestem szczęściarzem
Rozmowa ze Stefanem Szczepłkiem, dziennikarzem sportowym.
- 03.01.2014 11:16

Reklama













Komentarze