Cernych urodził się w Moskwie, ale wychował na wileńskim blokowisku, w przeciętnej litewskiej rodzinie. Wśród kolegów miał wielu Polaków. Grali w piłkę, bawili się. To dlatego nie ma dziś żadnych problemów z naszym językiem.
Jego pierwszym klubem był Granitas Wilno. Na Litwie długo miejsca jednak nie zagrzał. Już jako 17-latek trafił do Dniepru Mogylew. Dla młodego chłopaka przenosiny z trzeciej ligi litewskiej do białoruskiej ekstraklasy były spełnieniem marzeń. W końcu mógł zacząć utrzymywać się z gry w piłkę i jeszcze trochę odłożyć. Jego pensja znacznie wrosła. Na Litwie zaczynał od 250 dolarów miesięcznie, w ramach ostatniego kontraktu na Białorusi mógł liczyć już na 12-krotnie wyższą kwotę.
Liga Mistrzów przeszła koło nosa
Niewiele brakowało, a zamiast do Łęcznej trafiłby do regularnie występującego w Lidze Mistrzów BATE Borysów. Dla krajowego czempiona był jednak za drogi. Dniepr żądał za niego 70 tys. dolarów. Niespełna dwukrotnie więcej niż zapłacił kilka lat wcześniej, ale dla BATE to było i tak za dużo.
– Fedor miał jeszcze okazję przejść do BATE tuż przed transferem do Polski. Nie udało się, poszło o kasę i prowizję dla menedżera. Z tego co słyszałem, właściciel klubu, Anatoli Kapski, strasznie się wkurzył. Zresztą Fedor nie miał na Białorusi szczęścia do transferów i menedżerów. Trzy lata temu miał okazję trafić do Dynama Mińsk, ale znowu rozbiło się o pieniądze – powiedział \"Przeglądowi Sportowemu” Mikita Melkaziorau, dziennikarz białoruskiego portalu by.tribuna.com.
Cernych był też blisko Karpat Lwów. W 2011 roku był tam na najdłuższych testach w życiu. Szkoleniowcy przyglądali mu się najpierw przez tydzień, a później poprosili, żeby wrócił w styczniu. Znów potrenował kilkanaście dni, wybił się z grona kilkudziesięciu innych testowanych zawodników i pojechał z klubem na obóz do Turcji. Wydawało się, że jego transfer jest już formalnością, ale działaczom po raz kolejny nie udało się osiągnąć porozumienia.
Wypromował się na kadrze
Latem 2014 roku wygasła jego umowa z Dnyprem i postanowił poszukać nowych wyzwań. Padło na Polskę, bo choć ofert nie brakowało, to Górnik był najkonkretniejszy.
– W czerwcu reprezentacja Litwy grała mecz towarzyski w Gdańsku. Na Białorusi za miesiąc kończył mi się kontrakt, były różne opcje, ale po spotkaniu zadzwonił menadżer i powiedział, że jest wariant z Górnikiem Łęczna. I to był trafiony wybór. Znalazłem się w klubie, w którym czuje się bardzo dobrze. Zostałem fajnie przyjęty, w szatni jest świetna atmosfera i szybko znalazłem sobie kolegów – zapewnia Cernych.
Transfer okazał się strzałem w dziesiątkę także dla drugiej strony. Działacze Górnika nie mogli wymarzyć sobie chyba lepszego interesu. Sięgnęli po młodego piłkarza, który z miejsca zaadoptował się w nowym środowisku i zaczął strzelać bramki. Jesienią zdobył ich w sumie dziewięć, tylko o trzy mniej niż prowadzący w klasyfikacji snajperskiej Flavio Paixao i Mateusz Piątkowski.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia
Cernychowi marzy się korona strzelców, ale jednocześnie podkreśla, że najważniejsze jest dobro zespołu. – Uwielbiam strzelać gole, asystować, ale jeszcze bardziej lubię wygrywać. Idealnie by było, gdyby moje gole zawsze zapewniały Górnikowi zwycięstwo, ale niestety nie zawsze się tak da. Dlatego nie obrażę się, jeśli czasem to koledzy będą strzelali i na nich spadnie splendor, jeśli tylko mój klub miałby przez to być wyżej w tabeli. Choć nie ukrywam, że apetyt rośnie. Jeszcze nigdy nie miałem na koncie tylu goli po jednej rundzie. Wiosną chciałoby się strzelić jeszcze więcej – śmieje się Litwin. I dodaje: – Myślę, że na razie idzie mi całkiem dobrze. Mam miejsce w składzie, strzelam bramki w klubie i reprezentacji. Staram się robić to, czego ode mnie wymagają i cieszę się, że póki co się udaje.
Co ciekawe, przed transferem do Łęcznej rzadko występował w ataku. Był raczej skrzydłowym. Dopiero Jurij Szatałow przestawił go do pierwszej linii. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę, choć na początku Litwin nie czuł się na nowej pozycji komfortowo.
Kryzys i ciężkie chwile
– Dla mnie lepsza jest raczej pomoc. W drugiej linii występowałem na Białorusi, tutaj też gram w kadrze. Mój największy atut to gra z kontrataku. Na skrzydle najlepiej widać moją szybkość. Ale gdzie wystawi mnie trener, tam wyjdę i zagram najlepiej jak umiem – mówił jeszcze kilka miesięcy temu na łamach \"Dziennika Wschodniego”. Dziś, gdy złapał już pewne automatyzmy i lepiej zrozumiał taktyczne zadania napastnika, zapewnia, że pozycja nie robi mu już większej różnicy.
Cernych miał w Polsce bardzo udany początek. W siedmiu pierwszych ligowych meczach strzelił cztery gole. Później Górnik znalazł się w kryzysie, który odbił się też na dyspozycji 23-latka.
– Kiedy pojechałem na zgrupowanie reprezentacji Litwy, dwa spotkania zagrałem w trakcie pięciu dni. Wróciłem do Łęcznej i od razu pojechaliśmy na mecz ligowy. Czułem się zmęczony, nie zdążyłem zregenerować sił. Już po piętnastu minutach czułem, że coś jest nie tak, ciężko biegałem. Potrzebowałem trochę odpoczynku – wspomina.
Dwie bramki z mistrzem
Okazało się, że z przemęczenia złamał kość śródstopia. Ale nie zamierzał robić sobie przerwy, chciał dograć rundę. Na szczęście dla Górnika, bo w końcu się obudził. Końcówkę jesieni miał wprost wyborną. Strzelił cztery bramki w trzech meczach, a trafienie z meczu z GKS Bełchatów zostało uznane za jedną z najpiękniejszych bramek rundy. Ale dla niego samego jeszcze ważniejszy był mecz z Legią. W końcu nie co dzień strzela się dwie bramki w wygranym spotkaniu z mistrzem Polski. A przecież mogło go w ogóle nie być na boisku...
– Przez dwa lub trzy mecze brałem tabletki przeciwbólowe i przechodziło, mogłem grać. Teraz tabletki już przestały działać. To prawda, że nie trenowałem, ale zacisnąłem zęby i chciałem pomóc drużynie. Z Legią też chciałbym zagrać. Z takim przeciwnikiem chyba każdy chciałby się sprawdzić i zmierzyć. Ale o wszystkim zadecyduje trener – mówił kilka dni przed spotkaniem.
Mistrz na łopatkach
Gdy kibice, którzy w komplecie wypełnili stadion przy Al. Jana Pawła II w Łęcznej zasiedli na trybunach i poznali składy, mogli odetchnąć z ulgą. Cernych znalazł się w wyjściowej jedenastce!
Fedor znów zagrał na blokadzie. Jak przyznał na pomeczowej konferencji prasowej trener Jurij Szatałow, na własne życzenie. Dziś z pewnością obaj nie żałują tego ryzyka.
Cernych to największa gwiazda Górnika od czasu, gdy z klubu odeszli Prejuce Nakoulma i Ricardinho. Jest piłkarzem, dla którego kibice będą specjalnie przychodzili na mecze. Oczywiście, o ile zimą nie wyjedzie do innego klubu.
Gra o wielką kasę
Jak zapewnia jego menedżer Andrei Kabush, ofert nie brakuje. Litwinem interesują się głównie kluby ze Wschodu, z Rosji i Ukrainy, ale są też wstępne propozycje z mocniejszych lig. Póki co jego kontrakt jest ważny jeszcze przez półtora roku, a on sam zapewnia, że chciałby dłużej zostać w Polsce.
– W ogóle nie myślę o transferze. Nie ma konkretów, nie ma tematu. Ja chcę grać dla Górnika i dawać z siebie wszystko – twierdzi zawodnik.
Tym, co najmocniej trzyma go w Górniku jest jednak kontuzja. Kilka dni temu przeszedł operację stopy, teraz czeka go kilkutygodniowa rehabilitacja, może stracić początek rundy rewanżowej. W tej sytuacji kolejna zmiana barw klubowych nie wydaje się najlepszym pomysłem.
Ale ostateczna decyzja będzie należała do działaczy. Jeśli na biurko prezesa Artura Kapelko trafi oferta rzędu kilkuset tysięcy euro, ciężko będzie ją odrzucić.
Reklama
Fedor Cernych. Chłopak z Wilna, który oczarował Polskę
Gdy trafiał do Łęcznej niewielu wiązało z nim duże nadzieje. Narzekano, że strzela za mało goli i że jest Litwinem, a Litwini do T-Mobile Ekstraklasy są za słabi. Ale prezes Artur Kapelko i trener Jurij Szatałow wiedzieli, co robią. Dziś Fedor Cernych jest jednym z najskuteczniejszych strzelców polskiej ligi, niekwestionowaną gwiazdą Górnika Łęczna i nadzieją na zbicie pokaźnej fortuny.
- 02.01.2015 15:30

Reklama












Komentarze